Portal Fronda.pl: Z badań socjologa dra Radosława Tyrały wynika, że spora część osób deklarujących się jako niewierzący, bierze jednak udział w praktykach religijnych. Aż 75 proc. z nich chrzci dzieci w kościele, ponad połowa zawiera sakramentalne związki małżeńskie. Czy powinno nas to oburzać?

Ks. Jan Sikorski: W Polsce wciąż dużą rolę odgrywa tradycja, panuje u nas takie „katolickie powietrze”. Ci, którzy mówią, że nie wierzą, to jednak tym katolickim powietrzem oddychają. Bardzo rzadko spotykam takich zdeklarowanych ateistów. Zwykle to nie jest ateizm uzasadniony, on często pochodzi z lenistwa, że ludziom się nie chce praktykować. To jest pozytywne zjawisko, że ci ludzie niby straceni, wykluczający siebie z Kościoła, nie są takimi tak do końca. Nie jest to pożądana sytuacja, ale rolą Kościoła jest przygarnianie także ludzi, którzy są na obrzeżach. Bywa, że człowiek żyje choćby tylko jakimś marginsem tej prawdy religijnej, która jest nieskończona. Jeżeli ktoś już jakiś gest wykonał, okazał odrobinę dobrej woli i jakąś szczątkową wiarę, choćby w formie przywiązania, to się go nie wypędza. Kościół to jest taka matka, która przyjmuje wszystkie swoje dzieci. Nie naszą sprawą jest rozstrzygać czy ktoś jest wierzący czy niewierzacy, natomiast sprawą Kościoła jest przygarnąć każdego, kto wykazuje minimum dobrej woli.

Oczywiście, jeżeli ktoś prowadzi demonstracyjnie grzeszny styl życia, Kościół ma obowiązek napomninać czy odmówić dopuszczania do sakramentów. Ale tak naprawdę nigdy nie wiadomo, co jest w duszy człowieka. To tylko Pan Jezus wiedział, co jest w duszy czlowieka do końca.  A my nie wiemy i dlatego traktujemy wszyskich z pewną matyczną łagodnością. Przystępowanie osób niewierzących do sakramentów powinno niepokoić nie tyle z powodu niewiary, co z powodu pewnej bezrefleksyjności. Dlatego Kościół wyciąga rękę do osób przygotowujących się do przyjęcia sakramentów, np. poprzez rozliczne kursy, a to na ile ktoś chce z tego skorzystać, to już jego sprawa. W dobrze prowadzonych parafiach działa katecheza dla dorosłych. Kiedyś po takiej prelekcji ktoś do mnie podszedł i przyznał, że nie nadaje się na rodzica chrzestnego. Pogratulowałem mu, bo była ta świadoma decyzja.

To, że aż 30 proc. ateistów – jak wynika z badań – zostaje rodzicami chrzestnymi, rzeczywiście powinno niepokoić. 

Tutaj musi być zdeklarowna postawa wiary i udziału w praktykach religijnych.  Za ogromne nadużycie uważam fakt, że osoby nie uczestniczące w życiu Kościoła zostają rodzicami chrzestnymi. Ludzie, którzy żyją w stanie, który ewidentnie nie pozawala im przystąpić do spowiedzi i Komunii św. , np. żyją w konkubinatach, w żadnym wypadku nie powinnni być chrzestnymi. Jednak my, duszpastrze nie za bardzo możemy to zweryfikować. Nie jesteśmy urzędem śledczym więc bierzemy za dobrą monetę to, co wierni mówią i to co możemy stwierdzić. To jest błąd rodziców dziecka, znają tych ludzi i składają im takie propozycje.

Jak wykorzystać szansę duszpasterską związaną z obecnością w Kościele osób niewierzących a praktykujących?

Duszpasterze muszą wiedzieć, że słuchają ich również ludzie tacy „półwierzący”.  Homilie powinny być tak przygotowywane, aby ukazywały prawdy Boże. Po drugie, w kontaktach osobistych trzeba zawsze okazywać  serce, życzliwość, wyrozumiałość i cierpliwość – ale nie za cenę prawdy. Prawda, nawet gorzka, musi być wypowiedziana. Nawet jeżeli ktoś się obrazi. Niestety często ludzie  czują się w takich sytuacjach jakby byli oskarżeni i nie zawsze chcą tego słuchać napomnień. 

Rozm.ed