Damian Świerczewski, Fronda.pl: Według informacji, jaką przekazuje National Catholic Register, arcybiskup Malty miał powiedzieć klerykom tego kraju, że jeśli któryś z nich nie zgadza się z papieżem Franciszkiem, to „niech wie gdzie są drzwi”, a on nikogo na siłę w seminarium nie trzyma. Jak ksiądz zareagował na tę wiadomość?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Oczywiście, musimy mieć pewność co do faktycznej treści tej wypowiedzi. Gdyby jednak tak było, to warto przypomnieć najpierw fakt, że jednym z tytułów określających papieża jest rzadko chyba dzisiaj przywoływane „sługa sług Bożych”. Każdy biskup jest sługą Boga, Chrystusa, Kościoła, a papież jest sługą tych sług, jest tym, który ma umacniać ich wiarę. To oznacza, że ani biskup diecezji, ani biskup Rzymu nie jest panem dla Kościoła, dla Chrystusa żyjącego w Kościele. Jeszcze prościej – to biskup, w tym biskup Rzymu są sługami Kościoła, a nie Kościół jest w służbie biskupa.

To bardzo ogólne przypomnienie, ale ogromnie ważne. Bowiem, żaden z hierarchów Kościoła nie może czuć się autonomicznym depozytariuszem prawdy, jej właścicielem. Jest tym, który ma służyć prawdzie. Pięknie przypominali to poprzedni papieże – św. Jan Paweł II, który tak mocno cenił zdanie ewangeliczne „Poznacie prawdę a prawda was wyzwoli” (w rozmowie z Frossardem uznał to zdanie za najważniejsze dla siebie) i Benedykt XVI, którego hasło biskupie i papieskie brzmiało „Cooperatores Veritatis - Współpracownicy Prawdy”.

I może przy tym się zatrzymam, nie komentując wprost zdania biskupa maltańskiego.

W Kościele od czasu ukazania się posynodalnej adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia papieża Franciszka trwa dyskusja, dotycząca szczególnie kwestii nierozerwalności małżeństwa – wystarczy przypomnieć kwestię dubiów. Czy zachowania takie, jak arcybiskupa Malty, to próba zamykania ust tym, którzy mają obawy co do nauczania papieża?

Adhortacja Biskupa Rzymu Franciszka ma swoje walory. Jest dokumentem, który ma ciekawą warstwę pastoralną, która może inspirować. Mocny akcent położony jest na sprawę indywidualnego podejścia duszpasterzy do wsłuchania się w dramaty życiowe małżeństw i małżonków – to temat bardzo ważny. Nie można go pominąć, on musi stać się przedmiotem rachunku sumienia duszpasterzy. Podobnie szereg wskazań papieskich o charakterze praktycznym może przemawiać do ludzi, którzy zamiast głębszej refleksji potrzebują dziś instruktażu „obsługi” drugiego człowieka: uśmiechnij się – porozmawiaj – odłóż telefon…

Trochę to nawiązuje do postawy matki, która troszczy się konkretnie i indywidualnie o swoje dzieci. A zresztą, jako matka, odnosi się z miłością do dziecka w ogóle, także nie swojego.

W czym zatem problem. Ano w tym, że Kościół – Ecclesia, to nie tylko Mater (Matka), ale i Magistra (Nauczycielka). Kościół to nie tylko duszpasterstwo i poradnictwo socjalne, ale to głoszenie doktryny, która z tej racji, że jest Słowem Boga, ma moc wyzwolenia.

A z doktryną w Amoris Laetitia mamy problemy. Niedawno jeden z dyskutantów w przestrzeni wirtualnej, redaktor jednego z pism katolickich, zadał mi pytanie, czy w takim razie uważam, że papież błądzi doktrynalnie. Ja twierdzę tylko to, że spór wokół tego dokumentu dotyczy właśnie kwestii doktrynalnych, a wynika ten spór z racji dwuznaczności tekstu. Na przykład Autor Adhortacji akcentuje bardzo mocno rolę sumienia. Ale nie przywołuje ani razu choćby soborowej i zarazem katechizmowej wykładni sumienia, które jest traktowane jako sanktuarium spotkania człowieka z Bogiem, w którym człowiek głos Boga słyszy. Taki opis oznacza to, co nazywamy sumieniem teonomicznym, to znaczy takim, które kieruje się normami (nomoi) pochodzącymi od Boga (teos). Bez tego dopowiedzenia, iż sumienie realizuje się w dialogu z Bogiem, z czym mamy do czynienia? Z sumieniem autonomicznym, które samo dla siebie jest normą. Tylko, że ono tej normy nie traktuje jako kryterium sądu, ale jako kryterium „czucia”: „czuję, że tak powinienem postąpić”. Takie sumienie jest sumieniem monologizujacym, ale przez to skrajnie subiektywnym.

To jeden z całego katalogu problemów, jakie towarzyszą przy lekturze „Amoris Laetitia”. Dokument wywołuje spory, ale nie może stać się przedmiotem debaty i dialogu wewnątrz hierarchii Kościoła. Jesienią papież miał spotkać się z kardynałami, liczono na rzetelny dialog, spotkanie objęło tylko wymiar liturgiczny. Pojawiają się niepokojące znaki, wydarzenia, które w tej całej atmosferze mogą być błędnie interpretowane. Można przeczytać w mediach, że cały skład Papieskiej Akademii Życia został zawieszony, czyli praktycznie rozwiązany. Niektórzy wskazują na nazwiska członków tej Akademii – kard. Cafarra, kard. Eijk, prof. J. Seifert, prof. R. Spaemann. Może nie ma to związku z tym, że wszyscy oni wyrazili swój sprzeciw wobec Adhortacji. Może przypadkiem jest posłanie kard. Burke na dość egzotyczną misję związaną z śledztwem w sprawie nadużyć seksualnych na wyspie Guam? Może przypadkiem jest zwolnienie trzech bliskich współpracowników kard. Muellera w Kongregacji Nauki Wiary? Nie wiem, ale atmosfera niejednoznaczności niczemu dobremu nie służy.

Co zrobić mają ci, którzy czują, że Kościół powinien jednak cały czas iść tą drogą, którą szedł do tej pory i nie zmieniać swojego nauczania, także w kwestii małżeństw? Mogą krytykować papieża, nie zgadzać się z nim?

Przywołam najpierw genialne słowa Melchiora Cano, teologa doby Trydentu: „Piotr nie potrzebuje naszych kłamstw ani uwielbienia. Ci, którzy ślepo, bezkrytycznie bronią każdej decyzji papieża najbardziej podkopują autorytet Stolicy Apostolskiej. Niszczą jej fundamenty zamiast je wzmacniać”. Musimy z całą powagą to zdanie podjąć. Biskup Rzymu jest sługą Chrystusa i Kościoła. To w świetle jasnego nauczania Chrystusa i Kościoła musimy działać i żyć. Jeśli ktoś zapytałby mnie, czy ma kierować się sugestiami zawartymi w „Amoris Laetitia” dotyczącymi komunii dla rozwodników, powiedziałbym tak: co mówi „Amoris Laetitia” nie wiem. Tekst jest wysoce niejednoznaczny i niejasny. Budzi wątpliwości. Dlatego sięgam do adhortacji Jana Pawła II „Familiaris consortio”. Tutaj nie mam wątpliwości, nie mam cienia wątpliwości. Zatem nie widzę sensu, by targać się odczuciami i niepewnościami, skoro mam wiedzę na ten temat jasną i klarowną.

Papież w każdym spotkaniu z wiernymi na Anioł Pański, prosi nas o modlitwę. To najlepszy wybór między ślepym, niegodnym chrześcijanina posłuszeństwem, a nieposłuszeństwem i radykalną krytyką.

Kardynał Raymond Leo Burke podkreślał, że jeśli Kościół zgodzi się, że małżeństwo nie jest nierozerwalne, to zdradzi samego siebie oraz Jezusa Chrystusa. Czy rzeczywiście sytuacja jest tak poważna?

Sytuacja jest niezwykle poważna. Sprawa, która została potraktowana w dokumencie watykańskim w przypisie (bo przypomnijmy, że najbardziej niejednoznaczny i rewolucyjny zapis znalazł się praktycznie w przypisie do tekstu, w którym stwierdzał, że „konsekwencje lub skutki danej normy niekoniecznie muszą być takie same” dopisał” „Nawet, gdy chodzi o dyscyplinę sakramentalną, ponieważ po rozeznaniu można uznać, że w danej sytuacji nie ma poważnej winy”), jest sprawą zgoła nie marginalną. Jeśli uznamy, że małżeństwo może być rozwiązane i w cudzołożnym związku jego uczestnicy mogą się spowiadać, otrzymując rozgrzeszenie i przystępować do komunii świętej, to jest to zakwestionowanie doktryny dotyczącej normy moralnej i grzechu, dotyczącej sakramentu pokuty i sakramentu Eucharystii, oczywiście jest to zakwestionowanie małżeństwa jako związku nierozerwalnego. A sakrament małżeństwa jest tajemnicą odczytywaną w świetle związku miłości Chrystusa do Kościoła. Jeśli ten sakrament zostaje naruszony, może to sugerować możliwość błędnej interpretacji Kościoła.

Chrystus powiedział św. Piotrowi o Kościele, że „bramy piekielne go nie przemogą”  (por. Mt 16, 18), tymczasem niektórzy mówią wręcz o możliwej schizmie. Powinniśmy obawiać się o jego losy?

Na pewno musimy z wiarą przyjmować słowa Chrystusa jako słowa nadziei. Nie można ulec jakiejś choćby małej pokusie rozpaczy. Kościół jest zbudowany na Chrystusie, Kościół wyrasta z Eucharystii, która jest nieprzemijającą i niezmienną miłością Boga do swojego Ludu.

Ale musimy trwać przy Kościele i nauczaniu Chrystusa w Kościele. To, co obserwujemy w chwili obecnej, jest eskalacją na szerszą skalę zjawiska, z którym mamy od lat do czynienia. Mam na myśli praktyki niektórych Kościołów lokalnych. Na przykład Kościoła w Niemczech, który pod wieloma względami od lat realizuje niejasne sugestie „Amoris laetitia”. Jest wręcz prekursorem tych praktyk (komunii dla rozwodników). Teraz te Kościoły lokalne zyskują legitymizację tego, co było krytykowane i dyscyplinowane przez poprzednich papieży. W efekcie mamy głosy biskupów regionu Buenos Aires, którzy mówią „tak” komunii dla rozwodników według swojej interpretacji „Amoris Laetitia” i mamy w tym samym czasie „nie” dla tej praktyki ze strony biskupów regionu Edmonton w Kanadzie.

Czy to jest schizma? Prawnicy stwierdzą, że nie ma tu oznak formalnych schizmy. Ale schizma była zawsze pewnym procesem.

Dlatego musimy odkrywać wciąż mądrość, piękno i dobro nauczania Kościoła, który przemawia przez wielkie autorytety ludzi będących współpracownikami Prawdy, a nie tych, którzy kierując się empatią dla nieszczęśliwych zdają się instrumentalizować nauczanie swoich poprzedników.

Bóg zapłać za rozmowę.