Zamieszanie z podwyżkami dla rządu oraz parlamentarzystów, a do tego dziwaczny spektakl z tzw. apelem smoleńskim na uroczystościach rocznicy Powstania Warszawskiego – Prawo i Sprawiedliwość w ostatnich dniach zalicza wpadkę za wpadką. Wydaje się, że partia stoi w obliczu największego kryzysu wizerunkowego od czasu, gdy jesienią ubiegłego roku przejęła władzę w Polsce.

Podwyżki płacy dla członków rządu – to krok w dobrą stronę. Nie może być tak, że wiceminister czy minister zarabia mniej niż podległy mu dyrektor departamentu, którego zarobki regulują odrębne przepisy. Dziś sytuacja jest taka, że wiceminister zarabia ok. 6 tys. zł, a dyrektor ok. 20 tys. zł. Nie ma wątpliwości, że kwestię wynagrodzeń trzeba uporządkować. Wydaje się, że powinny być one w jakimś stopniu zbliżone do wysokości wynagrodzeń w tzw. sektorze prywatnym. Żaden liczący się specjalista – powiedzmy od finansów – nie pójdzie pracować w ministerstwie w sytuacji, gdy bank oferuje mu wynagrodzenie dwu lub nawet trzykrotnie większe. Takie są prawa rynku. Dyskutując o płacach ministrów trzeba też brać pod uwagę odpowiedzialność jaka ciąży na członkach rządu.

Temat podwyżek dla najważniejszych polityków zawsze będzie budził emocje. Pensje ministrów, premiera czy prezydenta zawsze będą zestawiane z niskimi płacami sprzedawców w supermarketach, niskimi emeryturami i rentami. Patrząc na to w ten sposób: każda władza narazi się opinii publicznej, gdy zacznie majstrować przy swoich pensjach. Ale kiedy zabierze się do tego w sposób odpowiedni – to ewentualny opór będzie mniejszy. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy zmiany zaczyna wprowadzać się po cichu, niejako z zaskoczenia. A tak właśnie jest w przypadku Prawa i Sprawiedliwości.

Projekt podwyżek pojawił się niespodziewanie. Podobno jako inicjatywa grupy posłów. Nie było żadnych konsultacji, nie pochylał się nad tym rząd. Jednak wyjaśnienia, że o inicjatywnie nie wiedziały władze klubu (czytaj: Jarosław Kaczyński) nie przekonują. Żadnego projektu do laski marszałkowskiej nie da się wnieść bez uzyskania wcześniejszej rekomendacji. Próba jaką podjęły władze klubu PiS, by wyjść z kłopotu z twarzą, nie wyszły. Kontrowersyjny projekt zastąpiono innym, by po kilku godzinach także go wycofać. W ratowaniu wizerunku partii nie pomoże nawet decyzja o definitywnym zarzuceniu prac nad podwyżkami.

Tego typu działanie to idealny pretekst do ataku opozycji – czego zresztą byliśmy (i wciąż jesteśmy świadkami). PiS samo dostarcza opozycji paliwa. Paliwa, którego jak się zdaje, ostatnio działaczom KOD zaczęło już brakować.

Ale kanistrów z benzyną partia rządząca daje opozycji coraz więcej. Weźmy chociaż temat tzw. apelu smoleńskiego, czyli wspomnienia ofiar katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku podczas uroczystości upamiętniających rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Wydawało się, że temat został przewałkowany przed miesiącem przy okazji rocznicy poznańskiego Czerwca’56, kiedy wojsko odmówiło asysty honorowej, bo nie było owego apelu.

O ofiarach tragicznej katastrofy trzeba pamiętać. Ale czy koniecznym jest wymienianie ich nazwisk przy okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, II wojny światowej, powstań wielkopolskich, powstania styczniowego, listopadowego…? Jeśli tak to dlaczego nie upieramy się przy tym, by wspominać choćby zamordowanych przez SB księży – np. ks. Jerzego Popiełuszki? Dlaczego do każdego apelu nie dołączać ofiar rzezi wołyńskiej? Listę tę można byłoby ciągnąć w nieskończoność. Każdy ma swoje święto i bez sensu jest jego zawłaszczanie. Prościej byłoby ustalić, że co roku w kwietniu obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Katastrofy z 10 kwietnia.

Obserwując dyskusję o apelu smoleńskim boję się, by komuś nie przyszła do głowy próba wymuszenia na polskim episkopacie zmiany intencji mszy, którą papież Franciszek ma odprawić w czwartek 28 lipca na Jasnej Górze. Przecież do dziękczynienia za 1050. rocznicę chrztu Polski można dołączyć też intencję „za ofiary….”. Ironizuję, ale to prawdopodobne.

Prawo i Sprawiedliwość „dobrą zmianę” zaczęło dobrze. Niestety, coraz częściej wchodzi na ścieżkę pychy, którą szła Platforma. A to zły znak dla Polski i Polaków.

 

Tomasz Krzyżak