Z prof. Jerzym Żyżyńskim rozmawia Aleksandra Rybińska ("Nowa Konfederacja")

Zagraniczne firmy wyprowadzają z Polski co roku dziesiątki miliardów złotych. Jak drenaż kapitału wpływa na bogactwo narodowe?

Nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jest coś takiego jak Produkt Narodowy Brutto (PNB), który różni się tym od PKB, że dolicza się do niego tzw. transfery zagraniczne. Chodzi tu o wynagrodzenia i zyski, a nie o efekty przepływów związanych z handlem zagranicznym (dochody z eksportu i wydatki na import). Transfery mogą być dodatnie, wtedy kraj zarabia na zagranicy, jak np. Niemcy, albo ujemne – wówczas kraj traci na rzecz zagranicy. U nas są ujemne. Jeśli te transfery są spore, m.in. w sytuacji gdy firmy przekazują swoje dochody do banków za granicą, to PNB jest zasadniczo niższy od PKB.

Warto jednak zauważyć, że przed 2004 r. transferowano rocznie za granicę 6–12 mld zł, ale od czasu akcesji transfery te gwałtownie wzrosły, więc po wejściu do Unii, licząc netto – tracimy. Gdyby nie to, bylibyśmy teraz przynajmniej o jedną trzecią bogatsi, bo te pieniądze pracowałyby w polskiej gospodarce. W ubiegłym roku PNB był niższy od PKB o jakieś 70 mld zł. To oznacza automatycznie, że o wiele większy stał się nasz deficyt budżetowy, bo podatki od tych pieniędzy nie wpłynęły do naszego, ale innych budżetów. A to niebagatelna suma. Tracimy na tym 4–5 proc. PKB rocznie.

Dlaczego po wejściu do UE drenaż wzrósł tak radykalnie? Czy to nie jest wywrotowy argument przeciwko członkostwu Polski w Unii?

Pamiętajmy, że Unia Europejska opiera się na czterech podstawowych swobodach przepływów: towarów, usług, kapitału i pracy – to miał być podstawowy efekt integracji – swoboda przemieszczania się między krajami. Ale nie ma swobody produkcji – ta jest reglamentowana, ograniczana, nie tylko przez biurokrację unijną, która wprowadza w niektórych dziedzinach różne ograniczenia, lecz także w wyniku przejęć i kontroli kapitałowej. Integracja spowodowała zatem wzrost ujemnego salda dochodów w rachunku bieżącym bilansu płatniczego już od pierwszego roku integracji.

Jeśli przyjrzymy się transferom dochodów w bilansach płatniczych od roku 2000 do 2006, to wynosiły one kolejno w mld zł: -3,2; -2,4; -4,3; -9,6; -30,0; -21,6; –30,0 i dalej rosło to aż do 74 mld w 2012 i 69 mld w 2013 r. Mamy zatem w pierwszym roku integracji (2004) skok ponadtrzykrotny z 9,6 do 30 mld zł.

Ale trzeba pamiętać, że ogólnie bilans płatniczy był dodatni w wyniku napływu inwestycji zagranicznych odzwierciedlonych w części finansowej bilansu – cały bilans ujemny był tylko w 2001 i 2008 r., poza tymi latami miał na plusie od kilku do blisko 45 mld w 2009 i 2010 r.; prawie 37 w 2012, ale tylko 3 mld zł w 2013 r. To dawało wzrost rezerw, trzeba jednak pamiętać, że te rezerwy zwiększyły się w wyniku napływu inwestycji zagranicznych – to zatem taka iluzja, bo to nie nasze pieniądze, mogą być w każdej chwili wycofane.

Z kolei różnica między PNB a PKB, czyli szerzej ujęte saldo transferu dochodów w latach 2000 do 2006 wyniosło kolejno: -5,9; -4,7; -6,1; -40,7; -32,4; -41,4 mld zł, czyli mamy w 2004 r. skok prawie czterokrotny; w roku 2012 to -72,5 mld zł. I pamiętajmy, że to wszystko salda, czyli ostateczna różnica między tym, co wpłynęło, a tym, co wypłynęło. Tak więc twierdzenia o wielkich korzyściach z integracji są w świetle liczb dość problematyczne, to bardziej propaganda. Ale też trzeba przyznać, że są inne korzyści, ludzie bardzo cenią sobie swobodę przepływów osób, czujemy się bardziej częścią świata zachodniego, do którego zawsze tęskniliśmy. Chcemy być częścią Europy, a nie Azji – i ja również jestem za tym.

Dlaczego tak kolosalne sumy wyciekają z Polski? To cena, którą przychodzi nam płacić za wejście do elitarnego klubu państw kapitalistycznych?

To przede wszystkim cena, którą płacimy za bezmyślną prywatyzację oddającą znaczną część naszego majątku przemysłowego podmiotom zagranicznym, a to przecież w pewnym stopniu konsekwencja integracji z Zachodem i wejścia do Unii. I konsekwencja zarówno ignorancji, bezmyślności, jak i korupcji. Ta integracja to oczywiście właściwy kierunek, ale zabrakło kontroli nad skutkami niektórych procesów, zabrakło nie tylko wiedzy i zrozumienia podstaw ekonomii, lecz i takiej zwykłej patriotycznej dbałości o majątek narodowy oraz zwykłej roztropnej mądrości. Kultywowano za to niemądrą koncepcję inwestora strategicznego – przyjdą dobrzy kapitaliści i będą ze swej dobrotliwości i podziwu dla Polaków, którzy obalili komunizm, rozwijali naszą gospodarkę; głupio opowiadano, że kapitał jakoby nie ma narodowości, że najlepiej, gdy oddamy go w prywatne ręce, byle jakie, byle prywatne. A tak w ogóle to najlepiej dać go byle komu, nawet zachodnim koncernom państwowym, byle oddać. I mamy nieuchronne skutki – ten kapitał po prostu zabiera swoje dywidendy i wypłaca sobie wynagrodzenia ze swojego. Ma do tego prawo.

Niektórzy uważają, z Leszkiem Balcerowiczem na czele, że tylko w ten sposób dało się zrealizować „skok cywilizacyjny” i szybki dobrobyt…

Szybki dobrobyt? Ci ludzie, którzy przeprowadzili u nas transformację, mieli kiepskie wykształcenie ekonomiczne. Balcerowicz, Janusz Lewandowski – uczyli się ekonomii w ludowej ojczyźnie, podobnie zresztą jak ja. I wcale nie twierdzę, że byłem wtedy, w latach 90., tak mądry, jak jestem dziś. Ale mimo to rozumiałem to, co się dookoła dzieje, na tyle, że ostrzegałem wówczas przed taką formą prywatyzacji. Sam miałem lepsze pomysły, nie byłem jednak w stanie się przebić ze swoim przekazem. Szanse przebicia mieli tylko ci, którzy mieli poglądy wygodne dla tych, którzy mieli wówczas moc decyzyjną.

Słuchałem niedawno w TOK FM żenującej rozmowy między Leszkiem Balcerowiczem, Andrzejem Koźmińskim, Januszem Jankowiakiem i Danielem Passentem. Padło tam takie zdanie: „Polacy nie mieli kapitału, więc należało wszystko sprzedać podmiotom zagranicznym”. Jak to nie mieli kapitału? To zwyczajne kłamstwo. Albo niezrozumienie, co to kapitał.

Polacy mieli kapitał. W 1990 r. mieli np. spore oszczędności. Te oszczędności zostały zdewaluowane przez Balcerowicza. Gdy państwo wycofało się z dotowania cen, te zaczęły rosnąć. Nastąpiła tzw. hiperinflacja – ale to była inflacja korekcyjna, dostosowawcza, nowe ukształtowanie cen. Jednak nasze oszczędności, ta forma kapitału, nie zostały wówczas zwaloryzowane, dostosowane do nowych warunków – a to się powinno było zrobić, gdyby się rozumiało, o co w tej całej transformacji chodzi. W efekcie jeśli ktoś miał zaoszczędzone na samochód, po roku okazywało się, że wystarczy mu już tylko na jedno koło. Ludzie stracili oszczędności, a to było coś, co mogło ruszyć kapitał w sensie finansowym. Kapitał to zresztą słowo wieloznaczne, w podstawowym znaczeniu to jest to, co służy produkcji, aktywności gospodarczej. Podstawą jest kapitał rzeczowy, budynki, maszyny, fabryki etc., którego ogólna wartość w gospodarce zazwyczaj przewyższa kapitał finansowy odłożony w formie oszczędności w bankach. Ale kapitał w formie rzeczowej posiadaliśmy. Chodzi m.in. o sprywatyzowane zakłady produkcyjne, banki, firmy telekomunikacyjne czy przedsiębiorstwa ciepłownicze. Wystarczyło kilka głupich decyzji ludzi niekompetentnych i staliśmy się ponownie krajem kolonialnym. Bez jednego wystrzału wielka część naszego majątku narodowego została przejęta i zlikwidowana przez podmioty zewnętrzne. Staliśmy się rezerwuarem taniej siły roboczej dla innych.

Ostatnio wycieki za granicę z naszej gospodarki jednak nieco zmalały. W każdym razie w bilansie płatniczym…

[śmiech] Tak, zdarzył się cud nad bilansem płatniczym. Bilans płatniczy składa się z trzech części: z rachunku bieżącego, rachunku kapitałowego oraz rachunku finansowego. Natomiast to, co jest w rachunku bieżącym szczególnie ciekawe, to zasadniczo salda importu i eksportu towarów i usług oraz transferów dochodów i tzw. transferów bieżących. Bardzo ciekawą pozycją są transfery dochodów –zyski, dywidendy, płace. W ostatnich latach w tej części rachunku bieżącego było saldo ujemne w wysokości ok. 70 mld zł. To mniej więcej tyle, ile wynika z różnicy między PKB a PNB.

I nagle nastąpił cud. Ściągnąłem sobie najaktualniejszą wersję bilansu płatniczego. Dotychczas były tam bilanse płatnicze od 1995 r. do obecnego, aktualnego roku. I zniknęła część sprzed 2010 r. Są już tylko do wglądu lata 2010–2013. W tych latach zaś ta część bilansu płatniczego dotycząca dochodów została podzielona na dwie części: dochody pierwotne i dochody wtórne. Nie ma opisu, o co chodzi. Nagle z -70 mld zrobiło się -50-kilka mld zł. I kilkanaście miliardów wyparowało. Nie wiem, jak to nazwać. Bo i co się oto okazało: jak mi wytłumaczyła na komisji sejmowej prof. Elżbieta Chojna-Duch, połączono tę pozycję z czwartą pozycją rachunku bieżącego – tzw. transferami bieżącymi, które były dodatnie, w efekcie przykre wrażenie wycieku czy wydojenia z Polski 70 mld zł niewątpliwie zostało złagodzone. Ale to jest kreatywna księgowość. A te wypływające dochody nie powinny być ukrywane, bo to bardzo ważna informacja o skutkach polityki gospodarczej okresu transformacji i o całej koncepcji transformacji.

Mówiliśmy do tej pory o drenażu legalnym i – o ile nie jest ukrywany – oficjalnym. Jednak to tylko jedna strona medalu. Drugą jest drenaż nielegalny, ukryty. Tajemnicą poliszynela jest wyprowadzanie przez zagraniczne firmy pieniędzy z Polski poprzez m.in. zawyżone ceny różnych usług doradczych od firmy matki, wycenionych wielokrotnie drożej, niż są warte. Jaka jest skala tego zjawiska?

Trzeba dodać usługi reklamowe, wiele firm reklamowych to firmy zagraniczne, powiązane z firmami zlecającymi reklamy. Doradztwo, tzw. know-how, opłaty za znaki towarowe, za pewne elementy produktów sprowadzane z kraju macierzystego – jak nakrętki do butelek czy guziki do ubrań. Ale jaka jest skala zjawiska – trudno ocenić, różnica między PNB a PKB to najbardziej podstawowa miara tego zjawiska, lecz w dużej części to transfer legalny.

Czy da się określić sumę wydrenowanych z Polski środków przez ostatnie 25 lat? O ile realna wielkość dochodu narodowego jest mniejsza od oficjalnej?

To, co się dzieje poza sferą obserwowalną, jak np. to, co wykryto w czasie afery FOZZ, wymagałoby wybitnych specjalistów, którzy by to wyśledzili – takim był np. Michał Falzmann – nie jesteśmy w stanie tego dokładnie ocenić. Moim zdaniem skala drenażu od początku transformacji, zsumowana, dałaby może i połowę obecnej wartości PKB.

Pytanie o drogę wyjścia: czy powinniśmy podążyć tą samą drogą co Węgry? A może prowadzić cichą, stopniową repolonizację kluczowych sektorów?

Jestem za tą drugą propozycją. Trzeba stopniowo odzyskiwać i odbudowywać gospodarkę, innej drogi nie ma. Ale trzeba być stanowczym. I trzeba sobie jasno powiedzieć: jeśli chcemy odzyskać i odbudować gospodarkę zniszczoną przez lata bezmyślnie realizowanej transformacji i rabunkowych prywatyzacji, to czeka nas ciężka praca. Trzeba zakasać rękawy i odbudować gospodarkę, a w ludziach poczucie patriotyzmu, szacunku dla tego, co nasze. Jednak teraz już wiemy z całą pewnością, że ta ekipa tego nie zrobi, bo ona robi wszystko, by konserwować ten stan rzeczy i tuszować prawdę.

Wywiad ukazał się na łamach miesięcznika internetowego "Nowa Konfederacja"