Ks. Robert Skrzypczak: Dane cytowane przez „Rz” nie są wcale zaskakujące. Udowadniają one tyle tylko, że koło jest okrągłe. Od zawsze wiadomo, że człowiek, który ma kontakt z Bogiem jako najwyższą wartością, Osobą, która otwiera go na wieczność i zbawia, jest człowiekiem, któremu bardziej powodzi się w życiu, którego jakość życia jest lepsza. Kierowanie się etyką i wartościami moralnymi utrwala relację, buduje miłość, jedność, rodzinę. Z tego też powodu, w takich rodzinach mniej jest lęku egzystencjalnego, bolesnych sytuacji...

Badania jedynie potwierdzają coś, co od zawsze jest intuicją ludzkości i wartością przynajmniej od dwóch tysięcy lat, czyli od momentu pojawienia się Jezusa Chrystusa. Chrystus jest Bogiem miłości i tym, który pozwala nam się urzeczywistnić, zrealizować poprzez wychowanie samych siebie, porzucenie egoizmu, dawanie się innym. A to buduje trwałe relacje, małżeństwo, rodzinę.

Samymi wynikami badań nie da się jednak ustalić żadnej prawdy. Nie da się porównać statystyk, na przykład wskazujących ilość rozwodów w krajach, gdzie ludzie się pobierają i tam, gdzie tego nie robią. Tam są rozwody, gdzie ludzie zawierają małżeństwa. Gdzie nie ma małżeństw, a ludzie żyją na kontraktach cywilnych bądź w „związkach partnerskich”, tam nie ma rozwodów. W 2010 roku magazyn „Time” umieścił na okładce tytuł „Co zrobić, żeby nie było rozwodów?”. Jaka była odpowiedź? „Nie pobierać, nie żenić się”...

Wyniki badań cytowane przez „Rz” i wiele innych wcześniejszych wyników potwierdza, jak cenną i ważną rzeczą jest relacja z innymi ludźmi, ale przede wszystkim bycie w fundamentalnej dla człowieka relacji z Bogiem osobowym. Dla chrześcijan jest to Bóg, który objawił się w Chrystusie. Przypominam sobie równie cenne wyniki badań, dotyczące terapeutycznych skutków modlitwy. Psychologowie społeczni jednego z amerykańskich uniwersytetów dowiedli, że intensywna modlitwa daje większe rokowania wyzdrowienia z ciężkich, chronicznych chorób niż u osób, stanowiących grupę kontrolną, które nie modliły się, nie były wierzące.

Pamiętam też inne badania, które dowodziły terapeutycznej roli modlitwy. Ich autorzy dowiedli, że intensywna modlitwa podnosi poziom tolerancji dla cierpienia i bólu. Ludzie, którzy mają wewnętrzną zażyłość z Panem Bogiem są bardziej odporni na przeciwności życia, bóle egzystencjalne, także bóle fizyczne.

Mamy więc kolejne wyniki badań, które potwierdzają to, co stanowi mądrość wielu pokoleń chrześcijan. Wiara w Pana Boga bardzo pomaga w życiu. Jest kolosalna różnica pomiędzy jakością życia człowieka, który wierzy a jakością życia tego, który nie wierzy.

Jak działać prewencyjnie i zapobiegać rozwodom? Jesteśmy pokoleniem, które odkryło na nowo znaczenie przygotowania do małżeństwa. Przypomnę, że pierwsze próby przeprowadzania kursów przedmałżeńskich w Polsce podejmowano już w latach '30. Praktyka kursów przedmałżeńskich i duszpasterstwa narzeczonych wyszła z Krakowa, od Karola Wojtyły. To on stawiał pierwsze kroki w tym kierunku w latach '50, później jako biskup i kardynał rozwijał praktykę solidnego, opartego na wtajemniczeniu w wiarę chrześcijańską, przygotowania do życia w małżeństwie. Wojtyła, a za nim inni polscy biskupi, rozwijali taką formę przygotowania, dochodząc do pewnej wizji, jaką była trzy-etapowa ścieżka, składająca się przygotowania dalszego, bliższego i bezpośredniego. Dalsze obejmowało lata szkoły podstawowej, bliższe – szkoły średniej, a bezpośrednie – to trzymiesięczny kurs przygotowania do małżeństwa.

Z jednej strony, jesteśmy pokoleniem, które bardzo mocno odkrywa w Kościele istotę małżeństwa. Teologia małżeństwa, teologia ciała, teologia seksualności jest niezwykle pogłębiona. Jest zasługą rozwijającej się teologii duszpasterstwa pokonanie manicheizmu, czyli sposobu myślenia, który lekceważył kwestie związane z cielesnością, seksualnością. Pokonanie manicheizmu pozwoliło na nowo odkryć siłę, moc sakramentu małżeństwa, głębię i dynamikę relacji międzyludzkich, a przede wszystkim pozwoliło odkryć działanie Boga poprzez związki uczuciowe między mężczyzną i kobietą, a także seksualność, która staje się jakby językiem, sposobem wyrazu prawdy, tkwiącej w najgłębszych pokładach ludzkiego człowieczeństwa, męskości i kobiecości.

Oczywiście, to wszystko z jednej strony się rozwija, a z drugiej – jest narażone na rutynę, zmęczenie, pośpiech... Jak słusznie zauważyli biskupi i kardynałowie zgromadzeni na poprzednim synodzie, poświęconym rodzinie i jak wynikało z przeprowadzonej przed nim ankiety, o którą prosił Franciszek, żyjemy dziś w czasach, które niesamowicie zmieniają nam sposób życia. Te silne zmiany cywilizacyjne wpływają także na jakość życia osobistego, ale przede wszystkim na jakość życia w relacjach, z najbliższymi. Dzisiejszy sposób studiowania, pracowania, zarabiania, globalizacja, zanikanie granic... to wszystko nie sprzyja budowaniu dobrych relacji międzyludzkich, a wręcz skraca je, banalizuje, niszczy.

Musimy dziś szukać nowego języka, nowej metody jak pomagać w Kościele już istniejącym parom małżeńskim. Jak wzmacniać małżeństwo, jak je dokarmiać, także w sposób duchowy, od strony ewangelicznej, jak przygotowywać do sztuki bycia małżonkiem, bycia ojcem i matką. Z jednej strony, mamy do czynienia z potwornym wrogiem, jakim jest globalizacja zmieniających się obyczajów, dostosowanych do gonitwy za sukcesem, karierą i pieniądzem, a z drugiej – z wrogiem, jakim jest rozprzestrzeniająca się ideologia stawiająca na indywidualizm i subiektywizm. Taka wizja człowieka niszczy ludzkie relacje, nie przypisuje im żadnej wagi, traktuje je jako coś kruchego, przypadkowego, z góry skazanego na tymczasowość. To nie sprzyja budowaniu więzi małżeńskiej, rodzinnej.

Dziś potrzeba ponadto wspierania, ewangelizacji, dodawania wewnętrznych sił duchowym całemu pokoleniu dzieci, które socjologowie nazywają sierotami rozwodowymi. Pod taką nazwą kryją się miliony ludzi, których rodzice się rozstali, którzy doświadczyli bolesnych skutków rozerwalności małżeństwa. Na poziomie psychologicznym doznali też zdrady ze strony kogoś najbliższego. To są rany, które zostają na całe życie. Osoba która trzymała na kolanach, przytulała, była od zawsze, w pewnym momencie opuszcza rodzinę, zostawia ją dla kogoś innego, oddala się z niewiadomych powodów. To się przeżywa jak zdradę, a ta ma bardzo niszczącą siłę dla ludzkiej osobowości, psychiki...

Kościół przede wszystkim powinien skupić się na tym, w jaki sposób wzmacniać małżonków i uczynić małżeństwa elementem ewangelizacji. Małżeństwo nie jest tylko skutkiem wiary w Pana Boga, nie jest skutkiem wiary w człowieka, ale przede wszystkim jest lekarstwem, antybiotykiem na rozprzestrzeniającą się cywilizację, w której nie ma miejsca na ludzkie więzi, miłość.

Rozm. MaR