Ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego", skomentował sprawę klerykalnej pedofilii w kontekście filmu "Tylko nie mów nikomu" Sekielskich. Kapłan napisał o swoim smutku, wstydzie i żalu - ale stwierdził też na podstawie własnej pracy na kierowniczych stanowiskach w Kościele, że niekiedy z nadużyciami było walczyć po prostu niezwykle trudno. Chodzi o problem z udowodnieniem winy, napisał.

"Kościelnych przełożonych oskarża się o niepodejmowanie odpowiednich działań wobec księży krzywdzących nieletnich. Niewiedza? Naiwna troska o wizerunek Kościoła? Może, lecz nie tylko" - stwierdził.

"W filmie pojawia się też wątek ks. Eugeniusza M., byłego kustosza Lichenia. Z mojego zgromadzenia. Ofiara opowiada, że była przez niego molestowana prawie 40 lat temu, „jakoś zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego”. Nie byłem wtedy jeszcze przełożonym generalnym, pracowałem w Rzymie, jako redaktor naczelny polskiego wydania „L’Osservatore Romano”. Takimi przypadkami z natury rzeczy zajmuje się przełożony prowincji w danym kraju, nie generał, jednak przełożony generalny dwukrotnie w ciągu sześciu lat wizytuje wszystkie prowincje" - kontynuuje kapłan.

"Ja też, gdy pełniłem tę funkcję w latach 1993-99, wizytowałem. Sprawdziłem teraz: kiedy byłem generałem zakonu, ani do mnie, ani do prowincjała nie wpłynęła żadna informacja o nadużyciach księdza kustosza wobec nieletnich. Wpłynęło inne oskarżenie, które nie dotyczyło nieletnich – chodziło o molestowanie dorosłego mężczyzny, co oczywiście także wymagało interwencji. Jednak pokrzywdzony kategorycznie odmówił wniesienia formalnego oskarżenia" - opowiada ks. Boniecki.

"Dramatyczne rozmowy nie dały rezultatu. W żaden sposób nie można było kustoszowi winy udowodnić. Rozmawiałem z nim. Zdecydowanie wszystkiemu zaprzeczył. Żalił się, że jest ofiarą oszczerstw, nawet wskazywał ich autora, kogoś od lat pracującego za granicą. Postępowanie trwało dłużej niż urzędowanie moje i ówczesnego prowincjała, kontynuowali je nasi następcy. Ostatecznie kustosz najpierw został zdjęty z urzędu i wycofany z duszpasterstwa, potem – co w filmie oświadczył rzecznik obecnego prowincjała – został poddany wymaganym procedurom prawnym" - kończy.

To pokazuje, pisze kapłan, że niekiedy w przeszłości było niezwykle trudnoudowodnić winę. Dzisiaj to się już zmienia, choć przecież ofiary mówią zwykle o przestępstwach dopiero po wielu, wielu latach. 

Ks. Boniecki cieszy się jednak, że taki film jak braci Sekielskich powstał. Choć to smutne, że powstać w ogóle musiał.

bsw/tygodnikpowszechny.pl