Portal Fronda.pl: W ubiegłym tygodniu „Gazeta Wyborcza” opublikowała reportaż pod tytułem „Życie intymne kleryka”. Tekst był niezwykle stronniczy i nieuczciwy, pokazując seminaria duchowne jako miejsca deprawacji i zgorszenia. W artykule była mowa o pijaństwie, pazerności, onanizowaniu się i homoseksualnych stosunkach wśród przyszłych księży. I właściwie tylko o tym. Dziś w „GW” ukazał się kolejny materiał na temat seminaryjnej formacji, tym razem wywiad z bp Grzegorzem Rysiem, który nie wiedział, jak będzie wyglądał reportaż sprzed tygodnia. Gazeta chciała rozpocząć debatę na temat poziomu formacji przyszłych księży, a wyszło, jak wyszło – bp Ryś żali się, że czuje się zmanipulowany, a nawet „nadużyty”. Jak Ksiądz ocenia stan formacji w polskich seminariach duchownych? Czy wymaga on pewnej reformy?

Ks. Jan Sikorski: Zawsze w zamkniętych, niewielkich środowiskach może dochodzić do pewnych patologii. Seminaria duchowne są w pewnym stopniu takim hermetycznie zamkniętym środowiskiem, które wydobywa z człowieka te najlepsze cechy, ale czasem także najgorsze. Osobiście, bardzo dobrze wspominam lata, jakie spędziłem w seminarium – było miło, serdecznie. A najlepszym dowodem jest to, że nasz rocznik często organizuje jakieś zjazdy, spotkania, rocznice. Jeździmy wspólnie na pielgrzymki, mamy bardzo dobre relacje. Przyjaźnie seminaryjne trwają nieraz przez całe lata. W seminarium, trochę jak w wojsku, rodzą się sytuacje bardzo dobre, ale też czasem bardzo złe. Będąc w seminarium jako kleryk widziałem różne rzeczy – bardzo budujące, ale czasem destrukcyjne.

To znaczy?

Seminarium jest pewnym sitem, przez które przechodząc, człowiek poznaje siebie i innych. Do seminarium nie zawsze przychodzą mocne osobowości, ludzie nie zawsze umieją się kontrolować. Ale po to właśnie jest ten czas formacji, aby wydobyć z ludzi to, co najlepsze. Jeżeli dzieje się coś złego, to kleryk sam dochodzi do wniosku, że powinien opuścić seminarium albo sugerują mu to inni. Nie jesteśmy w niebie, żadna społeczność nie jest doskonała. Niech się zewnętrzni obserwatorzy tak bardzo nie martwią, Kościół już się tym zajmuje. Są w seminarium profesorowie, wychowawcy, rektorzy. Robią, co mogą, choć może nie zawsze wszystko udaje się w 100 proc., dlatego do seminarium przyjmowani są święci i nieświęci. Czas formacji to okres przesiewu, sprawdzenia. Kiedy człowiek znajdzie się w trudniejszych warunkach, może się udoskonalić, uświęcić, ale może się dobrze kamuflować, a później wyjdzie z niego to, co jest w nim najsłabsze. W każdej wspólnocie to się zdarza, ale jeśli patrzy się wyłącznie na marginesy, to przecież trudno mówić, że widzi się cały obraz... Kościół w Polsce przecież cały czas zastanawia się, jak polepszyć formację seminaryjną.

Porównuje Ksiądz okres seminaryjnej formacji do sita, ale nie zawsze jest tak, że odsiewa ono tych „złych”. Ludzie potrafią przecież dobrze grać, kamuflują się, zostają wyświęceni, a później już jako księża, dopuszczają się gorszących zachowań…

Każda grupa społeczna ma jakiś swój margines, ale nie można przez pryzmat fragmentu oceniać całości. To nieuczciwe i niesprawiedliwe. Ale taką tendencję widać już od dawna. Jeśli ktoś chce przyłożyć Kościołowi, to znajdzie patologię i pokaże ją jako zło trawiące całą wspólnotę, na zasadzie pars pro toto. Tak było od zawsze i tego nigdy się nie uniknie. Pan Jezus miał Dwunastu Apostołów i jeden z nich zdradził. Myślę, że proporcjonalnie sytuacja w polskich seminariach jest lepsza - przecież nie jest tak, że co dwunasty kleryk się nie nadaje. Jak mówiłem, sześć lat seminarium to mocne sito, które powinno wyczyścić ten margines. Św. Paweł jednak apeluje, żeby ci stoją baczyli, by nie upaść. Bo upadki i słabości mogą się zdarzać. Może się zdarzyć, że jeśli ktoś ma skrzywienia, ale dobrze się kamufluje, przejdzie przez to sito. To normalne prawo socjologiczne każdego środowiska zamkniętego. Ale nie wolno popełniać takiego błędu, by przez patologię oceniać całość.

Tak właśnie zrobiła „GW”, która chciała poważnej debaty nad poziomem formacji w polskich seminariach, zaprosiła na swoje łamy bp Grzegorza Rysia, ale pod płaszczykiem tej rzetelności opublikowała skandaliczny reportaż… Skąd takie praktyki? Czemu mają one służyć?

To kwestia dobrej lub złej woli. Od dawna wiadomo, że nie można Mediolanu opisywać pod kątem śmietników, chociaż są tam przecież również śmietniki. Jeśli ma się złą wolę, to można o nich pisać, całą resztę pomijając. Myślę, że redaktorzy „GW” bardzo nieuczciwie podeszli do tematu. Mają własne cele, chcą wywołać sensację, niewłaściwy klimat... Takie artykuły zwykle pojawiają się wtedy, kiedy zaczyna się rok akademicki, seminaria otwierają się na nowych kleryków. To chyba ma zniechęcić ewentualnych kandydatów. Zawsze szanowałem Kościół, ale kiedy powiedziałem znajomym, że idę do seminarium, to przez tydzień przychodzili do mnie „życzliwi” ludzie i pytali „Gdzie Ty idziesz?! Ty wiesz, co się dzieje w tym Kościele? Co to za środowisko?!”... Jakoś nigdy ich ostrzeżenia się nie potwierdziły w moim życiu, chociaż marginesy się zdarzały.  

Rozm. MaR