Luiza Dołęgowska, fronda.pl: Coraz bardziej dociera do opinii publicznej kwestia blokady dalszych reform w wydającym się dotychczas monolitem obozie dobrej zmiany. Taka sytuacja wywołuje niepokój i niepewność o dalsze losy kraju, zważywszy na ciągłe próby ingerencji unijnych urzędników w polskie sprawy. Co powinno być teraz, zdaniem Księdza, priorytetem dla rządu i prezydenta?

Ks. Prof. Paweł Bortkiewicz (TChr): Mimo wszystko podkreślałbym, jako obywatel, to co jest realnym wzrostem dobra w Polsce. Ogrom reform, które są prowadzone, od gospodarki po sferę zabezpieczenia militarnego budzi uznanie. Między tymi spektakularnymi wymiarami są osiągnięcia doświadczane przez konkretnych ludzi i konkretne rodziny, z flagowym projektem 500 plus. Ale jest też Mieszkanie plus, jest spora lista darmowych leków dla seniorów. O tym, i o wielu innych sprawach nie można zapomnieć. Nie można tych dwóch lat dobrej zmiany przekreślić tym, co budzi dzisiaj emocje.

Ale te emocje są - tego też nie można ukryć. Dla niektórych z nas, niebędących politykami, ale po prostu obywatelami w naszym państwie niepokój rodzi się z obserwacji sceny politycznej, w której dokonują się dziwne transformacje. Totalna opozycja traci prawo do miana opozycji, skoro jej działania stają się ewidentnie wrogie wobec państwa i narodu, natomiast realną opozycją w stosunku do rządu staje się prezydent. Rozumiałbym sytuację, gdyby ta opozycja dotyczyła rozkładania pewnych akcentów reform państwowych. Jednak ona zdaje się wchodzić w samą filozofię zmian i ich dynamikę. Myślę, że priorytetem obecnej sytuacji jest najpierw świadomość, że proces reform dopiero się rozpoczął. Że jest na bardzo wstępnym etapie, mimo, że jest tak wiele realnych osiągnięć i sukcesów. To nie jest czas na spory fundamentalne, tutaj można się spierać co najwyżej o strategię i kolejność wprowadzania tych reform.

Przyglądając się sytuacji politycznej w kontekście sił dobra i zła może się wydawać, że teraz zło zwiera szyki. Czy obywatele powinni wspierać naszych rządzących modlitewnie? 

- Oczywiście, dla nas ludzi wierzących spory współczesne nie są tylko grą ambicji, ani także grą szachów na planszy. To jest spór dobra ze złem, to jest spór cywilizacyjny. Dlatego jest tak zaciekły, dlatego toczy się w tak wyrazistej postaci. I nie może ulegać wątpliwości, że w tym sporze, my, katolicy, musimy odwoływać się do Boga. Myślę, że warto w tym miejscu odwołać się do dwóch epizodów z ostatnich tygodni. „Różaniec do granic”… Ileż emocji i agresji wręcz wywołała ta modlitwa, jak wiele niezrozumienia jej towarzyszyło. Łączono tę modlitwę ze sferą życia publicznego. To jest prawdziwe, bo modlitwa dotyczy życia, a życie – to także przestrzeń publiczna. Ale łączono ją w sposób wręcz perwersyjny, przypisując jej intencje nigdy i nigdzie nie wypowiedziane. Cała ta agresja pokazuje, w moim przekonaniu, jak silna jest modlitwa, jak silne jest wsparcie modlitewne.

Drugi epizod – to Marsz Niepodległości z hasłem „My chcemy Boga”. Dla niektórych prominentnych polityków „totalnej opozycji”, czyli po prostu dla niektórych wrogów Polski i polskości, to hasło miało wręcz posmak „demoniczny” (używane niemalże w sposób diabelski, demoniczny). Kiedy czytałem te słowa, przypomniałem sobie ewangeliczne sceny oskarżania Jezusa o to, że mocą Belzebuba wyrzuca złe duchy… Marsz z hasłem „My chcemy Boga” był w pewnym zakresie wyrzucaniem tego, co złe z naszej przestrzeni życia publicznego. Dlatego spotkał się z taką agresją, z takimi perwersyjnymi zarzutami.
Bezwzględnie, winniśmy sięgać po modlitwę. Przyznam się, nie po raz pierwszy, że z okazji świąt narodowych, sprawuję mszę świętą w intencji ojczyzny i w intencji tych, którzy są odpowiedzialni za jej, za nasze dobro wspólne – za Prezydenta i Rząd.

Część Polaków ma prawo czuć duże rozczarowanie, gdy w czasie próby przeprowadzenia przez rząd najważniejszych reform następuje ostre wyhamowanie tego procesu ze strony głowy państwa. Jak to się ma do obietnic, zapewnień pana prezydenta, że będzie dbał, aby dobra zmiana spełniała pokładane w niej nadzieje i przeprowadzała reformy?

- Raz jeszcze podkreślam moje ograniczenie kompetencji w zakresie takich opinii czy tym bardziej analiz. To, co jednak mnie, jako obywatela, niepokoi to znamienna retoryka. Najpierw zawetowanie ustaw sądowniczych. I to powołanie się na opinię „Pani Zofii”. Opinię, która w samym swoim rdzeniu była - delikatnie ujmując – prowokacyjna: porównywała sprawowanie urzędu obecnego ministra sprawiedliwości z czasami komunistycznymi. Dodatkowo, była opinią jedną z wielu. Autorytet jednej postaci przeważył dziesiątki, setki innych autorytetów. To wzbudziło zaniepokojenie. W tej chwili, wydawało się, że konsensus jest osiągnięty. Powiem tak – pomimo „Pani Zofii”, która kilkakrotnie wcześniej wychodziła z cienia w światła mediów, by komentować bieżące wydarzenia. I w tym momencie, gdy mimo tych niefortunnych komentarzy, dość maternalistycznych, jest porozumienie, Pan Prezydent – przypomina o swoich warunkach progowych. Czyni to publicznie, jakby nie wierząc ustaleniom swoim i swojego ministra.

Sprawa nie mniej, a może bardziej bulwersująca – to eskalacja napięcia z ministrem obrony. I znowu, chodzi przede wszystkim o sposób kreślenia tej dramaturgii. Spontaniczna wypowiedź na ulicy… Hm, hm… Na ile spontaniczna, skoro Prezydent wraca do zadającego pytanie, a potem dość obszernie komentuje osobiście i przez jednego z ministrów swoją wypowiedź? Momentami mam wrażenie wręcz wyreżyserowania tego incydentu, choć bronię się przed tego typu stwierdzeniem. Ale sam fakt takiej sugestii pokazuje ryzyko całej sytuacji.

Może, gdyby było mniej tego typu przekazów medialnych, mniej tego typu techniki komunikacyjnej, czułbym się bezpieczniej. Jednak, wrócę do poprzedniej kwestii z wcześniejszego pytania. Wiem, że nie mogę pozostać w tej sytuacji bezczynny. Jest spór, być może to tylko nieporozumienie, być może walka. Nie wiem, ale wiem, że mogę szukać pomocy u Boga.

Dziękuję za rozmowę.