- Od strony merytorycznej, metodologicznej i od strony weryfikacji stawianych tez trudno nazwać gender studies nauką – mówi Frondzie ks. Paweł Bortkiewicz.

- Studia lesbijskie czy studia gejowskie to jest tylko taki najbardziej skrajny przykład pseudonauki – stwierdził w rozmowie z PAP minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin.

Minister zastrzegł, że pełniona funkcja nie pozwala mu na ingerencję w „sferę wolności badan naukowych” i dlatego nie będzie likwidował istniejących na polskich uniwersytetach studiów genderowych. Ostro jednak je skrytykował.

- Dzisiaj niestety oddolnie pojawiają się, finansowane bardzo szczodrze przez instytucje europejskie, inne pseudobadania – stwierdził w rozmowie z PAP.

 

Sprawę komentuje dla Frondy ks. prof. Paweł Bortkiewicz:

 

Czy studia, które prowadzone są na najlepszych uniwersytetach Europy i wielu uczelniach w Polsce można nazywać pseudonauką?

Myślę, że zdecydowanie tak. Mieliśmy okres, kiedy tzw. studia filozofii marksistowskiej będące ewidentną ideologią prowadzono na wielu uniwersytetach nie tylko Europy Wschodniej, ale i na Zachodzie. Nie zmienia to tego, że o istocie studiów nie decyduje fakt wykładania ich na takiej czy innej uczelni, ale pewna struktura, zawartość merytoryczna, weryfikowalność stawianych tez. To są kryteria, określają naukowość, bądź naukowość falsyfikują. Szeroko pojęte gender studies to zajęcia, które mają charakter w zdecydowanej mierze ideologiczny. Oczywiście można wskazać w ich ramach pewne przedmioty, które mają charakter historyczny i przeglądowy, jak historia feminizmu czy ruchu gejowskiego. Załóżmy, że to może być w dużej mierze zobiektywizowane. Mamy też jednak ewidentne przykłady dość kuriozalnych przedmiotów, typu: lesbijska krytyka literatury feministycznej, albo feministyczna krytyka literatury lesbijskiej. Mamy do czynienia z zajęciami, które służą praktycznej implementacji założeń ideologicznych do warstwy polityczno-prawnej. Przede wszystkim jednak decydująca jest sama zawartość treściowa tych wykładów. Nawet jeśli mówimy np. o prezentacji ruchów feministycznych, to warto zwrócić uwagę na to, jak prezentowana jest ich geneza i założenia, jak one są oceniane. Szereg tekstów, które są upowszechniane i informacji dotyczących zajęć - chociażby osławione pisanie „listów do waginy” na podyplomowych studiach gender na Uniwersytecie Warszawskim - pokazuje, że od strony merytorycznej, metodologicznej i od strony weryfikacji stawianych tez trudno nazwać to nauką. Sądzę zatem, że zdaniem pana ministra jest ze wszech miar zasadne.

Czy w takim razie te studia powinny zniknąć z uniwersytetów?

W moim odczuciu zdecydowanie tak, natomiast problemem jest sposób doprowadzenia do tego stanu rzeczy. Decyzja administracyjna natychmiast narazi się na zarzut ograniczania wolności nauki, ograniczania autonomii uniwersytetów i cenzurowania poglądów. Myślę, że warto poddawać szczegółowej ocenie poszczególne realizacje programów, a zwłaszcza warto odciąć pewne źródło finansowania i wspierania tych studiów, dzięki któremu one się utrzymują. Problemem nie jest dla mnie zatem to, czy one powinny być zlikwidowane, bo moim zdaniem zdecydowanie tak. Kluczową sprawą jest sposób ich likwidacji poprzez rzetelną ocenę, krytykę i ukazywanie nonsensów tych zajęć, a z drugiej strony poprzez cofnięcie przywilejów finansowych, które jak się domyślam, tych studiów dotyczą.

 

Not. Jakub Jałowiczor