Perła odnaleziona

On urodził się świętym. Święty Antoni, Franciszek czy Augustyn – oni wszyscy najpierw wiedli ziemskie, czasem wręcz upojne życie, a potem nawracali się i stawali świętymi. A ks. Dolindo świętym się urodził. Które dziecko w wieku dwóch lat czuje Jezusa żywego na ustach mamy, zapach Jezusa na jej płaszczu, kiedy wraca ze Mszy? A Dolindo to czuł. Które dziecko, bite do krwi, z otwartymi ranami po operacji, któremu ojciec wykręca ręce, a potem zamyka je w komórce z węglem i szczurami, w bezgranicznym strachu modli się za tego samego tatę i wychwala Boga? Kto wystrugałby potem własnymi rączkami krzyż i całował go z miłości do Męki Chrystusa? Powtarzam to wszędzie: urodził się świętym. Który kapłan odsunięty na dwadzieścia lat od odprawiania Mszy i od spowiedzi nie tylko zostanie w Kościele, ale i będzie go kochał? I nie pozwoli powiedzieć o Kościele złego słowa? Heros pokory! Kto przed tymi, którzy obrzucają go oszczerstwami, klęka i błogosławi im? Święty.

 Grazia Ruotolo, najbliższa żyjąca krewna Sługi Bożego ks. Dolindo Ruotolo, Neapol, styczeń 2015 roku

 

Ze wstępu ks. Roberta Skrzypczaka

Z wielką radością przyjąłem wiadomość o tym, że powstała książka poświęcona ks. Dolindo Ruotolo. Z jeszcze większą książkę tę przeczytałem. I od razu pragnę przestrzec Czytelnika: autorka, pani Joanna Bątkiewicz-Brożek, to złodziejka. Skradnie wam każdą wolną chwilę. Dlaczego? Bo od świadectw o neapolitańskim kapłanie trudno się oderwać. A po przeczytaniu zostaje dojmujące łaknienie poznawania ks. Ruotolo więcej i więcej…

Po raz pierwszy zetknąłem się z ks. Dolindo za pośrednictwem jego charakterystycznej modlitwy: Jezu, Ty się tym zajmij. Mówili mi o niej moi włoscy przyjaciele, Bruno i Silvia Serafini z Maceraty na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, goszcząc mnie jeszcze jako seminarzystę podczas letniej praktyki językowej. Zapamiętałem wówczas brzmienie modlitwy, nie wiedząc, od kogo ona pochodzi. Jako młody kapłan natrafiłem na ślad o ks. Dolindo, wczytując się w biografie św. o. Pio. Wywarł na mnie wrażenie „ślad” ukryty w reprymendzie włoskiego stygmatyka pod adresem pielgrzymów z Neapolu: czemu przychodzicie do mnie, skoro u siebie macie świętego! Postanowiłem tym „śladem” podążyć. Zadałem sobie pytanie: kim jest ów święty z Neapolu? Po kilku latach pracy w duszpasterstwie akademickim wyjechałem na staż naukowy do Włoch. Zgłębiając „włoski personalizm”, natrafiłem na bł. Antonia Rosminiego i na ks. Dolindo Ruotolo, dwóch kapłanów zranionych trudną miłością do Kościoła. Podobne doświadczenie bolesnej próby wiary w swoim Kościele, podobna postawa heroicznej pokory i miłości do Matki Eklezji. Wyprzedzili epokę, dlatego też wydawali się do niej niedopasowani. Mimo że dzielił ich dystans całego pokolenia – ks. Dolindo urodził się dwadzieścia siedem lat po śmierci ks. Antonia – połączyła ich heroiczna walka o autentyczność przesłania ewangelicznego i wysiłek najdoskonalszego spojenia go z życiem. Obaj zderzyli się z Goliatem Świętego Oficjum, starli się z obawami i lękami epoki, gnuśnym letargiem, któremu uległo wielu stróżów Dobrej Nowiny. Kluczem do osiągnięcia zwycięstwa na krzyżu jest zawsze gotowość do wstąpienia na niego i oddania życia. Tak, jak zrobił to Chrystus. Antonio Rosmini musiał o ponad pół wieku dłużej od ks. Dolindo czekać na rehabilitację. Za to o wiele szybciej zasłużył na uznanie świętości życia. Został beatyfikowany przez papieża Benedykta XVI w listopadzie 2007 roku. Sprawa kapłana z Neapolu jeszcze czeka na swój chwalebny finał w Kościele.

Zapoznawałem się z nielicznymi książkami o ks. Dolindo, z jego autobiografią, kwiatkami, listami do kapłanów i do swych duchowych córek. Pewnego razu dowiedziałem się o jego charyzmacie proroctwa wyrażanym za pośrednictwem immaginette i z niezwykle miłym zaskoczeniem natrafiłem na ślad jego profetycznej intuicji wyrażonej trzynaście lat przed wyborem Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, co do przyszłej konfrontacji Jana Pawła ii z ateistycznym światem komunizmu. Dotarłem też do świadectw o nim arcybiskupa Pavla Hnilicy, słowackiego bohatera podziemnej walki o przetrwanie Kościoła u naszych południowych sąsiadów2. Ksiądz Dolindo bywał obecny w moich homiliach i katechezach. Podczas wakacji duszpasterskich spędzanych w małej nadmorskiej parafii nieopodal Wenecji zauważyłem, jak niektórzy Włosi żywo reagują zainteresowaniem na postać neapolitańskiego kapłana. Roberta i Alberto, którzy od niedawna zbliżyli się do Kościoła, poczuli się żywo zainteresowani świadectwem o ks. Dolindo, zwłaszcza że dotąd nic o nim nie słyszeli, pomimo częstych wyjazdów zawodowych pod Wezuwiusza. Na początku września 2015 roku pojechaliśmy razem odwiedzić „świętego”. Dzięki tej wizycie zobaczyłem kościół św. Józefa i Madonny z Lourdes, odprawiłem Mszę przy grobie ks. Dolindo. Poznałem też strażniczkę jego pamięci, bratanicę, panią Grazię Ruotolo. To były chwile uprzywilejowane spotkania ze świętością duchowego giganta z Neapolu […].

Ksiądz Dolindo przyszedł do mnie w samą porę: przekraczania kapłańskiej „dwudziestki” i życiowej „pięćdziesiątki”. Wielu mistrzów duchowych przestrzegało przed „demonem południa”. To duch zniechęcenia dopadający wędrowca w połowie drogi: już nie pamięta entuzjazmu początków, a celu wędrówki nie widać. Nadchodzi znużenie, słońce parzy w głowę, stopy robią się ciężkie. Ogarnia pokusa zatrzymania się w połowie drogi, pokusa połowiczności. Dopada ona tak kapłanów, jak i małżonków, a także innych samotnych żeglarzy. Zwłaszcza gdy jeszcze nadciąga jakieś cierpienie…

Dolindo znaczy ból – napisał sam o sobie w swej autobiografii. Dolindo znaczy świętość – zdaje się dopowiadać Duch Święty. Ukrył się dobrze. Niebawem minie pół wieku od jego odejścia, a wciąż niewielu ludzi o nim słyszało, nawet we Włoszech. Dyskretny i pokorny – jak całe jego życie. Miał się za ostatniego i najnędzniejszego. Pragnął tylko chwały Bożej. „Dlaczego przychodzicie do mnie, skoro macie u siebie świętego?” – dziwił się o. Pio, gdy widział przybywających do San Giovanni Rotondo neapolitańczyków. Ksiądz Ruotolo skrył się nie tylko w Neapolu, pod Wezuwiuszem, w mieście śmieci i kamorry. Tkwi wciąż schowany zarówno w archiwach swego Apostolatu Wydawniczego, skrupulatnie strzeżonego przez braci i siostry zakonu franciszkanów od Niepokalanej, jak i w zasobach Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych – tam bowiem trafiły materiały zarezerwowane na potrzeby procesu beatyfikacyjnego […].

Droga życiowa ks. Dolindo Ruotolo oraz jego doświadczenie cierpienia w Kościele – to niełatwa lektura. Niemalże dziewiętnastoletnie odsunięcie go od zadań kapłańskich w następstwie fałszywych oskarżeń, ostracyzm, jakiego doznał w zgromadzeniu zakonnym i rodzinie, długie i, wydaje się, absurdalne przesłuchania i procesy urządzane przez kongregację Świętego Oficjum, umieszczenie jego dzieł biblijnych na Indeksie Ksiąg Zakazanych, liczni, nieraz anonimowi wrogowie, wypisujący paszkwile szargające mu opinię, zdrada doznana ze strony jednej z jego córek duchowych, przymusowe badania psychiatryczne, ludzkie docinki i złośliwości… – trudno to wszystko wyjaśnić. Dobrze, jeśli Czytelnik, wczytując się w tę książkę, będzie świadomy intencji jej bohatera: „Miałem zawsze wielką miłość do Kościoła, do papieża, do kapłanów. Tę moją miłość Jezus swym działaniem i obecnością doprowadził do gigantycznych rozmiarów. Największy ból w mym obecnym uniżeniu odczuwam z tego powodu, że uderzenie przyszło od papieża i Kościoła, których tak bardzo miłuję. Lecz ja oddałem się w ofierze za ten Kościół i wydaje mi się to logiczną tego konsekwencją”. Jestem wewnętrznie przekonany, że takie perły jak padre Dolindo winny być wyciągane na światło dzienne jako przedmiot chluby dla wyznawców w Chrystusa we współczesnym świecie. Mam przeczucie, że dla zagonionego, zagubionego i zmęczonego człowieka ks. Dolindo Ruotolo będzie jak maska tlenowa w zatęchłym klimacie postnowoczesnego udawania. Obudzi w niejednym sercu ufność w miłość Bożą i dostarczy odwagi w ryzykowaniu na rzecz poznania pełnego sekretu udanego człowieczeństwa. W skamieniałych sercach Jego akt zatracenia się w woli Bożej może zdziałać równie dużo dobrego, co przesłanie s. Faustyny o Bożym miłosierdziu. Gdy Maryja ukazywała się w Fatimie, Lourdes czy w La Salette, nikt z obecnych jej nie widział. Ludzie zdawali sobie sprawę z Jej obecności po odbiciu w twarzach wizjonerów. Wpatrując się w oblicze ubogiego kapłana z Neapolu, można doznać podobnego objawienia. Wielu po spotkaniu z nim przestało mieć wątpliwości, czy Kościół na ziemi na pewno należy do Chrystusa.

 

Joanna Bątkiewicz-Brożek

Jezu, Ty się tym zajmij!

o. Dolindo Ruotolo. Życie i cuda

wstęp: ks. Robert skrzypczak

Wydawnictwo Esprit, Kraków 2017