Portal Fronda.pl: Pod koniec stycznia kardynał Gerhard Müller, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, w rozmowie z włoskim „Il Timone” skrytykował biskupów, którzy dowolnie interpretują Amoris laetitia papieża Franciszka, usuwając wymagania stawiane rozwodnikom w nowych związkach przez Familiaris consortio. Kilka dni później niemiecki episkopat opublikował dokument, który ignoruje Magisterium i pozostawia sprawę Komunii dla rozwodników – „w niektórych przypadkach” - decyzji sumienia. Jak rozumieć te sprzeczne głosy?

Ks. prof. Robert Skrzypczak: Kardynał Müller jest prefektem Kongregacji Nauki Wiary – strażnikiem doktryny, depozytu wiary spoczywającego w żywej samoświadomości Kościoła. Jego zadaniem jest obrona nauki chrześcijańskiej przed jakimikolwiek przeinaczaniami. W nauczaniu naszego Pana Jezusa Chrystusa tkwi życie. Jeżeli nauczanie to poddamy rozwodnieniu i przekłamaniu, tracimy gwarancję jego mocy. Kardynał Müller już w czasie Synodu Biskupów w 2014 roku przestrzegał przed różnymi propozycjami, które nie zapewniałyby ciągłości nauczania Kościoła. Gdy pojawiła się adhortacja Amoris laetitia, prefekt natychmiast apelował do biskupów, by nie interpretowali dowolnie dokumentu papieża.

W swojej ostatniej wypowiedzi kardynał Müller nawiązał do tekstu samej adhortacji. Franciszek prosi w niej, by Amoris laetitia odczytywać w zgodzie z dotychczasowym nauczaniem Kościoła. Chodzi zwłaszcza o tak ważne dokumenty jak Humanae vitae Pawła VI oraz Familiaris consortio Jana Pawła II.  Jeden dokument powinien stanowić uzupełnienie i komentarz do drugiego. Kardynał Müller w omawianym wywiadzie zwrócił uwagę na nadmierną dowolność, z jaką podchodzą do interpretowania papieskiego dokumentu niektórzy biskupi.  Zaczęli to biskupi Filipin, w ślad postąpiły niektóre diecezje europejskie, w tym, niestety, diecezja rzymska. W ostatnim czasie podobny dokument wydał właśnie episkopat niemiecki.

Kardynał Müller w wywiadzie zrobił też ciętą uwagę pod adresem wykształcenia biskupów. Zaprosił ich do powrotu lekcji z dogmatyki dotyczących prymatu Piotra i kolegialności apostolskiej w Kościele. Biskupi powinni najpierw zadbać o swoje dobre wykształcenie w dziedzinie nauczania Kościoła i osobistej dojrzałości moralnej, a dopiero potem brać się za interpretowanie dokumentów kościelnych.

Niekiedy obecną sytuację przyrównuje się do tej z roku 1968, po publikacji Humanae vitae Pawla VI. Wówczas niemieccy biskupi w tak zwanej deklaracji z Königstein zasugerowali, że katolicy mogliby podjąć we własnym sumieniu decyzję o stosowaniu środków antykoncepcyjnych, nawet jeżeli papież tego zakazał. Na ile tamte wydarzenia podobne są do wydarzeń obecnych?

Rzeczywiście na pierwszy rzut oka sytuacje z 1968 roku oraz z 2016 wydają się podobne. W istocie są jednak całkowicie odmienne. Papież Paweł VI ogłaszając adhortację Humanae vitae wypowiedział się językiem jednoznacznym, niepozostawiającym żadnej dowolności w kwestii nauczania Kościoła odnośnie godności życia. Kategorycznie podkreślił całkowitą niezgodność chrześcijańskiej wizji człowieka, małżeństwa i rodziny z dopuszczalnością środków antykoncepcyjnych. Po publikacji tego dokumentu nauczanie papieża, pozostające jednoznacznie po stronie Magisterium, było kontestowane. Różne środowiska katolickie, między innymi – ale nie tylko – biskupi niemieccy i austriaccy - słały petycje do papieża, poddając w wątpliwość jego kwalifikacje teologiczne. Zwoływano nawet swoiste synody świeckich, gdzie domagano się ustąpienia Ojca Świętego. Doszło do zderzenia prawdy głoszonej przez Kościół katolicki z mentalnością postnowoczesną – z postprawdą, a zatem dowolnością stosowania kategorii moralnych w zależności od woli poszczególnych osób.

Dzisiaj mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Dotychczasowe nauczanie Kościoła miałoby rzekomo zostać zakwestionowane najnowszym dokumentem papieskim. Amoris laetitia zostaje postawiona przeciwko dotychczasowej mądrości etyki chrześcijańskiej. Podobieństwo z kryzysem roku 1968 polega na tym, że także dzisiaj dochodzi do rozłamu, w którym z jednej strony występuje Magisterium Kościoła, a z drugiej magisterium alternatywne, popierane przez domniemaną większość. To bardzo niebezpieczne.

Obecna sytuacja może doprowadzić do nowego rozdarcia, którego przyczyną byłby stosunek do nauczania katolickiego w obszarze Małżeństwa i Eucharystii. Może dojść też do czegoś, co ja nazywam archipelagizacją – powstania w Kościele różnych wysp. Jeżeli na gruncie Amoris laetitia cały ciężar rozróżniania w odniesieniu dyscypliny sakramentów w dziedzinie nierozerwalności małżeństwa i dostępu do Komunii świętej zostanie przerzucony na barki poszczególnych narodów, co uzasadniać miałaby zasada inkulturacji, to możemy mieć do czynienia z radykalnie różnym podejściem do nauczania kościelnego, w zależności od danego państwa czy nawet diecezji. To zresztą już się dzieje. Przykładem inne podejście do osób rozwiedzionych w diecezji rzymskiej i florenckiej. W tej pierwszej doszło do zmiany, podczas gdy w drugiej zaproponowano interpretację w świetle dotychczasowych dokumentów, zwłaszcza Familiaris consortio.

Czy zechciałby Ksiądz przypomnieć, czego nauczała Familiaris consortio, a czego brakuje w dokumentach biskupów omawiających Amoris laetitia?

Jan Paweł II podjął w Familiaris consortio między innymi kwestię dopuszczania rozwodników w nowych związkach do Komunii świętej. Pisał, że mądrość Kościoła, która wzbrania im dostępu do Stołu Pańskiego, nie polega na dyskryminacji ani osądzaniu. Bierze jednak pod uwagę fakt, że osoby żyjące w ponownym związku żyją w sprzeczności z przesłaniem Eucharystii. Eucharystia oznacza wieczne zaślubiny Chrystusa ze swoim Kościołem. Gdyby osoby w ponownych związkach dopuścić do Eucharystii, to zamiast otrzymać łaskę, znaleźliby się w sytuacji bycia osądzonymi przez Eucharystię. To, co powinno być ich zbawieniem, mogłoby stać się ich potępieniem. Jan Paweł II wyraźnie nawiązywał do świętego Pawła, który w pierwszym liście do Koryntian przestrzegał uczniów Chrystusa, by przyjmując Eucharystię czynili to zawsze biorąc pod uwagę prawdę. Kto przyjmowałby Eucharystię nie zwracając na to uwagi, zamiast zbawienia spożywałby swoje własne potępienie. Dlatego w Familiaris consortio Jan Paweł II podnosi tylko jedną możliwość dopuszczenia osób żyjących w nieregularnej sytuacji do Komunii świętej. Jeżeli nowego związku nie można rozwiązać, na przykład ze względu na ewentualną krzywdę dzieci, to chcąc przyjmować Komunię świętą trzeba podjąć decyzję o rezygnacji ze współżycia płciowego. Osoby żyjące w takim związku muszą też unikać siania publicznego zgorszenia. Dopiero pod tymi warunkami można je dopuścić do Eucharystii. Taka praktyka istnieje w Kościele od dziesięcioleci.

Co się teraz próbuje zmienić?

Dzisiaj to, co traktowano jako obiektywne, jest subiektywizowane. Chodzi przede wszystkim o rozdział VIII adhortacji Amoris laetitia, który podejmuje kwestie dyscypliny sakramentów i możliwości dopuszczenia rozwodników w nowych związkach do Eucharystii. Rozdział ten odbiera pewnym sprawom jednoznaczność. To, co w odniesieniu do grzechu śmiertelnego traktowano jako sytuację obiektywną, nieodpowiadającą normie moralnej, dzisiaj jest konfrontowane z subiektywnym poczuciem winy. W Amoris laetitia czytamy, że nie zawsze obiektywnie negatywnej sytuacji moralnej odpowiada subiektywne poczucie grzechu. To otwiera na oścież drzwi dowolności interpretacji. Ktoś, kto znajduje się w sytuacji grzechu ciężkiego – mamy tu na myśli nie tylko rozwodników w nowych związkach, ale także związki nieformalne, jak wspólne mieszkanie przed ślubem – mógłby jakoby powoływać się na mnóstwo okoliczności łagodzących. Miałoby to być tak zwane dowodzenie subiektywnego braku winy. To właśnie ta niebezpieczna, śliska kategoria. Jeśli miałoby się przyjąć Amoris laetitia bez całości dotychczasowego nauczania moralnego i sakramentalnego Kościoła, to dokument ten mógłby stać się punktem wyjścia do całkowitej dowolności w traktowaniu kościelnej mądrości w odniesieniu do świętości małżeństwa i Eucharystii. Powoduje to zamęt.

Wielu kardynałów i biskupów oczekuje, że ten chaos ostatecznie zażegna sam Ojciec Święty. Brandmüller, Burke, Caffarra, Meisner, Schneider – to najgłośniejsze, ale przecież niejedyne nazwiska. Tych, którzy uważają, że wyłącznie papież Franciszek może uzdrowić sytuację, jest więcej. Mają rację?

Dopóki Amoris laetitia budziła wątpliwości jedynie wśród teologów i świeckich, nie działo się jeszcze nic strasznego.  Natomiast poróżnienie biskupów i kardynałów jest groźne. Przypomnę, że biskupi Kazachstanu wzywają swój Kościół do modlitwy za papieża i zagrożoną jedność między pasterzami. Mamy bardzo delikatną sytuację. Znajdujemy się wobec niebezpieczeństwa podziału. To domaga się zajęcia jasnego stanowiska przez następcę Piotra. O to prosi także czterech kardynałów – wymienieni Brandmüller, Burke, Caffarra, Meisner – w swoich słynnych dubiach. Dołączają do tych wątpliwości inni kardynałowie, jak Napier, Sarah, Cordes. Słyszalny jest też głos polskich biskupów, zwracających się do papieża o jasność nauczania i jednoznaczność kryteriów odczytywania Amoris laetitia. W tym tonie wypowiedzieli się biskupi Jan Wątroba z Rzeszowa, odpowiedzialny w polskim episkopacie za nauczanie moralne i bioetyczne, oraz bp Józef Wróbel, specjalista od bioetyki z KUL. Tymczasem kardynałowie proszący o jednoznaczność są krytykowani przez innych. Dość niedawno dwaj purpuraci, Baldisseri i Hummes, wygłosili bardzo nieprzyjemne komentarze pod adresem autorów dubiów. Dochodzi do sytuacji konfrontacyjnej, która nie odpowiada naturze Kościoła, zawsze szukającego jedności.

Dlaczego papież milczy?

Milczenie Ojca Świętego jest jednak dla nas sytuacją trudną i nową. Papież nie kwapi się do jednoznaczności. Ma do sprawy inne podejście. Zamiast dawać jednoznaczne kryteria, chciałby otwierać pewne procesy. Chodzi o odstępstwo od dotychczasowej jednoznaczności w formułowaniu nauczania Kościoła, w zamian za powrót do ponownego odczytania przesłania Ewangelii. Papież chciałby wydobyć z chrześcijaństwa radość i entuzjazm życia Ewangelią. By tego dokonać, miałoby się na chwilę uwolnić od jednoznacznych drogowskazów, które postawiła historia myśli chrześcijańskiej.

Mógłby ktoś powiedzieć: Pięknie z jednej strony, że papież tęskni za powrotem do źródeł i nadaniem Kościołowi takiej ewangelicznej czystości i entuzjazmu. Z drugiej jednak jest to niebezpieczne. Jesteśmy obciążeni grzechem pierworodnym, naturalną skłonnością do zła, kompromisu, lenistwa. Mając do wyboru rozwiązanie trudne i wymagające oraz łatwe i kompromisowe, człowiek ma skłonność ku temu drugiemu.

Czy można zasadnie stwierdzić, że cały obecny chaos ma swoje źródło w Niemczech?

Rzeczywiście sprawa ma korzenie w Kościele w Niemczech. Już w 1993 roku trzech niemieckich biskupów – Oskar Saier, Walter Kasper, Karl Lehmann – podnosiło kwestię dopuszczalności Komunii dla rozwodników na zasadzie tak zwanego wewnętrznego rozróżnienia. Wówczas ich petycja została zablokowana dokumentem, który wyszedł z Kongregacji Nauki Wiary spod ręki kardynała Józefa Ratzingera. Dyskusja wróciła, kiedy Józef Ratzinger, papież Benedykt XVI, ustąpił. Po wyborze papieża Franciszka kardynał Walter Kasper, podjął temat rozwodników. Dziś Kasper uchodzi za nadwornego teologa Ojca Świętego.

Sytuację Kościoła w Niemczech trafnie opisał jeden z najlepszych współczesnych znawców Kościoła, biograf Jana Pawła II, George Weigel.  Zwrócił uwagę, że Kościół ten, dotknięty ogromnym odpływem wiernym, związuje ze sobą wiernych podatkiem kościelnym. Katolicy są przymuszeni do jego płacenia. Podatek ten stawia niemieckich pasterzy w niewygodnej sytuacji. Kto płaci, jest klientem, a klient płacący wymaga. Stąd biskupi niemieccy znajdują się miedzy młotem a kowadłem. Są pod presją świeckich, domagających się dopuszczenia do sakramentów po prostu wszystkich, na zasadzie jakichś wydumanych praw czy przywilejów, a nie na gruncie dotychczasowej mądrości Kościoła. Przypomnę głośny apel kardynała Josefa Cordesa, również Niemca, z którym ten zwrócił się do niemieckich biskupów w ubiegłym roku. Pytał, jak to możliwe, że biskupi ci chcą narzucić całemu światu swój sposób myślenia, podczas gdy mają ogromny problem z odpływem wiernych i desakralizacją Kościoła?

Wielu wskazuje, że poddana swobodnej interpretacji Amoris laetitia może rozsadzić jedność Kościoła. Katolicka prasa konserwatywna pełna jest nagłówków ostrzegających przed schizmą. Bp Athanasius Schneider w ubiegłym roku ostrzegał przed schizmą wewnętrzną – porzuceniem przez niektórych kapłanów i biskupów więzi z Chrystusem przy jednoczesnym formalnym zachowaniu jedności z papieżem. Czy Kościołowi grozi podział?

Myślę, że do schizmy materialnej nie dojdzie. Kościół nie rozpadnie się na Kościół Postępowy i Kościół Tradycyjny. Może jednak dojść do niebezpiecznej sytuacji relatywizowania nauczania. Tam, gdzie istnieje spór na temat przepisów czy też gdzie pojawia się dowolność ich interpretowania, tam też następuje utrata ludzkiego szacunku wobec tychże przepisów. Ludzie mogą machnąć ręką i przestać zwracać uwagę na to, czego naucza Kościoła. Jeżeli zacznie dominować myślenie, że w Kościele wszystkie sprawy, nawet najważniejsze, są dyskusyjne i zależne od okoliczności, to Kościół może utracić autorytet tego, który ma do powiedzenia prawdę. Straci swoją wiarygodność. Wspomniana przeze mnie archipelagizacja Kościoła jest szalenie niebezpieczna. Jeżeli wierny z diecezji zielonogórskiej poczuje się bardzo źle, bo jego biskup zabrania mu przystępować do Komunii jako rozwodnikowi w nowym związku, to zacznie jeździć na msze do sąsiedniej diecezji drezdeńskiej, bo tam biskup będzie inaczej podchodził do sprawy.

Relatywizm to ogromna groźba. W oczach papieża Benedykta XVI to jedno z największych zagrożeń misji Kościoła. Papież ten mówił o dyktaturze relatywizmu. O poddaniu w wątpliwość pojęcia prawdy, Ewangelii, która zbawia. Jeżeli stracimy przekonanie i pewność o tym, co nas zbawia, to wówczas wszystko będzie traktowane w Kościele umownie. Jeżeli wczoraj cudzołóstwo było nazwane jednoznacznie grzechem ciężkim, a dziś już nie, to jutro możemy przestać nazywać grzechem ciężkim odbieranie komuś życia w szpitalu, w zależności od stanu zdrowia czy wieku, w jakim się znajduje. Grzech to coś, co w naszym rozumieniu nie jest tylko złamaniem przepisu, ale deformacją życia ludzkiego. Wprowadza śmierć na najgłębszym, duchowym poziomie. Tego, co jest grzechem, nie wolno relatywizować. Umiemy sobie dziś wyobrazić czekoladę bez czekolady albo mięso bez mięsa. Może wkrótce pojawić się gdzieś praktyka duszpasterska bez doktryny, działania religijne bez Chrystusa. Pierwszą misją Kościoła jest dbałość o dar, jaki otrzymał i jaki ma do przekazania ludziom. Nie wolno poddać w wątpliwość prawdy. A prawda jest jedna – jest nią Jezus Chrystus, który zbawia ludzi. 

Serdecznie dziękuję za rozmowę. Szczęść Boże!

Rozmawiał Paweł Chmielewski