Niegdyś krążyła anegdotka, że niepokój wzrastał w niebie na myśl, iż któregoś dnia Benedykt XVI tam zawita. Nawet samego Pana Boga rzekomo ogarniały dreszcze przed perspektywą konfrontacji z profesorem Ratzingerem i oblaniem egzaminu z dogmatów. Dziś myślę, że  Pan Bóg prewencyjnie zastosował manewr odwrotny. Poddał papieża Ratzingera uprzedniemu sprawdzianowi ze skrajnie rzadkich kwestii wiary.


Którą pójść drogą?

                Cały świat zastanawia się, dlaczego Papież podjął decyzję o zrzeczeniu się godności Biskupa Rzymu. Czemu wybrał drogę św. Celestyna, a nie Jana Pawła II? Jan Paweł II zaakceptowane cierpienie i umieranie na oczach świata uczynił elementem swej posługi piotrowej, polegającej na głoszeniu Ewangelii cierpienia obojętnemu i szukającemu wygodnych rozwiązań życiowych światu. Chciał tym samym doprowadzić do ostatecznych konkluzji swą teologię ciała. Dlaczego jego następca nie podąża w tym samym kierunku? Postawa taka nie wymagałaby żadnych wyjaśnień. Z definicji zasługiwałaby na podziw. Dzięki Bogu, liczne są sposoby rozumienia i podążania za Ewangelią. Nie tylko papież Celestyn V wybrał opuszczenie stolicy Piotrowej, ustępując miejsca innemu, dla siebie zaś rezerwując przebywanie w cieniu, by modlić się i służyć Bogu w ukryciu. Wcześniej tą drogą poszło kilku innych papieży pierwszych wieków chrześcijaństwa, jak św. Klemens akceptujący wygnanie, a wcześniej wskazujący swego następcę Ewarysta, św. Poncjan oraz św. Sylweriusz.

                Piotr z Marrony, znany jako Celestyn V jako jedyny złożył urząd papieski dobrowolnie. Mnich samotnik, siłą wyniesiony do tej godności, podobnie jak dziś ustępujący papież powołał się w uzasadnieniu na wiek, i podobnie jak Benedykt XVI dokonał aktu abdykacji w obecności kardynałów. Mimo oskarżeń ze strony Dantego i umieszczenia go „za karę” w piekle w wizjach swej Boskiej Komedii, papież Celestyn został uznany w Kościele za świętego. Benedykt XVI, jak widać, postanowił podzielić ten sam los, co jego starszy o 700 lat brat. I podobnie jak jego wzór z przeszłości budzi ambiwalentne uczucia.

                Jan Paweł II swym przykładem przyjmowania choroby podniósł na duchu niejednego obłożnie chorego i cierpiącego człowieka. Myśliciele Starożytności, tacy jak Terencjusz, Seneka i Cyceron, mawiali senectus ipse est morbus, to znaczy „starość jest chorobą”.  Chyba nikomu nie przychodzi z trudnością uznanie 86-letniego człowieka za chorego. Benedykt XVI podjął decyzję o ujawnieniu przed światem choroby swego wieku, i to w rocznicę objawień maryjnych w Lourdes obchodzoną co roku w Kościele jako Dzień Chorego. Kiedyś być może komentatorzy historii uznają ten papieski gest za akt solidarności następcy św. Piotra z tymi wszystkimi, którzy z powodu sędziwego wieku nie mogą już liczyć na własne siły. I którzy coraz częściej sami tęsknią, albo też przez propagandową paplaninę czują się przyzwyczajani do myślenia o eutanazji jako remedium na bezsens ostatniego odcinka życia. Papież tymczasem wcale nie spostrzega w ten sposób swego losu. Wręcz przeciwnie, nawet w tak dramatycznym momencie swej życiowej misji zadeklarował, iż w przyszłości chce służyć z całego serca świętemu Kościołowi Bożemu życiem poświęconym modlitwie. Wielokrotnie Joseph Ratzinger powtarzał, że serce Kościoła nie bije tam, gdzie dokonuje się planowania, zarządzania i dowodzenia, ale gdzie ludzie się modlą. Benedykt XVI postanowił trwać w sercu swojego Kościoła. Wybrał – jak dowiedzieliśmy się z oświadczenia ojca Lombardiego – kontemplacyjny klasztor na terenie Watykanu. Mógł, wiedziony romantyczną nostalgią, powrócić do swej ukochanej Bawarii, albo wycofać się do po wielokroć odwiedzanego monasteru na Montecassino. W bliskości grobu św. Piotra deklaruje dozgonną miłość Kościołowi, któremu służył wiernie przez większość życia jako kapłan, biskup, teolog, ekspert Soboru Watykańskiego II, przez dwadzieścia cztery lata przewodząc najtrudniejszej bodaj Kongregacji Nauki Wiary, towarzysząc z oddaniem długiemu pontyfikatowi błogosławionego Jana Pawła II, przyczyniając się do powstania ważnych dokumentów nauczania papieskiego, min. encyklik Evangelium vitae i Veritatis splendor, a wreszcie sam wybrany na urząd Piotrowy spełniając swój pontyfikat przez niemal osiem lat w okresie niezwykle trudnym dla wiary i Kościoła. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, dla ilu osób wyłączonych przez wiek i konieczność zdania się na innych ze świata ludzi sprawnych i aktywnych dobrowolna decyzja Benedykta XVI o usunięciu się z życia publicznego w świat modlitwy i pokornej ciszy okaże się znakiem nadziei.

Chodzi o silnik, czy karoserię?

                Abdykacja papieża to nie tylko wybuchowa informacja, ale i wydarzenie epokowe bez współczesnych precedensów. Dlatego brak zrozumienia jego powodów i sensu budzi skrajne reakcje, od bolesnej traumy w sercach ludzi kochających Kościół aż po kpiny i sarkazm na ustach tych, którzy mają go za nic. Tysiące rozmów, wywiadów, pytań i dywagacji, jakie w tych dniach przetoczyły się przez media stanowią dowód poruszania się po omacku w zderzeniu z tymi okolicznościami. Tymczasem Bóg mówi poprzez wydarzenia. Fakty lubią nosić w sobie, poza interpretacjami nadanymi przez innych, także sensy ukryte.  Potrzebujemy chrześcijańskiego sposobu odczytania ich. Bycie chrześcijaninem nie znaczy bycia kretynem, który zamyka oczy i we wszystko wierzy bez refleksji. Wiara nie zwalnia z pytań. Dopuszcza wręcz wątpliwości. Daje też odpowiedzi, które nie uwłaczają rozumowi. Jak mówił Blaise Pascal, rozum wcale nie zamierza aresztować nas w granicach oczywistości. Nieraz zmusi nas do skoku, otwarcia na tajemnicę.

Gdy chodzi o fakty, dziś  wiadomo, że decyzję o swej dymisji Papież podjął już latem 2011 roku. Zamierzał ją urzeczywistnić wraz z osiągnięciem 85 lat życia, a więc w kwietniu ubiegłego roku. Tymczasem wybuchła afera wycieku tajnych dokumentów watykańskich, zwana Vatileaks, w która zamieszany okazał się być osobisty kamerdyner Papieża. W swej książce Światło świata Benedykt XVI stwierdził, iż póki Kościół znajduje się pośród burzowej nawałnicy. nie wolno myśleć o ustępowaniu. Miesiąc po definitywnym zakończeniu sprawy Vatileaks, Papież zdecydował o akcie ułaskawienia winnego całego zamieszania kamerdynera Paolo Gabriele.

W uzasadnieniu swej pełnej pokory decyzji o abdykacji Benedykt powołuje się na dobro Kościoła. Lecz, jak z przenikającą trzeźwością umysłu zauważył włoski dziennikarz Antonio Socci, prawie wszyscy wcześniejsi papieże zastarzeli się, a mimo to pozostali na urzędzie ze swymi mocno zredukowanymi siłami, mogąc liczyć na swych współpracowników. Jak przypuszcza Socci, w tym wypadku Papież ocenił, że nie ma współpracowników zdolnych działać na tym poziomie. I przypomniał przy tej okazji, jak niejednokrotnie ten wielki pontyfikat bywał topiony w kłopotach powodowanych słabością Kurii rzymskiej.

Benedykt XVI doniósł krzyż swego urzędowania cierpiąc wiele i dając się całkowicie. Jego zdumiewające nauczanie było nieraz niesłyszane bądź interpretowane opacznie. Papież nie był koniunkturalistą, ani zwolennikiem politycznej poprawności w mówieniu. Jego jasna prostota stosowana w wypowiedziach pozbawiona była klerykalnej mentalności. Po imieniu nazywał rany Kościoła, drobiazgowej radiografii poddawał stan wiary katolików, zwłaszcza tych ogarniętych oparami relatywizmu cywilizacji człowieka sytego. Był osobiście zaangażowany w inaugurację i przebieg Roku Wiary w Kościele, zamierzał na jego koniec dokonać nowego publicznego wyznania wiary przed światem, przykładał dużą wagę do nowej ewangelizacji i priorytetu przyznanemu głoszeniu i słuchaniu Słowa Bożego. Tym zagadnieniom poświęcił oddzielne synody biskupów. Na temat nowej ewangelizacji oraz wiary zamierzał przygotować stosowne dokumenty. Był niezwykle zainteresowany  promowaniem nowego odczytywania Soboru Watykańskiego II po 50 latach od jego inauguracji. Niejednokrotnie przestrzegał przed ekskluzywną lekturą tego Soboru w oderwaniu od całej bogatej Tradycji chrześcijańskiej. Zamierzał też zwrócić uwagę na to, co istotne w odnowie soborowej. Zdawał się pytać: jaki sens ma dyskusja nad stanem karoserii w samochodzie, gdy zgasł silnik? W Kościele od dziesiątków lat ludzie kłócą się między sobą o większą czy mniejszą wierność Soborowi koncentrując się – obrazowo mówiąc – na opakowaniu, nie zawartości. Energię pochłaniają dyskusje, jak urządzić kościelne instytucje w odniesieniu do kolegialności, do łaciny, tradycyjnej moralnej dyscypliny czy politycznej wizji świata, podczas gdy zaniechano w tym wszystkim poszukiwania relacji do tego co nadprzyrodzone. W ludziach zaś sens obecności żywego Boga zaczął ulegać zwiotczeniu.

Zbieg okoliczności

W odczytaniu ostatnich wydarzeń ogromną pomocą może być wzięcie pod uwagę tak zwanych zbiegów okoliczności. Ta zbieżność ma nieraz więcej do powiedzenia niż elokwentne wyjaśnienia. Benedykt XVI zdecydował się ogłosić abdykację w dniu poświęconym objawieniu Matki Bożej w Lourdes. Ten papież poważnie brał pod uwagę interwencje Maryi we współczesne życie świata i Kościoła. Z jaką uwaga im się przyglądał, niech świadczy powracanie do tzw. schematu fatimskiego. Wbrew wcześniejszym interpretatorom, Papież podczas swej wizyty przed grotą objawień w Fatimie w 2011 roku przestrzegał przed pomyłka tych, którzy skłonni byliby sądzić, że prorocza misja przesłania fatimskiego jest już zakończone. Odczytując ponownie przesłanie Maryi z 1917 roku, porównał je do biblijnego obrazu poszukiwania przez Boga sprawiedliwych, by ocalić miasta Sodomy i Gomory przed zagładą. Według niego lata, które pozostają do stulecia od objawień maryjnych są przynaglające Kościół do osiągnięcia obiecanego tryumfu Niepokalanego Serca Maryi oraz chwały Przenajświętszej Trójcy.

Po dymisji Papieża należało się spodziewać wysypu wymyślonych przepowiedni ojca Malachiasza (o przedostatnim papieżu przed nadejściem definitywnych prześladowań i powrocie Chrystusa ) czy mniszki z Drezna (o papieżu z Niemiec w momencie ogromnego zatrucia ziemi). Niemniej Benedykt XVI powagą swej decyzji stawia Kościół wobec trudności czasów, które przeżywamy. Na te trudności wskazywała Maryja we wszystkich swych objawieniach: w La Salette, w Lourdes, w Fatimie, w Medjugorje, nie pomijając także łez płynących ze statuy Madonny z Civitavecchia w 1995 roku. Nie mam ani danych, ani wystarczającej wyobraźni, aby zmierzyć się w opisie z dramaturgią sytuacji, w jakiej znajduje się Kościół i ludzie wierzący w świecie. Niech mi czytelnik pozwoli na przywołanie dwóch epizodów, które być może rzucą światło na kontekst decyzji papieża, który uczciwie zadeklarował, że brakuje mu sił i w związku z tym poprosił, aby Bóg posłał innego robotnika do winnicy Pańskiej z zadaniem „umacniania braci w wierze” (Łk 22, 32).

W 1909 roku papież Pius X podczas audiencji doznał wizji, która nim wstrząsnęła: „To, co widziałem – relacjonował – było straszne. Nie wiem tylko, czy chodziło o mnie, czy o mego następcę. Zobaczyłem papieża uciekającego z Watykanu pomiędzy trupami swoich kapłanów. Ukryje się on w jakimś nieznanym miejscu, lecz po krótkim czasie umrze śmiercią gwałtowną”. Ojciec Święty powrócił do tej wizji w 1914 roku, w momencie umierania. Przypomniał ją i dodał „Szacunek do Boga zniknął z ludzkich serc. Podejmą wnet próbę wymazania co całkiem z pamięci”. A powracając do wspomnianej wizji, miał dopowiedzieć, że chodzi „o jednego z moich następców o tym samym imieniu”. Nikt jeszcze nie odgadł, czy miał na myśli imię Piusa czy swoje chrzcielne imię Józef (Giuseppe Sarto). Az się narzuca w tym drugim przypadku skojarzenie z Josephem Ratzingerem. Tylko życzyć sobie, aby to nie była przepowiednia aktualna na dziś. Pontyfikat Benedykta XVI był spowity niepokojem: krytyką prasową za konserwatyzm, atakami i oskarżeniami o tzw. „grzechy” Kościoła, o nauczanie katolickie w kwestiach moralnych i bioetycznych, uprzedzeniami i afrontem, choćby w związku z zaproszeniem na rzymski uniwersytet La Sapienza… Już w dniu inauguracji swego pontyfikatu prosił o modlitwę, aby nie uląkł się wilków. Nigdy przed nimi nie uciekł. Cierpiał i wypełniał swą posługę, dopóki potrafił. Dziś prosi Kościół o wyznaczenie następcy obdarzonego siłami, by sprostać urzędowi. Od kilkuset lat papiestwo stało się miejscem białego męczeństwa, podobnie jak w pierwszych wiekach łączyło się z męczeństwem krwawym.

Przywołam jeszcze jeden mistyczny znak, który dotyczył papieża Leona XIII, znanego jako „papież sprawy społecznej”, autor słynnej encykliki Rerum novarum. Miał on miejsce u progu epoki nowoczesności. 13 października 1884 roku ( w ten dzień kilka lat później zdarzy się tzw. cud słoneczny w Fatimie) papież dozna wstrząsającej wizji podczas odprawiania Mszy świętej. Po jej zakończeniu pozostał przybity i poruszony. Wyjaśnił, że znak dotyczył przyszłości Kościoła. Szatan podczas kolejnych stu lat ma osiągnąć szczyt władzy i zrobi wszystko, aby zniszczyć Kościół. Ojciec Święty zobaczył wówczas bazylikę św. Piotra otoczoną przez demony, które usiłowały nią wstrząsnąć. Papież natychmiast zanurzył się w modlitwie, po czym napisał słynną modlitwę do św. Michała Archanioła, zwycięzcy Szatana i obrońcy Kościoła. Od tamtego momentu Leon XIII polecił wiernym odmawiać ją na zakończenie każdej Mszy św.  Dziś, wydaje się, Kościół potrzebuje jej jak nigdy.

Uśmiech Matki nad zmęczonym papieżem

Joseph Ratzinger, jeszcze jako kardynał, mówił, że kto zbytnio przejmuje się trudnościami, z jakimi zmaga się Kościół, ten jeszcze nie pojął, że on należy do Chrystusa. Więcej: jest Jego Ciałem. I dodawał: my jesteśmy jego sługami, i to nieużytecznymi. Nie powinniśmy przypisywać sobie zbyt wiele, jesteśmy tylko narzędziami, w dodatku takimi, które często zawodzą. Spełniamy swoja powinność, o resztę zadba On. Papież Benedykt zawsze unikał dramatyzowania. Nie jest typem pesymisty. Zresztą pesymizm czy optymizm to powierzchowne światopoglądy. Liczy się nadzieja. Niech mi czytelnik pozwoli raz jeszcze powrócić do skojarzenia daty dymisji Ojca Świętego podjętej, jak sam podkreślił, „dla dobra Kościoła”, z liturgicznym wspomnieniem Matki Bożej z Lourdes. Tam, u podnóża Pirenejów, Maryja objawiał się wówczas 18 razy, począwszy od 11 lutego do 16 lipca 1858 roku. Objawiała się młodej dziewczynce Bernadecie, o wzroście metr czterdzieści, bez katechizmu, bez Pierwszej Komunii, analfabetce, astmatyczce i wieśniaczce. W dodatku ojciec siedział wówczas w więzieniu, matka cieszyła się opinią pijaczki. Żadne szanse, po ludzku, na zapewnienie wiarygodności świadka i przesłania. Często Maryja interweniowała w dzieje świata w momentach delikatnych zbliżającego się zagrożenia dla Kościoła i ludzkości: w 1858 roku w obliczu narastających teorii Darwina, Marksa i Renana; w 1917 roku w Fatimie, zapowiadając Rewolucję Bolszewicką i inwazję komunizmu; w 1933 roku w Banneux, gdy władzę w Niemczech obejmował Hitler; w 1981 – 1989 w Kibeho w Rwandzie, w przeddzień masakry z 1994 roku, itd.

Jest pewien wyróżniający szczegół: mianowicie w Lourdes Maryja nigdy nie płacze. Czasem bywała zasmucona, lecz w dwóch trzecich wszystkich spotkań pokazywała się uśmiechnięta. Trzy razy nawet śmiała się jak dziecko. Zresztą, jak opisywała Bernadetta, „była mojego wzrostu i w moim wieku”. Maryja nie przyjmowała, jak w innych miejscach, wyglądu dojrzałej kobiety, ale małej dziewczynki, podobnej do Bernadetty. 140 centymetrów wzrostu, 14 lat, choć lekarze oceniali wizjonerkę na z góra lat dwanaście. Uśmiechnięta młoda Maryja nad sędziwym Benedyktem XVI i nad zmartwionym Kościołem. 

Ks. Robert Skrzypczak