Tekst ten jest kontynuacją wątków zawartych w „Rewolucji chrześcijańskiej”. Mówiąc najkrócej dowodziłem tam, że nauka Chrystusa wniosła rewolucyjne zmiany w stosunku do tradycji żydowskiej, co najwyraźniej zaznaczyło się w czterech obszarach: wyobrażeń o życiu przyszłym, stosunku do bogactwa materialnego, koncepcji grzechu oraz stosunku do grzesznika. I tak – mówiąc znów w największym skrócie – żydowskie wyobrażenie o doczesnym charakterze Bożych błogosławieństw i przekleństw Chrystus zastąpił nauką o zbawieniu lub potępieniu w wieczności; w miejsce żydowskiej wizji bogactwa materialnego jako nagrody za posłuszeństwo Bożym nakazom, Chrystus ostrzegał przed pokładaniem nadmiernej nadziei w gromadzeniu majątku doczesnego, gdyż nie to jest prawdziwym celem ludzkiego życia; po trzecie Chrystus zanegował żydowską koncepcję grzechu, jako nieczystości, którą można zaciągnąć nawet nieświadomie; i po czwarte odrzucił moralność kolektywną, przedkładającą dobro ogółu nad los jednostki, głosząc miłość Boga do każdego człowieka (nawet grzesznego) oraz prawo każdej ludzkiej jednostki do Bożego miłosierdzia, jeśli tylko uzna swój grzech i otworzy przed Bogiem serce.
 

 

Podobnie jak Stare Przymierze musiało być przypieczętowane krwią cielca, tak Nowe – doskonałe i wieczne – zostało przypieczętowane krwią Syna Bożego, „baranka bez skazy”. A Zmartwychwstanie, Wniebowstąpienie i Zesłanie Ducha Świętego stały się znakami uwierzytelniającymi. Podobnie jak upadek Świątyni Jerozolimskiej w 70 r., zburzonej do fundamentów przez legion rzymski wysłany z karną ekspedycją przeciwko żydowskim powstańcom (których ostatni oddział popełnił zbiorowe samobójstwo w oblężonej twierdzy Masada). W ten dramatyczny sposób spełniły się przy tej okazji słowa Zbawiciela, że „nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Nadchodzi godzina, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec.”



A jednak wróg Boga i ludzkości nie złożył broni. Co prawda nie udało mu się powstrzymać Syna Bożego przed złożeniem swego życia w doskonałej ofierze za grzechy świata, ale postanowił na różne sposoby sabotować dzieło rozprzestrzeniania Ewangelii i właściwego jej rozumienia. A przecież próbował powstrzymać Zbawiciela już w Ogrójcu. Jak czytamy w Ewangeliach, szatan po przegranym pojedynku na pustyni odstąpił od Jezusa „do czasu”. Nasuwa się pytanie: do jakiego czasu? Żadna z Ewangelii nie odpowiada na to pytanie. Widocznie była to jedna z tajemnic zachowanych na późniejsze czasy, zgodnie ze słowami Nauczyciela podczas Ostatniej Wieczerzy: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz [jeszcze] znieść nie możecie”. Wyjaśnienie tej tajemnicy znajdujemy u dwóch wielkich wizjonerek naszych czasów: bł. Anny Emmerich i Marii Valtorty. U obu znajdujemy relacje o ponownym kuszeniu Chrystusa w Getsemani, gdy ze strachu drżał i spływał krwawym potem.

 

Zły duch miał wtedy zaatakować Jezusa trzema kolejnymi wizjami. Pierwsza odsłoniła przed Nim wszystkie tortury cielesne i upokorzenia, jakie musiał ponieść, aby złożyć z siebie doskonałą ofiarę przebłagalną i skruszyć pyszne serca niezliczonych pokoleń przyszłości („A Ja, gdy zostanę wywyższony nad ziemię, pociągnę wszystkich do siebie”). Była to wizja przerażająca, lecz dzięki modlitwie człowieczeństwo Jezusa odtrąciło pokusę ucieczki przed cierpieniem. Następnie demon rzucił Mu w twarz nieprzeliczone zastępy ludzi, którzy odrzucą Jego ofiarę, wyśmieją, nie dadzą wiary, ani nie uznają potrzeby zbawienia; ofiarę poniesioną z tak wielkiej miłości i pośród tylu cierpień! Wtedy właśnie zjawił się anioł, który Go pocieszał (wspomina o tym św. Łukasz) – czytając Mu z „księgi żywota” imiona tych wszystkich, którzy w przyszłości przyjmą dar odkupienia i zostaną dzięki niemu ocaleni na wieczność. „Każde z tych imion było dla mnie jak kropla miodu, kiedy wisiałem na krzyżu czując straszliwy ból” - powiedział Jezus do Marii Valtorty.
 

Trzecia wizja była najbardziej przytłaczająca. Otóż aby ofiara była doskonała, Jezus nie tylko musiał prawdziwie umrzeć, ale aby mógł umrzeć za grzechy ludzkości, w kulminacyjnym momencie Męki musiał stać się w oczach Ojca najgorszym z grzeszników. A to wymagało czasowego zawieszenia mistycznej więzi – owej miłości, która od zawsze łączy Ich w nierozerwalną jedność. Jezus drżał i pocił się krwawym potem, a uczniowie zasnęli. Ten ich sen był znaczący. Nikt bowiem poza Ojcem i Synem nie zrozumie tej przedwiecznej miłości, oraz dramatu, jakim jest nawet chwilowe jej wygaśnięcie. Właśnie wtedy Jezus rzekł: „Ojcze, jeżeli możesz, oddal ode mnie ten kielich”. Nikt też poza Ojcem i Synem nie zrozumie, jakiego wysiłku ducha wymagało odparcie tej pokusy i powiedzenie: „Nie Moja wola, lecz Twoja niech się stanie”. I stała się. Gdy Jezus na krzyżu zawołał: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!” - nie był to tylko cytat z psalmu... Prawdopodobnie dopiero w wieczności zdolni będziemy pojąć za jak wielką cenę Jezus wykupił nasze dusze z więzienia sprawiedliwości.
 

 

A zatem także w Ogrójcu szatan poniósł klęskę. Ale przecież Odkupienie nie zniosło wolnej woli. Nawet więzień zwolniony za kaucją może zaprzeć się rękami i nogami, i nie wyjść ze swej celi. Dlatego proces zbawiania świata trwa nadal; jedni przyłączają się do Jezusa, inni walczą po stronie wroga. Jeżeli ci drudzy nie zdołają wyrwać z jakiejś duszy ziarna wiary, to starają się przynajmniej skierować jego wzrost na jakiś boczny tor, na manowce, byle wiara nie rosła wprost ku Słońcu, które daje prawdziwe życie. Owe boczne tory możemy z łatwością rozpoznać analizując historię chrześcijaństwa pod kątem tych właśnie czterech przewartościowań, które opisałem w „Rewolucji chrześcijańskiej”.



Ideologie raju na ziemi



Jeśli Chrystus zanegował doczesny wymiar Bożej obietnicy, wskazując życie przyszłe jako rzeczywisty cel naszego duchowego pielgrzymowania, to zanegował jednocześnie wszystkie ideologie mamiące ludzi nadzieją zbudowania raju na ziemi. Mówiąc „królestwo Moje nie jest z tego świata” potwierdził to jednoznacznie. Ludzie jednak wciąż chętnie idą za propagandą przyszłego raju na ziemi. Obietnicę tego rodzaju dał ludziom np. Karol Marks, twierdząc, iż po zdemontowaniu niesprawiedliwego kapitalizmu powstanie ustrój socjalistyczny oparty na zasadzie „każdemu według pracy”. Kiedy zaś zbudowany zostanie socjalizm, a rozwój nauki i techniki spowoduje całkowite zautomatyzowanie (dziś powiedzielibyśmy; zrobotyzowanie i skomputeryzowanie) procesu produkcji, ludzie staną się tylko operatorami i konserwatorami maszyn i urządzeń wykonujących za nich całą konieczną pracę. I wtedy nastanie komunizm oparty na zasadzie „każdemu według potrzeb”; będziemy wchodzić do hipermarketów pełnych wszelakich dóbr i brać sobie co potrzebne, nie płacąc, ani z niczego się nie tłumacząc. Bo pieniądze też przestaną być potrzebne. A więc istny raj na ziemi! Tylko że ci, którzy zapowiadali budowę tego raju, stworzyli w efekcie piekło – stalinizmu, maoizmu i północnokoreańskiej dyktatury Kimów.

 

A cóż innego niż raj na ziemi obiecywał narodowi niemieckiemu Hitler, kreśląc wizję Tysiącletniej Rzeszy, w której germańska rasa panów miała władać rasami niewolników, takich jak Romowie, czy ludy słowiańskie? Hitler, jako zwolennik eugeniki, był pilnym uczniem Karola Darwina (co ciekawe; Francis Galton, twórca zasad eugeniki, był kuzynem Darwina). Teoria walki o byt była naturalnym argumentem na rzecz hitlerowskiej koncepcji walki ras. Hitler miał też bardzo sprecyzowaną wizję końca owej walki – miał nią być triumf „rasy geniuszy i urodzonych panów”, czyli rasy aryjskiej. Tysiącletnia Rzesza miała być ich ziemskim rajem oraz gwarancją racjonalnego eksploatowania wszelkich naturalnych zasobów Ziemi – łącznie z zasobami ludzkimi. (Może dlatego pojęcie human resources zawsze kojarzy mi się z nazizmem...)   

 

Ale przecież także liberalna demokracja, która przetrzymała komunizm i faszyzm, i zasłania się dziś szczytnymi hasłami obrony praw człowieka i obywatela, jest w gruncie rzeczy kolejną  wersją ideologii ziemskiego raju. Ma to być raj naukowo-techniczny, w którym człowiek z boskich wyżyn swojej wiedzy będzie modyfikował najgłębsze, genetyczne struktury życia, aby uwalniać społeczeństwo od kolejnych chorób, dysfunkcji, przedłużać życie i młodość, aż do ostatecznego triumfu nad śmiercią. Bo czyż nie taka nadzieja kryje się za każdym, entuzjastycznie przyjmowanym przez media doniesieniem o kolejnych odkryciach i wynalazkach medycyny? Żyjemy w świecie ogarniętym obsesją młodości, zdrowia i urody, jakby ciało i jego sprawność było naszą jedyną szansą na szczęście. Zakłamujemy rzeczywistość spychając starość, chorobę i śmierć w niewidoczne dla oczu rejony; zamykamy je w „domach pogodnej starości”, ośrodkach zamkniętych, niewidocznych dla świata, jakby każdy starzec i każdy umarły był porażką medycyny, powołanej wszak do obrony naszych ciał, naszej młodości i urody przed starością i śmiercią. Zamiast chrześcijańskiego „memento mori”, mamy więc powódź reklam epatujących nas obrazami młodych, zdrowych, pięknych i szczęśliwych ludzi korzystających z luksusowych dóbr konsumpcyjnych, „inteligentnych leków” i innych „cudów nauki i techniki”. Konsumeryzm to faktyczna treść sławnego „american dream”; to prawdziwa religia współczesnych zachodnich demokracji, powołanych do istnienia przez oświeceniowych liberałów; „religia” napędzana wiarą w konsumpcję doskonałą w jakimś urojonym, przyszłym, technologicznym raju na ziemi – raju bez chorób, starości i śmierci. I nikomu nie przeszkadza w rojeniu tych miraży fakt, iż jak na razie jest to przede wszystkim świat alkoholizmu, narkomanii, lekomanii, depresji, rozpadu więzi rodzinnych, atrofii uczuć, kultu wirtualnej (i nie tylko) przemocy, coraz bardziej zinstytucjonalizowanej fascynacji perwersją, świat zorganizowanej przestępczości korumpującej najwyższe struktury władzy i grabieżczej eksploatacji oraz zatruwania naturalnych ekosystemów.

 

Miraż ziemskiego raju ma też swoich religijnych orędowników w postaci świadków Jehowy. Wierzą oni, iż dusza po śmierci ciała nie posiada własnej egzystencji – zachowana zostaje jedynie w pamięci Boga. W dniu sądu ostatecznego nastąpi zmartwychwstanie sprawiedliwych w ciałach fizycznych (wywołanych z Bożej pamięci) i zamieszkają oni na zawsze na ziemi – tej ziemi... Jedynie elita najświętszych zostanie wskrzeszona do życia w niebie, by królować tam razem z Jezusem. Grzesznicy natomiast zostaną ostatecznie zapomniani przez Stwórcę (wymazani z Jego pamięci). Co charakterystyczne świadkowie Jehowy, choć wywodzą się z kręgów protestanckich  (Charles T. Russel, założyciel tego związku, w młodości kilkakrotnie zmieniał wyznanie), właściwie nie mogą być uznani za stowarzyszenie chrześcijańskie, gdyż nie uznają boskości Jezusa Chrystusa – uznają Go zaledwie za doskonałego człowieka.


Oczywiście fakt, iż Jezus zanegował żydowskie przekonanie o doczesnym wymiarze Bożych nagród i kar nie oznacza, iż zanegował wartość świata materialnego i życia doczesnego jako takich. Wskazał jedynie prawdziwy cel ludzkiego istnienia, jakim jest wieczne życie z Bogiem w niebie. Przejście dusz przez życie cielesne i świat materialny ma ogromne znaczenie w Bożej ekonomii zbawienia. Doczesność jest inkubatorem dusz, miejscem hartowania cnót, polem walki i wzrostu, strefą oczyszczenia, oświecenia i zjednoczenia. To tutaj ziarna wiary, nadziei i miłości zasiane w każdej ludzkiej duszy odnajdują swój najwyższy przedmiot i wzrastają wśród przeciwności, aby wnieść do wieczności duchowe bogactwo zgromadzone przez roztropne obracanie otrzymanymi od Stwórcy talentami.
 

 

Jezus powołał nas także do wspólnoty, do troszczenia się jedni o drugich, do noszenia wzajemnie swoich brzemion. Uczynił nas komórkami jednego mistycznego ciała – poprzez wiarę i chrzest. Dlatego powinniśmy wszyscy czuć się powołani do budowania cywilizacji miłości – zarówno w naszym sercu, jak i w relacjach z najbliższymi, a także w sferze struktur politycznych, ekonomicznych i społecznych na poziomie państwowym, międzynarodowym i globalnym. Tak odczytuję sens intelektualnego dziedzictwa Soboru Watykańskiego II i pontyfikatu naszego wielkiego rodaka.



Uświęcenie pieniądza



Drugim elementem rewolucji chrześcijańskiej była zmiana stosunku do bogactwa materialnego. «Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!» - powiedział Jezus do bogatego młodzieńca. (Który – co zaznacza Ewangelista - „odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości”). Tymczasem starotestamentowe pojmowanie bogactwa materialnego jako znaku Bożego błogosławieństwa powróciło na fali protestantyzmu. Związane było to z odnowieniem koncepcji predestynacji – zarówno u Lutra, jak i u Kalwina. Oto bowiem już w pismach św. Augustyna pojawił się teologiczny problem stosunku łaski Bożej do wolnej woli. Jeżeli wiara jest łaską, której Bóg udziela komu chce, to jakie znaczenie ma wolna wola i ludzkie zasługi? Jeżeli natomiast człowiek jest wolny i może samodzielnie wybrać Boga lub Go odrzucić, to jakie znaczenie ma łaska?

 

Św. Augustyn miał problem z rozwiązaniem tej antynomii. Pod wpływem neoplatonizmu sformułował teorię iluminizmu; człowiek swoim naturalnym rozumem nie może pojąć tajemnic wiary (np. tajemnicy trynitarnej), ale może przygotować się na oświecenie (iluminację) umysłu przez Boga – zachowując czystość serca i wzrastając w miłości. Przez analogię próbował rozwiązać problem wolnej woli. Człowiek sam z siebie nie jest zdolny do pragnienia dobra, potrzebuje do tego łaski, która uzdalnia Go do pragnienia prawdy i dobra. O ile jednak do poznania zesłanego z góry można się jakoś przygotować, to jak można przygotować się do zesłania dobrej woli posiadając wolną wolę? Augustyn miał świadomość, że większość ludzi motywowanych jest miłością własną i nie ma w nich miłości Boga. Aby to wyjaśnić wprowadził pojęcie grzechu pierworodnego, z którym przychodzimy na świat i który jest skażeniem natury ludzkiej oddziałującym zarówno na sferę rozumu, jak i woli. Tylko, że pojęcie grzechu pierworodnego nie występuje ani w Starym, ani w Nowym Testamencie. Gdy zaś uznał człowieka za grzesznego z urodzenia, musiał wprowadzić pojęcie łaski, której Bóg udziela duszy, aby pociągnąć ją ku dobru i prawdzie, wbrew jej wrodzonemu egoizmowi. Posiłkował się tu cytatem z Ewangelii Janowej: „Nikt nie może przyjść do Mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec”. Tłumaczył, że nie chodzi o przemoc gwałcącą wolną wolę, lecz pociągnięcie miłości, wzbudzenie szlachetnego pragnienia. Dlaczego jednak Bóg „pociąga” jednych, a innych nie? Tutaj konieczne było zastosowanie idei predestynacji. Niektórzy są  po prostu wybrani – nie wiadomo dlaczego. Jest to Boża tajemnica. Właściwie idąc tym tokiem myślowym musimy uznać, że jedni ludzie bez żadnych zasług rodzą się z przeznaczeniem do zbawienia, podczas gdy inni pozostawieni zostają na pastwę swej skażonej natury – czyli grzechu pierworodnego.

 

W V wieku problem ten był przedmiotem gwałtownego sporu. Jedni teolodzy wybierali opcję predestynacji zaprzeczając wolnej woli, inni bronili wolnej woli stając w opozycji do koncepcji łaski dawanej jednym a odmawianej innym. Pod koniec życia Augustyn zapisał w jednym z dzieł: „Nie przyznają się do doktryny wolności, gdyż ta znosi faktycznie łaskę, ani do doktryny łaski, gdyż ta przeczy mocy swobodnej decyzji”. Wcześniej jednak, zwalczając zaciekle Pelagiusza i jego naukę o wolnej woli, jaką każdy może dysponować suwerennie, gdyż nikt nie rodzi się w grzechu, przyczynił się do utwierdzenia w Kościele teorii grzechu pierworodnego oraz wprowadzenia w 412 roku przez papieża Innocentego dekretu o obowiązku chrzczenia dzieci. Jeśli bowiem – rozumowano – dziecko umierało (a śmiertelność noworodków była wówczas bardzo duża) nie oczyszczone z grzechu pierworodnego, nie mogło być zbawione. Zrodziło to liczne protesty, gdyż we wcześniejszych wiekach za rzecz oczywistą uważano, iż chrzest możliwy jest wyłącznie w przypadku osoby dorosłej, która świadomie wyrzeka się szatana, a przyjmuje Chrystusa – i to po wcześniejszym wieloletnim przygotowaniu, tzw. katechumenacie. Chrzest dzieci znosił – w przekonaniu oponentów – inicjacyjny charakter tego sakramentu. Wszak Jan Chrzciciel chrzcił dorosłych, którzy pod wpływem jego prorokowania pragnęli oczyścić się z grzechów i zacząć nowe życie. Jezus zgłosił się do chrztu w wieku lat trzydziestu. Apostołowie byli także dorosłymi ludźmi, gdy przyjęli ten sakrament. Nigdzie w Ewangelii nie ma mowy o chrzczeniu dzieci, zwłaszcza zupełnie nieświadomych noworodków!
 

Był to jednak okres szczególny w dziejach cesarstwa rzymskiego. W roku 379 władzę objął cesarz Teodozjusz, którego rządy okazały się przełomowe dla chrześcijaństwa. Zaczął od wojny z Gotami, których w ciągu czterech lat – na drodze dyplomatycznej – udało mu się powstrzymać, osiedlić nad Dunajem i uczynić sprzymierzeńcami cesarstwa. Jednocześnie zaangażował się w spór Kościoła z herezją ariańską. Zakończyło się to tym, że w roku 388 wydał dekret zakazujący publicznych dysput na tematy doktrynalne. Dwa lata później wydał zakaz uprawiania seksu homoseksualnego pod karą śmierci, co dla Greków było absurdalnym zamachem na ich obyczajowość, tolerującą, a nawet wysoko ceniącą (przynajmniej od czasów Sokratesa) homoseksualizm. Gdy więc Buteryk, dowódca garnizonu w Thessalonikach kazał pojmać pod zarzutem łamania tego zakazu pewnego cieszącego się popularnością w mieście cyrkowego woźnicę, doszło do zamieszek, w trakcie których „nieznani sprawcy” zamordowali Buteryka. Aby zniechęcić inne miasta do podobnych wybryków, Teodozjusz nakazał krwawe represje. Wówczas biskup Ambroży zażądał ich odwołania. Teodozjusz pod naciskiem autorytetu tego dostojnika (czczonego dziś jako święty przez katolików i prawosławnych, a także jako ojciec i doktor Kościoła) odwołał rozkazy, ale posłańcy nie zdążyli na czas do Thessaloniki, gdzie doszło do krwawej rzezi.

 

Gdy po śmierci Teodozjusza Rzym został zdobyty i złupiony przez barbarzyńskich Wizygotów (410), pogańscy filozofowie zgodnie okrzyknęli, iż klęska ta jest karą zesłaną przez rzymskich bogów za wzgardzenie nimi i zastąpienie chrześcijaństwem. W odpowiedzi na te zarzuty św. Augustyn napisał jedno z najbardziej wpływowych dzieł teologicznych - traktat „O Państwie Bożym”. Przedstawił tam dwa antagonistyczne porządki społeczno-duchowe oparte na dwóch odmiennych ukierunkowaniach miłości: ludzi, u których miłość Boga posunięta jest do pogardy siebie (państwo Boże) oraz ludzi, u których miłość siebie posunięta jest do pogardy Boga (państwo ziemskie). Państwo Boże utożsamiał z Kościołem (mimo iż dopuszczał istnienie w Kościele także fałszywych chrześcijan), natomiast państwo ziemskie – z imperium rzymskim (chociaż i wśród pogan dostrzegał ludzi miłujących prawdę i dobro). Zmaganie tych dwóch „państw” miało być ziemską kontynuacją wcześniejszego buntu upadłych aniołów i ich walki z aniołami świętymi. Wizja ta nosiła wyraźne piętno manicheizmu, z którym przez wiele lat przed nawróceniem Augustyn całkowicie się identyfikował. Miało to także związek z jego koncepcją grzechu pierworodnego. O ile jednak  manichejczycy uważali, że sama materia jest zła, gdyż więzi czyste z natury, nieśmiertelne dusze, o tyle Augustyn twierdził, że świat materialny, jako dzieło Boga, jest z natury dobry – skażeniu uległ dopiero w efekcie grzechu prarodziców, czego skutkiem jest grzech pierworodny, z którym każda ludzka istota przychodzi na świat.

 

Nakreślenie okoliczności historycznych, w jakich św. Augustyn formułował swoje tezy, pokazuje, iż nie działo się to w warunkach komfortowej akademickiej debaty, lecz w ogniu religijnych sporów, krwawych represji, politycznych intryg i w czasie inwazji na cesarstwo wojowniczych plemion germańskich (Augustyn umierał w Hipponie obleganej przez  Wandalów). Ponadto musimy pamiętać, że teologia św. Augustyna jest w dużej mierze interpretacją Ewangelii w świetle pojęć neoplatońskich i manichejskich, co nie pozostało bez wpływu na ideowy kształt owej interpretacji. Jego ostateczne zawieszenie sądu w sprawie stosunku zachodzącego między wolną wolą a łaską otworzyło pole dla rozmaitych późniejszych spekulacji. Zaś idee grzechu pierworodnego i predestynacji odżyły w pismach liderów reformacji – Lutra, a jeszcze bardziej Kalwina.

 

Kalwin poszedł dalej i wspomnianą przez Lutra ideę podwójnej predestynacji (do zbawienia i potępienia) postawił w centrum rozważań. Jego następcy zaś uczynili ją kanwą kalwinizmu – odrzucili bowiem wiarę w powszechną zbawczą wolę Boga i twierdzili, że Chrystus poniósł swą ofiarę jedynie za wybranych. Jak można rozpoznać, czy się należy do grona owych wybranych? Otóż jeśli człowiekowi wiedzie się w jego przedsięwzięciach – twierdzili kalwiniści – jeśli osiąga cele swoich pragnień, oznacza to, że jaśnieje nad nim Boże błogosławieństwo. Ta koncepcja bardzo odpowiadała ówczesnemu europejskiemu mieszczaństwu, które począwszy od epoki wielkich odkryć geograficznych bogaciło się coraz bardziej i szukało ujścia dla swoich aspiracji politycznych, które w systemie społeczeństwa stanowego były jedynie źródłem narastającej frustracji. Bogate mieszczaństwo zaczęło więc podkopywać autorytet papiestwa, które stanowiło fundamentalny zwornik supersystemu katolickiego w wiekach średnich, sponsorując sztukę renesansową (odwołującą się do przedchrześcijańskiego antyku), rozwój nauk przyrodniczych, a wreszcie także ruchy antykatolickie – przede wszystkim protestanckie. Np. wystąpienie Lutra poparło aż 13 miast niemieckich. Republiki miejskie we Włoszech zdobywszy większą autonomię ograniczały się do umacniania zdobytych przywilejów. Natomiast mieszczaństwo szwajcarskie zaprosiło do Genewy Kalwina, aby zorganizował tam pierwszą kalwińską gminę. Mieszczanie dysponujący coraz większymi majątkami, a przypisywani w feudalnej Europie do stanu trzeciego – razem z chłopami pańszczyźnianymi – znaleźli w kalwinizmie, z jego koncepcją predestynacji, znakomite uzasadnienie swojej moralnej wyższości nad ubożejącą często szlachtą i duchowieństwem. Skoro byli bogaci, a bogactwo jest znakiem Bożego błogosławieństwa, to znaczy, że to oni należą do grona wybranych. Do dzisiaj w kręgu kultury protestanckiej ubóstwo postrzegane jest jako rodzaj problemu natury duchowej. Natomiast jeśli jesteś bogaty, to znaczy, że Bóg ci sprzyja...

 

Analizy Maxa Webera mające udowodnić narodziny kapitalizmu pod wpływem etyki protestanckiej można odwrócić wskazując, iż to akumulacja kapitału w warstwie mieszczańskiej zrodziła potrzebę etyki prezentującej zamożność jako znak Bożego błogosławieństwa. Etykę taką posiadali Żydzi, lecz mieszczaństwo pochodzenia niesemickiego potrzebowało czegoś innego. Potrzebowało dokładnie tego, co dał im do ręki Kalwin. Protestanci zawsze mieli poczucie moralnej wyższości nad katolikami. Nie tylko z powodu drastycznych nadużyć władzy i obyczajowej demoralizacji papieży doby renesansu – chociaż prymat biskupa Rzymu został gremialnie przez protestantów wszelkich orientacji odrzucony. Ich poczucie wyższości wynikało z tego, że na co dzień żyli skromnie, wręcz ascetycznie, a na ich kontach bankowych wciąż rosły oszczędności. Oni dawali pracę najemnikom, oni produkowali dobra konsumowane przez miasta i dwory, oni sponsorowali monarchów i ich wojny, bogacąc się zarazem na kontyngentach, oni też zakładali fundacje charytatywne, aby przynajmniej część swych dochodów inwestować w szlachetne, społeczne cele. To poczucie moralnej wyższości dawało im narastającą pewność, że świat w którym żyją, zdominowany przez katolickie duchowieństwo i zdegenerowaną szlachtę jest niesprawiedliwy i musi runąć, ustępując miejsca nowej, egalitarnej, demokratycznej i wolnorynkowej rzeczywistości społecznej. W ten właśnie sposób protestanci uświęcili pieniądz i dokonali religijnego regresu do starotestamentowej wizji bogactwa materialnego, jako znaku Bożego wybrania. Trudno też dziwić się, że w krajach protestanckich – Anglii, Holandii, Szwajcarii, brytyjskich koloniach za oceanem – przemiany liberalne przebiegły najszybciej i miały największe poparcie społeczne.


We współczesnej kulturze amerykańskiej to kalwińskie „uświęcenie pieniądza” znajduje wyraz w całej fali literatury sukcesu ujawniającej czytelnikom rozmaite tajniki „magii przyciągania bogactwa”. Ideologia ta chętnie nawiązuje do Biblii – szczególnie do Starego Testamentu – lecz w swoim pseudo-psychologicznym zaplątaniu odrywa się z reguły od protestanckich korzeni lewitując w obłokach finansowego okultyzmu, z niezłomnym przeświadczeniem o powołaniu ludzi do obfitości i używania życia w jego najbardziej doczesnym, namacalnym wymiarze.



Powrót do kolektywizmu

 

Zanim omówię opór przed trzecim rewolucyjnym przewartościowaniem, jakiego dokonał Chrystus, czyli zmianą rozumienia grzechu, chcę najpierw przedstawić problem regresu do kolektywizmu. Czwartą bowiem zmianą w stosunku do tradycji żydowskiej było odrzucenie zasady kolektywizmu przedkładającej dobro wspólnoty nad los jednostki, na rzecz zindywidualizowanego podejścia do grzesznika, a zatem do każdego człowieka.  

 

Najsilniej regres ten doszedł do głosu w wielkiej monoteistycznej religii czerpiącej z dziedzictwa religii żydowskiej, ale też nominalnie akceptującej orędzie Jezusa, lecz nie jako Syna Bożego i odkupiciela. Mówię oczywiście o islamie. Mahomet praktycznie nic nie przyswoił sobie z rewolucji chrześcijańskiej. Jego działalność, jako proroka, miała w tym kontekście charakter wybitnie „reakcyjny”. Najwyraźniej uwidoczniło się to w kolektywistycznych zasadach działania wspólnoty muzułmańskiej, Ummy, obwarowanej restrykcyjnymi zasadami prawa koranicznego – szarijatu.

 

W Kościele powszechnym – przed schizmą wschodnią – utrwalił się podział na trzy główne grupy wiernych: kler, laikat i osoby konsekrowane, czyli na grupę kapłanów, wyznawców świeckich oraz osoby zakonne (na różnych stopniach konsekracji). Odpowiadało to z jednej strony potrójnej godności Jezusa Chrystusa, jako Kapłana, Proroka i Króla, z drugiej zaś wyrażało różnorodność powołań we wspólnocie wiary, aby Kościół głoszący Chrystusa całemu światu był spójnym, lecz zróżnicowanym wewnętrznie organizmem, zdolnym do spełniania różnorodnych społecznych i religijnych funkcji. Wszyscy wierni włączeni są w Mistyczne Ciało Chrystusa i stanowią jego komórki. Ciało to obejmuje oprócz Kościoła ziemskiego także dusze zbawionych w niebie oraz dusze pokutujące w czyśćcu. Jednak w Kościele ziemskim – walczącym z pokusami i pielgrzymującym do domu Ojca – istnieje to podstawowe zróżnicowanie powołań i stanów, odzwierciedlające prymat indywidualizmu nad starozakonnym kolektywizmem. Co więcej; zgodnie ze słowami „oddajcie cesarzowi co cesarskie, a Bogu co boskie”, Kościół od początku postrzegał instytucję państwa jako efekt niewoli grzechu, domagającej się prawodawstwa i aparatu przymusu narzucającego całemu społeczeństwu ład i porządek. Dlatego pierwotnie struktury Kościoła formowały się niezależnie (a nawet w opozycji) do uniwersalnego państwa, jakim było wówczas cesarstwo rzymskie. Wraz z uznaniem chrześcijaństwa za religię państwową przez cesarzy rezydujących w Konstantynopolu, sytuacja zaczęła się zmieniać. Podczas gdy w Rzymie umacniała się władza papieska, w Konstantynopolu kolejni cesarze umacniali swoją pozycję jako „głowy Kościoła” (cezaropapizm). W dużej mierze właśnie to doprowadziło ostatecznie do schizmy wschodniej. Moskwa, czczona przez prawosławie jako „trzeci Rzym” (po Konstantynopolu), była przez wieki areną kultu carów, jako obrońców prawowiernej doktryny i „ojców narodu” z Bożej łaski. Car zajmował w religijności prawosławnej miejsce, jakie w sercach katolików zajmował papież. Stąd też zapewne dzisiejszy kult Putina, zakorzeniony w wielowiekowej bizantyjskiej tradycji sakralizowania władzy świeckiej.

 

Tymczasem założona przez Mahometa muzułmańska Umma była jednocześnie wspólnotą religijną i państwową. Szarijat był od początku prawem religijnym i państwowym. Dlatego także współczesnym muzułmanom tak trudno jest pojąć ideę rozdziału Kościoła od państwa, która de facto ma korzenie ewangeliczne. W islamie nie ma też podziału na duchowieństwo i laikat, nie ma tam bowiem żadnych sakramentów, których udzielanie wymagałoby specjalnych święceń oraz wyodrębnienia grupy ludzi posiadających je. W islamie istnieją jedynie religijni eksperci, znawcy Koranu i szarijatu, interpretujący prawo na potrzeby konkretnych sytuacji i konfliktów. Nie ma też w świecie islamu zakonów. Jeśli jednak przyjrzeć się życiu codziennemu społeczeństw muzułmańskich stwierdzamy ze zdziwieniem, że w rzeczywistości cała Umma jest jednym wielkim zakonem – w którym wszyscy mają obowiązek modlić się pięciokrotnie w ciągu dnia, co w świecie chrześcijańskim jest praktyką klasztorną; wszyscy (z nielicznymi wyjątkami) mają obowiązek przez miesiąc w ciągu roku pościć, by umartwiać swoje ciało i jego pożądania; wszyscy też w krajach ortodoksyjnie muzułmańskich mają obowiązek ukrywać w miejscach publicznych swoje ciało (kobiety w sposób kompletny) w długich luźnych szatach spełniających tę samą funkcję co chrześcijańskie habity zakonne.
 

Na dodatek jest to zakon rycerski, w którym każdy mężczyzna powołany jest do szerzenia wiary muzułmańskiej zarówno przykładem własnego życia, jak i na drodze ekspansji – kulturowej, a gdy opór ze strony niewiernych jest nazbyt stanowczy, także na drodze militarnej. Już w Koranie powtarza się wielokrotnie twierdzenie, iż żydzi i chrześcijanie posiadali w przeszłości prawdziwe monoteistyczne objawienie, lecz z powodu licznych błędów i wypaczeń wyznawcy tych religii zeszli z prostej drogi radykalnego monoteizmu. Na przykład chrześcijanom zarzucał Mahomet, iż zamiast jedynego prawdziwego Boga czczą oni trzech „bożków”: Ojca, Syna i Matkę Boską. Muzułmanie szanują co prawda Jezusa, lecz jako jednego z proroków poprzedzających ostatniego i największego, jakim miał być Mahomet. Maryję Dziewicę zaliczają do grona czterech świętych niewiast, ale Jej chrześcijański kult, a zwłaszcza obrazy i rzeźby przedstawiające Ją i Jej Syna, uważali za formę znienawidzonego przez Allacha bałwochwalstwa. Czy zatem anioł, który ukazał się Mahometowi, by przekazać mu Koran, a przedstawił się jako Dżibril, czyli Gabriel, był nim rzeczywiście? Podważają to wzmianki o tzw. szatańskich wersetach, czyli wypowiedziach Dżibrila, które usunięto z Koranu, a które Salman Rushdie uczynił kanwą swej głośnej powieści. Ostatnim faktem wskazującym niezbicie na muzułmański regres do moralności i mentalności kolektywnej – odrzuconej jednoznacznie przez Chrystusa – jest obowiązujący do dziś zakaz wyrzeczenia się islamu i przejścia do innej religii. Złamanie tego zakazu karane jest śmiercią.


Należy w tym miejscu zaznaczyć, że w wielu zborach protestanckich także został zniesiony stan kapłański, podobnie jak zakony. Pastor wybierany jest często na drodze demokratycznego głosowania przez całą kongregację. W tym przypadku jednak należałoby raczej powiedzieć o ekstremalizacji indywidualizmu, niż o powrocie do formuły kolektywnej. Każdy bowiem członek kongregacji jest potencjalnym pastorem. Każdy też może założyć nowy zbór. Współczesny protestantyzm jest prawdziwą mozaiką większych i mniejszych zborów, które posiadają niezwykle zróżnicowane doktryny i obrzędy. Ta różnorodność może kojarzyć się z różnorodnością zgromadzeń zakonnych działających w kręgu Kościoła katolickiego. Jednak analogia ta jest dosyć złudna.


Znacznie poważniejszym problemem są skłonności kolektywistyczne w katolicyzmie i prawosławiu. W czasach, gdy farmacje te stanowiły jeszcze instytucjonalną i doktrynalną jedność, cesarze zainteresowani wykorzystaniem szybko szerzącego się w granicach imperium chrześcijaństwa do celów politycznych, dążyli do unifikacji Kościoła w sferze organizacyjnej, doktrynalnej i liturgicznej. Angażowali się w spory doktrynalne, dekretowali ściganie heretyków, zwoływali sobory i zatwierdzali ich postanowienia. Najdalej poszedł tą drogą Justynian Wielki, który zarządził w cesarstwie przymusową chrystianizację. Za jego czasów Kościół przestał być wspólnotą wiary i braterskiej miłości, a stał się społecznością dogmatu i obłudy. Jedynym azylem autentycznego chrześcijaństwa stały się wówczas zgromadzenia zakonne. Zostały one jednak zepchnięte na margines życia społecznego, w którym pierwsze skrzypce – zgodnie z formułą stworzoną przez Justyniana – zaczęło grać kapłaństwo i cesarstwo, czyli przymierze ołtarza i tronu. Stan kapłański – zhierarchizowany, podporządkowany cesarzowi i wyniesiony ponad laikat (któremu, zgodnie z ewangelicznym wskazaniem, miał służyć) oraz ponad wspólnoty zakonne – stał się rodzajem biurokratycznej administracji. Symboliczna stała się też gloryfikacja prawa, dokonana przez Justyniana w jego monumentalnym kodeksie (pierwszej kodyfikacji prawa rzymskiego), zamknięcie z jego rozkazu Akademii Platońskiej (jako propagatorki filozofii pogańskiej), a także wprowadzenie kary śmierci za powrót do pogańskich praktyk obywateli ochrzczonych pod przymusem..


Niestety tendencje kolektywistyczne obecne są w Kościele katolickim do dnia dzisiejszego. Pomimo silnego akcentu, jaki Vaticanum Secundum położyło na otwartość Kościoła na świat i jego problemy oraz na dialog ekumeniczny i poszanowanie religii niechrześcijańskich, raz po raz powstają fanatyczne ugrupowania wiernych głoszące hasła katolickiego separatyzmu, skupione zazwyczaj wokół autorytarnego kapłana, siejące nienawiść do komunistów, żydów i wszelkich niekatolików, kompletnie ślepe na fundamentalny uniwersalizm Ewangelii i zniechęcające do chrześcijaństwa swoją zaciekłą postawą ogromne rzesze ludzi, w tych i tak trudnych dla Kościoła czasach.


Jarosław Moser

 

Część II opublikowana zostanie jutro.