Fronda.pl: Homoseksualiści i walczący o ich rzekomo naruszane prawa mają dziś swoje „święto” obchodzone pod nazwą: Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Transofobii i Bifobii. 17 maja 1990 roku Światowa Organizacja Zdrowia usunęła homoseksualizm z Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób. Czy od tej pory można datować ofensywę tych środowisk w przestrzeni publicznej i poprawnościowy terror tych wszystkich, którzy nie przestali uważać homoseksualizmu za chorobę?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: A dlaczego nie jest to dzień protestu przeciw Polifobii czy Plurifobii oraz Pseudofobii? Przepraszam, że zaczynam od subtelnej ironii, ale działania organizacji LGBTQ są totalną ironią wobec rozsądku, a także - faktów. Najpierw może jeden szczegół, a potem sprawa ogólniejsza. Według tych polifobicznych środowisk wyrazem fobii jest niechęć wobec tzw. zmiany płci i jej konsekwencji prawnych. Mówię tzw. zmiany płci, bo póki co nikt nie dokonał zmiany płci na poziomie genetycznym, a zmiana wizerunku zewnętrznego i zewnętrznych cech płciowych jest dokładnie - trzeciorzędna. Dlaczego jednak te środowiska, które nakazują uznać niemożliwy stan zmiany płci za fakt, protestują przeciw samej możliwości zmiany orientacji homoseksualnej, która jest możliwa i się dokonała? Odpowiedź kieruje nas w stronę tego, że mamy tu do czynienia z ideologią. Propaganda homoseksualizmu, jak wiadomo, opiera się na modelowo oszołomskich badaniach Kinseya, które nie mają żadnej wartości naukowej. Są perwersyjnym wykwitem chorego umysłu. Wystarczy zapoznać się z "metodologią" i "metodą" tych "badań" ujawnioną przez członka zespołu Kinseya - Willy Pomeroya. Na podstawie tych "badań" swoje orzeczenie wydała Światowa Organizacja Zdrowia. To pomnikowy przykład hańby nauki współczesnej i rażący przykład jej ideologizacji. Faktycznie, po raz kolejny ideologizacja nauki rodzi terror. Takie są niestety prawidła dziejów.

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) – to brzmi poważnie. Czy taka organizacja może mieć problemy ze zdefiniowaniem tego co jest chorobą, a co nie?

Problemy są podwójne. Po pierwsze, w świetle tego, co powiedziałem, WHO odebrała sobie mandat zaufania społecznego. Pokazała, że jest na usługach ideologii. O braku kompetencji WHO świadczą też tak światłe orzeczenia, jak uznanie ciąży za chorobę, co funkcjonowało do lat 80. XX wieku. Przypomnijmy, że WHO zdecydowała się uznać impotencję męską za chorobę po wprowadzeniu viagry na rynek. Na temat kompetencji WHO powstały już opracowania naukowe.

Problem drugi, to w ogóle trudność z definicją choroby jako takiej. Choroba wszak jest zaprzeczeniem zdrowia. A zdrowie według WHO to pełny dobrostan (well being) człowieka w aspekcie fizycznym, psychiczny, społecznym i ekonomicznym. W świetle takiej definicji nie ma człowieka zdrowego! Tak się wydaje na zdrowy rozsądek. A więc właściwie wszystko, co nie jest pełnym dobrostanem jest chorobą. Oczywiście poza homoseksualizmem. Ale tu już wkraczamy w sferę, która raczej winna przynależeć do Monty Pythona, a nie instytucji międzynarodowej.

Czy dziś w Polsce każdy kto mówi, że homoseksualizm to choroba, dla lobby homoseksualnego jest „homofobem”, przeciw któremu jest wymierzone dzisiejsze „święto” LGBT?

Dla lobby homoseksualnego mogę być homofobem, ksenofobem, rasistą i fundamentalistą. To mnie osobiście nie wzrusza, choć jak mówi Biblia: "raczej spotkać niedźwiedzicę, co straciła małe, niż głupiego w jego głupocie". Martwi mnie natomiast to, że promocja choroby dokonuje się w przestrzeni publicznej i utrudnia realną pomoc człowiekowi, któremu można pomóc. Jeszcze bardziej porusza mnie upolitycznienie sprawy, gdzie ludzi bazujących na oszustwie i oszołomstwie pseudonauki, ludzi zideologizowanych czyni się promotorami praw człowieka, a tych, którzy strzegą godności osobowej i powagi instytucji małżeństwa traktuje się z pogardą.

Czy w dzisiejszej Polsce i Europie być „homofobem”, to znaczy być wrogiem brukselskich elit i niektórych środowisk politycznych w Polsce?

Oczywiście tak. Cały proces promocji odmienności seksualnych jest w służbie demontażu małżeństwa, rodziny i przyszłości. To projekt o wyraźnych proweniencjach neomarksistowskich, lewicowych. Willi Münzenberg powiedział onegdaj: "Uczynimy Zachód tak zepsutym, że aż będzie śmierdział". Ten projekt jest realizowany od czasów "rewolucji obyczajowej" w 1968 r., aż po taki dzień jak dzisiejsze święto-inaczej. To nie jest zatem tylko kwestia smaku i zapachu. To kwestia walki cywilizacyjnej. I na porażkę w tej walce nie ma zgody. I nie będzie. Amen.

Bóg zapłać za rozmowę.