Tegoroczne walentynki będziemy długo wspominać. Wszystko za sprawą antyirańskiego szczytu organizowanego w tych dniach w Warszawie.

Gadanie, że wybór Polski na miejsce konferencji świadczy o pozycji międzynarodowej naszego kraju, jest bałamutne. To odwracanie kota ogonem na użytek polityki krajowej, żeby sytuację bez wyjścia przedstawić jako sukces. Ale kto da się na to nabrać? Chyba tylko ci, którzy nie pamiętają, jak kończyły się podobne „sukcesy”. Polska była już w 2003 r. wyniesiona przez USA do rangi sezonowego mocarstwa. Mieliśmy nawet strefę okupacyjną w Iraku. Przed naszymi rafineriami, firmami budowlanymi i zbrojeniowymi snuto wizje lukratywnych kontraktów. A szczególnym dowodem zaufania do Polski było zlokalizowanie tajnych więzień CIA w Kiejkutach. Tam nasi sojusznicy mogli stosować wobec islamistów takie metody przesłuchań, jakie u nich są niedopuszczalne.

Sen o potędze skończył się tak, jak skończyć się musiał. Jedynym pozytywnym doświadczeniem z tej wojny było obnażenie słabości w wyposażeniu polskiej armii. Bilans naszej ośmioletniej obecności w Iraku to 22 poległych żołnierzy, 150 ciężko rannych i jeden zabity funkcjonariusz BOR. Polska straciła na tej wojnie ok. 3 mld złotych. Do tego doszły nadszarpnięte relacje z Niemcami i Francją, zwłaszcza po tym, jak nasi wojskowi „odkryli” w Iraku francuskie pociski z zakazaną bronią chemiczną. Zresztą cała historia z posiadaniem przez Irak broni chemicznej, która była pretekstem do wojny, okazała się bujdą. Wzięliśmy udział w destabilizacji arabskiego kraju, którego wicepremierem był chrześcijanin. Pociągnęło to śmierć od 174 tys. (według oficjalnych danych) do nawet miliona ludzi oraz ucieczkę z kraju większości chrześcijan. Międzynarodowym skandalem zakończyła się sprawa więzień CIA w Polsce, które Amerykanie sami ujawnili i za które odmówili wzięcia odpowiedzialności. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał winę Polski i zasądził na rzecz dwóch obywateli Arabii Saudyjskiej odszkodowania w wysokości 230 tys. euro. Brytyjski „The Economist” napisał wtedy: „Polacy może nie są szczęśliwi, że CIA torturowała więźniów w ich kraju, ale w obliczu rosyjskiej ekspansji za bardzo potrzebują Ameryki, aby wszczynać o to kłótnie”.

Dziś, jeśli coś się w naszych relacjach z Rosją zmieniło, to na gorsze. Amerykanie mają tego świadomość i wykorzystują trudną sytuację Polski. Za mgliste nadzieje na Fort Trump każą słono płacić. Traktują Polskę jak swój protektorat. Ambasador USA Georgette Mosbacher łaje polskiego premiera za słowo krytyki wobec TVN, wymusza odstąpienie od repolonizacji PKP Energetyki i od procedowania ustawy uderzającej w Ubera, żąda wpisania amerykańskiego preparatu Tecentriq na listę leków refundowanych. Za każdym razem pod groźbą pogorszenia relacji z USA. I zawsze skutecznie. Tym bardziej więc sekretarz stanu USA Mike Pompeo może decyzję o zorganizowaniu w Polsce bliskowschodniej konferencji ogłosić za pośrednictwem mediów w… Egipcie. Amerykanie nie kryją, że celem konferencji jest utworzenie Bliskowschodniego Sojuszu Strategicznego, mającego na celu „powstrzymanie Iranu”. Jest to również strategiczny cel Izraela.

Co najmniej od 27 czerwca, od sensacyjnej deklaracji premierów Benjamina Netanjahu i Mateusza Morawieckiego, kończącej awanturę rozpętaną sześć miesięcy wcześniej wystąpieniem ambasador Izraela w Polsce Anny Azari, było dla mnie oczywiste, że ceną za tę deklarację będzie udział Polski w antyirańskiej koalicji. Potwierdził to pośrednio jeden z najważniejszych naszych polityków, któremu znajomi dziennikarze powtórzyli moją tezę. „I tu ks. Zieliński może mieć rację” – miał odpowiedzieć zakłopotany. Dla Izraela sprawy jego bezpieczeństwa są bowiem ważniejsze niż wszystko inne. A my bez dobrych relacji z Izraelem nie mamy co marzyć o dobrych relacjach z USA. Prócz tego jak miecz Damoklesa wisi nad nami amerykańska ustawa 447, której uruchomienie może pociągnąć za sobą roszczenia wobec Polski nawet na sumę 300 mld dolarów.

Znowu jako jedni z pierwszych pakujemy się w konflikt, tym razem z państwem życzliwych nam Persów. Nie po to, żeby ich uwolnić od dyktatury ajatollahów, bo w odróżnieniu choćby od Arabii Saudyjskiej, w Iranie wiceprezydentem jest kobieta, a chrześcijanie cieszą się wolnością wyznania. Ale robimy to dlatego, że sojusznicy oczekują od nas kolejnego „dowodu miłości”. Właśnie takie to walentynki.

Idziemy nr 6 (695), 10 lutego 2019 r.

Ks. Henryk Zieliński