Czy Niemcy wyciągają jakiekolwiek konsekwencje z ostatnich zamachów, których dokonywali imigranci lub uchodźcy? Najwyraźniej nie - mówi w autoryzowanym komentarzu telefonicznym dla Frondy Krzysztof Rak, ekspert ds. stosunków międzynarodowych i znawca niemieckiej polityki. Zapraszamy do lektury.

Krzysztof Rak: Po niedawnych wydarzeniach przeglądałem prasę niemiecką, oczekując w gazetach głównego nurtu komentarzy, które powiążą tę serię zamachów z polityką imigracyjną Niemiec w ostatnich dziesięcioleciach. Takich komentarzy nie znalazłem,  a tymczasem przyczyny obecnych problemów są niezwykle głębokie. Nie jest winna tylko jedna ekipa rządowa. To załamanie polityki migracyjnej trwającej od lat 70. XX w.  Pierwsza duża fala migracji spoza Europy, Turcy w latach 50., mieli być imigrantami tylko czasowymi. Mieli przyjechać, wykonać pracę i wrócić do domu. Z różnych względów państwo niemieckie nie odesłało ich z powrotem. Zostali – i wtedy próbowano różnych konceptów, które miałyby służyć ich zintegrowaniu ze społeczeństwem niemieckim. Na początku to nie były miliony, ale setki tysięcy ludzi; Niemcom wydawało się, że da się przeprowadzić ich wtopienie w społeczeństwo, a integracja będzie naturalna.

Gdy okazało się, że to się nie udaje, stworzono pomysł społeczeństwa multi-kulti, społeczeństwa wielokulturowego. Założono, że skoro oni się nie integrują, to mogą pozostać w Niemczech jako odrębna grupa, ale pod warunkiem uznania pewnego aksjologiczno-prawnego minimum demokratycznego państwa prawa. Polityka ta polegała na tym, że państwo niemieckie będzie tolerowało ich odmienność kulturowo-cywilizacyjną, ale oni ze swojej strony muszą zgodzić się na pewien minimalny konsensus liberalny. Okazało się, że i to nie wypaliło. Imigranci nie chcieli zgodzić się na ten minimalny konsensus.

Konsekwencji z klęski polityki nie wyciągnięto

Około roku 2005, po kilku dekadach prób, politycy niemieccy doszli do wniosku, że integracja nie powiodła się. Mówiła o tym w trakcie ówczesnej kampanii wyborczej sama Angela Merkel, wówczas przewodnicząca CDU. Zwycięstwo wyborcze zawdzięczała moim zdaniem także temu, że dostrzegła fiasko dotychczasowej polityki imigracyjnej. Merkel trafnie zdiagnozowała problem, ale nie wskazała rozwiązań. Dzisiaj jest jeszcze gorzej, bo Niemcy odrzucają nawet tę diagnozę, co nie znaczy oczywiście, że jest ona niewłaściwa. Biorą ją w nawias i nie chcą o niej pamiętać. Tymczasem gdyby wyciągnąć z niej wnioski, to kontynuowanie polityki imigracyjnej polegającej na przyjmowaniu bez kontroli kolejnych fal przybyszów, jest bez sensu. Od dawna nie wiadomo bowiem, co z tymi ludzi zrobić, jak zintegrować ich społeczeństwem; tymczasem w 2015 roku otwarto drzwi tak szeroko, jak się dało, by przyjąć prawie dwa miliony obcokrajowców.

To całkowity brak konsekwencji. Jeżeli w 2005 roku Niemcy uznali, że integracja się nie udała, to dlaczego pozostali otwarci na imigrantów, choć zdawali sobie srawę, że będzie to mieć negatywne skutki? My zwracamy dziś uwagę głównie na zamachy, ale tych negatywnych skutków jest więcej. W 2007 roku wydano na ten temat książkę „Ostatnie dni Europy” Waltera Laqueura, żydowsko-amerykańsko-niemieckiego historyka. Laqueur opisał całe spektrum negatywnych konsekwencji fiaska dotychczasowej polityki imigracyjnej, nie tylko w Niemczech, ale także we Francji i w Wielkiej Brytanii. To w jakiejś mierze książka profetyczna, bo już wówczas autor przewidział, że jednym z najważniejszych problemów Europy będzie obok katastrofy demograficznej właśnie fiasko polityki migracyjnej. Co ważne, Laqueur jest historykiem głównego nurtu, to ceniony autorytet.

Amok – i sprawy nie ma

Naprawdę zastanawiające jest, że nie szuka się mimo tego wszystkiego prawdziwych przyczyn dzisiejszej sytuacji. Przeglądam codziennie niemiecką prasę. O ostatnim ataku w Monachium w mediach głównego nurtu pisze się ciągle, że to był amok, wydarzenie przypadkowe, nie wiadomo jak to się stało, nie mamy nad tym kontroli, nie ma to żadnego związku z polityką. Wszędzie pojawia się słowo „amok”. To działa jakby podprogowo. Skoro tam był amok, to politycy nie mają z tym nic wspólnego. A przecież to bardzo wątpliwa narracja, bo jeżeli zamachowiec z Monachium przygotowywał się przez rok, to amok trwałby rok! Roczny amok to nowa jednostka chorobowa w psychiatrii.

Ta narracja mediów głównego nurtu jest niespójna. Mówią one, że to był amok; ale ten amok trwał rok. Mówią, że to nie miało nic wspólnego z polityką; ale zamachowiec inspirował się Breivikiem, czyli czystą polityką…

Na tym nie koniec. Czytając wkrótce po zamachu wypowiedzi policjantów i śledczych miałem wrażenie, że ludzie ci nie starali się informować, ale zaprezentować narrację zgodną z oczekiwaniami polityków. Dlaczego powiedziano od razu, że zamach nie miał niczego wspólnego z islamem, polityką, terroryzmem? Na drugi dzień po zamachu mieliśmy takie wypowiedzi od samego rana. Tymczasem normalną zasadą jest, że policja czy prokuratura stara się informować bardzo ostrożnie, opierając się na tylko sprawdzonych informacjach. Tu z kolei pojawiła się masa niepotwierdzonych spekulacji, ale mimo tego podawanych jako prawda. W kilkanaście godzin przesądzono, że nie miało to niczego wspólnego z terroryzmem – i to w momencie, gdy sprawca nie żyje.

Abdykacja państwa

 Co ciekawe politycy całkowicie nabrali wody w usta. Niemieccy politycy nie mówią wyborcom, dlaczego to się stało i co zrobić, by więcej do tego nie doszło. Proponuje się raczej inną narrację: gdy wyjdziecie z domu, nigdy nie możecie być pewni, czy do niego wrócicie, bo jakiś wariat z siekierą albo z maczetą może was zamordować. To absurdalna sytuacja. Państwo jest właśnie od tego, by obywatel mógł spokojnie wyjść na ulicę. Zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom to podstawowa funkcja państwa. A jednak politycy większości niemieckich partii w ogóle nie przekazują społeczeństwu takich informacji. Ich komunikat powinien brzmieć tymczasem następująco: Polityka imigracyjna zawiodła; wszyscy jako politycy jesteśmy za to odpowiedzialni; trzeba teraz te błędy naprawić.

Nikt jednak nie występuje z żadnym programem politycznym. To dalsza kontynuacja abdykacji państwa, która wyraża się nie tylko w takiej lub innej polityce migracyjnej. W ubiegłym roku popełniono przecież fundamentalny błąd innego rodzaju – państwo niemieckie przestało kontrolować przepływy ludności. Kształt polityki migracyjnej jest jedną rzeczą, a czymś innym jest czasowe zawieszenie funkcji kontrolowania przepływu ludności, a to zostało zrobione.

Wspólnym mianownikiem jest islam

Trzeba poza tym zwrócić uwagę na wspólny mianownik, który łączy ze sobą wszystkie te problemy. Powołam się po razu drugi na książkę Laqueura. Nie jest tak, że w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii, są problemy z integracją imigrantów w ogóle. Nie. Problem jest wyłącznie z tymi, którzy pochodzą z kultury muzułmańskiej. O tym można było mówić jeszcze w 2005 czy w 2007 roku. Dzisiaj już nie można. Społeczeństwo niemieckie jak żadne inne w Europie ma doświadczenia z przyjmowaniem imigrantów; ma chyba najskuteczniejsze metody służące ich integrowaniu. Dobrze integrują się Polacy i mieszkańcy krajów całej Europy Południowej i Wschodniej. Dobrze integrują się nawet przybysze z Indii oraz Azji Południowo-Wschodniej. Problem jest tylko z tą grupą, która wyznaje islam. Dotyczy to także Turków; Laqueur twierdzi, że 80 proc. z nich w Niemczech należy do marginesu; to najgorzej wykształcona grupa ludzi, która nie chce się kształcić. Ten fakt jest jednak ukrywany. Najskuteczniej rozwiązano to we Francji, gdzie nie ma po prostu żadnych danych badawczych, w których czynnikiem byłoby wyznanie. Nie wiadomo dlatego, ilu jest we Francji muzułmanów, ani ilu jest ich we francuskich więzieniach.

Estabilishment brnie w ślepy zaułek

Pozostaje odpowiedzieć na pytanie, skąd bierze się to zaniechanie. Politycy i media mają świadomość popełnionych błędów, ale wiedzą też, że jeżeli się do tego przyznają, będą mieć duże kłopoty. Politycy nie zostaną ponownie wybrani, a dziennikarze stracą na wiarygodności. Dlatego, jak sądzę, próbują teraz pomijać pewne problemy i nie wprowadzać ich do dyskursu publicznego. Nie chcą mówić o nieskuteczności dotychczasowej polityki migracyjnej. Na ten temat nie ma dyskusji, a to przecież problem o wiele głębszy niż terroryzm. Sprawcy ostatniej serii ataków to imigranci w pierwszym albo drugim pokoleniu. Pokazuje to jak na dłoni, że coś jest nie tak z polityką imigracyjną Niemiec. Politycy wciąż jednak nie przedstawiają alternatywnej polityki albo programu, który przeciwdziałałby rosnącemu zagrożeniu na ulicach Niemiec. Ukrywanie prawdy doprowadzi do frustracji nie tylko wśród imigrantów, ale także wśród tych, którzy ich przyjmują. Stosowanie półprawd i narzucanie pewnej zmanipulowanej narracji jest niebezpieczne i krótkowzroczne. Samo niemieckie społeczeństwo w pewnym momencie dostrzeże rozziew między obrazem, jakim karmią ich politycy i media, a tym, co ich otacza. To może być bardzo niebezpieczne, również dla klasy politycznej. Propaganda ma krótkie nogi. W społeczeństwie demokratycznym, nawet tak dobrze zorganizowanym jak społeczeństwo niemieckie, wytrzymałość społeczna ma swoje granice. Im większy rozziew między rzeczywistością a narracjami medialno-politycznymi, tym większa jest szansa, że dojdzie do jakichś niekontrolowanych procesów społecznych i jakiegoś wybuchu. Sytuacja jest naprawdę poważna, ale klasa polityczna do niej nie dorasta. Problemy, które wytworzone zostały w ciągu dekad, nie zostaną rozwiązane w ciągu kilku miesięcy albo lat. Moim zdaniem w tym tkwi właśnie główny problem klasy politycznej, która nie jest w stanie niczego zaproponować, bo myśli w perspektywie 3-4 lat sprawowania przez siebie władzy. A skoro problemów nie da się rozwiązać w tak krótkim czasie, trzeba je zamilczeć.