Kompromisowe rozwiązanie sytuacji w Kosowie, wynegocjowane pod unijnymi auspicjami w kwietniu br., spotkało się z negatywnym odbiorem większości zamieszkujących je Serbów, pomimo tego, że Belgrad wciąż podtrzymuje swoje stanowisko w sprawie nieuznawania niepodległości swojej byłej prowincji. Porozumienie zakładało m.in że zamieszkujący ten region Serbowie uzyskają szeroką autonomię i wybiorą w listopadowych wyborach lokalnych własne władze. To jednak, co ustalili „na górze” politycy, nie spotkało się z akceptacją samych zainteresowanych, którzy oskarżają władze w Belgradzie o zdradę i czują się osamotnieni w swojej walce o utrzymanie „serbskości Kosowa”.

Dali oni temu wyraz w wyborach samorządowych przeprowadzonych w Kosowie 3 listopada, zarówno poprzez niską, ledwie 22 proc. frekwencję, jak i liczne incydenty, które miały miejsce w zdominowanej przez nich północnej części kraju. Najgorzej było w Kosowskiej Mitrovicy, gdzie doszło do zniszczenia urny i materiałów wyborczych, co spowodowało zamknięcie pozostałych punktów wyborczych w czterech serbskich gminach przed zakończeniem głosowania i jego powtórzenie. Media donosiły o zastraszaniu i atakowaniu ludzi idących na głosowanie, wcześniej miało miejsce pobicie jednego z kandydatów na burmistrza Mitrovicy przez przeciwników wyborów.

Narzucona normalizacja

Zamieszkująca północne Kosowo 40 tysięczna mniejszość serbska bojkotowała dotąd wszelkie wybory, co było formą sprzeciwu wobec władzy Prisztiny. Finansowana przez Belgrad, stworzyła tam niezależne struktury z własną administracją, szkolnictwem, policją i służbą zdrowia. To pozwalało jej częściowo ignorować fakt, że Kosowo z roku na rok jest uznawane przez coraz większą liczbę państw i cieszy się poparciem zarówno najważniejszych stolic UE jaki i USA. Jest ona szczególnie rozczarowana postawą serbskich władz, gdyż nie spodziewała się, że przedstawiciele wywodzący się z obozu niegdyś związanego ze Slobodanem Miloševiciem, do niedawna oskarżani o nacjonalizm i ksenofobię, będą „sprzedawać Kosowo” za „unijne srebrniki”.

Zwycięzcy wyborów w 2012 roku: prezydent Tomislav Nikolić i premier Ivica Dačić, zaskoczyli Brukselę kontynuowaniem prounijnej polityki poprzednich władz z prezydentem Borisem Tadiciem na czele. Zaskoczyli też swoich rodaków, w szczególności tych w Kosowie, podjęciem dialogu z Prisztiną, który z czasem zaczął przybierać formę konkretnych zapisów tworzących podstawy do ustanowienia poprawnych relacji. Zachód dał bowiem Belgradowi jasno do zrozumienia, że jeśli nie będzie się starał „dogadać” z Prisztiną, to nie ma co liczyć na wejście do UE. Serbskie elity polityczne, nie umiejąc poradzić sobie z coraz gorszą sytuacją ekonomiczną kraju, wybrały kierunek prozachodni (choć coraz bardziej, przede wszystkim w branży energetycznej, uzależniają się od Rosji) i w coraz większym stopniu rezygnują z wojowniczej retoryki w sprawie swojej byłej prowincji. Oczywiście, wciąż zapewniają, że nie godzą się na jej suwerenność, ale faktycznie już zdążyły się pogodzić, że pewne sprawy są nieodwracalne i jedynie ciążą nad przyszłością kraju i, co dla nich najważniejsze, uniemożliwiają dobranie się do unijnych funduszy, które stanowią w każdym postkomunistycznym kraju łatwy kąsek dla tamtejszej nomenklatury.

Myślenie życzeniowe

Chociaż eksperci już dawno przewidywali, że podczas wyborów może dojść do poważnych incydentów Zachód łudził się, że wystarczy rządzącym oboma krajami elitom politycznym dać perspektywę unijnych funduszy, a sprawy „jakoś się ułożą”. Stąd fala rozczarowania jaka przetoczyła się po zajściach w Kosowskiej Mitrovicy i bardzo niskiej frekwencji wśród zamieszkujących północne Kosowo Serbów. Brytyjski dziennik „Independent” pisał, że część serbskiej społeczności wciąż uważa, że wzięcie w nich udziału byłoby równoznaczne z uznaniem suwerenności Kosowa, co byłoby równoznaczne ze zdradą narodową.  - W przypadku słabego odzewu Serbów, wybory nie będą miały swojej legitymizacji, co będzie także wymierzeniem policzka serbskim władzom, które włożyły dużo trudu w normalizację stosunków z Prisztiną – przewidywał korespondent BBC w Mitrovicy. „Napięcia i przemoc w serbskiej części Kosowa skompromitowały cel, jakim było zrealizowanie porozumienia zawartego w kwietniu przez Belgrad i Prisztinę” – komentowała Agence France Presse (AFP). „Przemoc, zastraszanie, manipulacje, wszechogarniająca atmosfera napięcia (...) Pierwszy wielki test dla porozumienia wydaje się być porażką, co tylko potwierdza siłę międzyetnicznego konfliktu między Serbami i Albańczykami„ – pisała o wyborach włoska agencja ANSA. „Sytuacja na północy Kosowa nadal daleka jest od stabilizacji i wymaga większego zaangażowania sił międzynarodowych, gdyż ani władze Kosowa, ani Serbii nie kontrolują sytuacji na tym obszarze” – ocenił w swoim raporcie Ośrodek Studiów Wschodnich.

Ogień wciąż się tli

Pomimo świadomości porażki, unijni przedstawiciele nadal starają się robić dobrą minę do złej gry. Stąd argumenty, że może nie wszystko w trakcie głosowania było tak, jak powinno, ale należy się cieszyć, że frekwencja wśród Serbów mieszkających w południowej części Kosowa wynosiła nawet powyżej 60 proc. i że z wyłączeniem wymienionych incydentów, w reszcie kraju było spokojnie. Nie da się jednak ukryć, że ani władze Serbii ani Kosowa ani siły międzynarodowe nie zapewniły bezpieczeństwa głosującym w jego północnej części, a Belgradowi nie udało się przekonać zamieszkujących te tereny rodaków, by w ramach osiągniętego porozumienia realizowali swoje prawa. Zamiast tego, większość z nich ma poczucie porzucenia ich interesów przez serbskie władze, dochodzi do radykalizowania się poglądów i podziałów na tych, którzy chcą w jakiś sposób unormalizować swoje życie i tych, którzy nie godzą się na jakiekolwiek podporządkowanie Prisztinie. Ta dramatyczna sytuacja będzie jeszcze przez długi czas utrzymywać w Kosowie stan permanentnego konfliktu, tym bardziej, że wśród zamieszkujących je Albańczyków wielu nie godzi się na żadne ustępstwa wobec Serbów i najchętniej życzyliby sobie, by jak najszybciej wyemigrowali. To zaś powoduje, że nawet najmniejszy incydent może się znów przerodzić w falę przemocy i ponownie usłyszymy o Kosowie w serwisach informacyjnych.

Aleksander Kłos