Marta Brzezińska-Waleszczyk: Wziął Ksiądz udział w Marszu Niepodległości. Dlaczego wybrał Ksiądz akurat tę formę świętowania 11 listopada, a nie na przykład marsz prezydencki, który z pewnością był dużo spokojniejszy niż pochód narodowców?

Ks. Tomasz Kancelarczyk: Duża grupa młodzieży, której duszpasterzuję, a która zaangażowana jest w różne inicjatywy, jak na przykład nasz szczeciński marsz niepodległości, wyraziła wolę wzięcia udziału w tym pochodzie. Chciałem więc być razem z nimi.

A tak osobiście, dlaczego wybrał Ksiądz Marsz Niepodległości?

Ostatecznie przekonał mnie tegoroczny pokaz „patriotyzmu” w postaci akcji „Orzeł może”. To mnie zmobilizowało. Uczestnicy Marszu Niepodległości wyrażają swój patriotyzm w bardzo mocny sposób. Nie chce mówić „radykalny”, ale właśnie mocny. Także jeśli chodzi o hasła, które głoszą.

Wszystkie się Księdzu podobały?

Jasne, że nie. Niektórym przeciwstawiałem się, jak tylko je słyszałem. Dziś, kiedy odkrywamy prawdę o naszej historii, jak choćby o zbrodni w Katyniu czy o Żołnierzach Wyklętych, domaga się to bardzo mocnego, ostrego manifestowania patriotyzmu. I właśnie w takim duchu wybraliśmy się do Warszawy.

Mówił Ksiądz, że nie pochwala wszystkich haseł podnoszonych na marszu. A jak Ksiądz odniesie się do incydentów, które miały miejsce podczas manifestacji?

Uczestniczyłem w głównym nurcie pochodu. Tam nie było incydentów. Przynajmniej ja ich nie widziałem. Kiedy przechodziłem obok ambasady rosyjskiej, nie działo się tam nic szczególnego. Generalnie, pochód był spokojny, choć oczywiście ilość petard i rac była, jak dla mnie, odstraszająca wielopokoleniowość marszu. Przeszkadzało mi też zachowanie osób, które pozostawały bez żadnej kontroli ze strony organizatorów. Widziałem młodzieniaszków, którzy wskakiwali na wiaty przystanków tramwajowych. W normalnych warunkach byłoby to uznane za chuligaństwo, tam nikt tego nie negował. Mam świadomość, że przy takiej masie ludzi trudno nad każdym zapanować. Jednak główny pochód był całkiem spokojny i to dla mnie był marsz, a nie to, co działo się w bocznej uliczce. Rozmawiałem z wieloma osobami jeszcze przed marszem, kiedy zbieraliśmy się na Rondzie Dmowskiego. Wszyscy mieli nadzieję, że nie dojdzie do zamieszek. Kiedy oglądam nagrania z incydentów, to mam przekonanie, że ich autorami nie byli uczestnicy marszu. To byli ludzie, którzy nie wiadomo z jakich pobudek, chcieli zrobić zadymę. Tylko po to przyszli.

Ja jednak widziałam w okolicach Ronda Dmowskiego sporą grupę osób w kominiarkach. Ci młodzieńcy szykowali się do pochodu razem z Marszem Niepodległości, nawet kawałek z nim szli, a później wyskakiwali z tłumu. W ogóle uważam, że przyzwolenie organizatorów na przychodzenie w kominiarkach na marsz to nieporozumienie.

Zgadzam się. To był sygnał, że ci ludzie szykują się do zadym albo są to policjanci (kilku zamaskowanych zauważyłem w tłumie). Spoglądałem na to z pewną bezradnością. Bezradnością wobec tak wielkiego tłumu ludzi i bezradnością maleńkiej grupy straży. Mam porównanie z naszym szczecińskim marszem, który może nie jest tak liczny, ale także przychodzą tam osoby radykalnie patriotyczne i tam takie zachowania są nie do pomyślenia. Tam nie ma agresji. To było dla mnie szokujące doświadczenie.

Młodzież, która z Księdzem przyjechała miała podobne odczucia?

Szesnastoletnia gimnazjalistka, która z nami była bardzo krytycznie komentowała Marsz Niepodległości. Jechała z wielką nadzieją na wzięcie udziału w patriotycznej imprezie, a to, co zobaczyła w Warszawie, to nie był dla niej patriotyzm... Mocno wziąłem to sobie do serca. Uczestniczyłem w marszu, ale nie wszystko mi się w nim podobało, trzeba więc spojrzeć na niego także krytycznie.

Czego się spodziewaliście, kiedy jechaliście do Warszawy?

Mieliśmy dość konkretnie określoną formę uczestnictwa, która wyrażała jasno nasze nadzieje. Ze Szczecina przywieźliśmy ze sobą 150 metrową flagę, co było dla nas dużym wysiłkiem, także fizycznym. Mieliśmy jeszcze 40 metrowy napis „Bóg-Honor-Ojczyzna” i transparent z orłem z 1911 roku. To wyznaczało naszą formę uczestnictwa w MN. Z tymi flagami wiąże się jeszcze ciekawa anegdotka z drogi powrotnej.

To znaczy?

Około północy zostaliśmy zatrzymani przez policję. Myślałem, że to rutynowa kontrola drogowa, jednak okazało się, że prócz drogówki zatrzymali nas panowie w cywilnych strojach oraz funkcjonariusze w pełnym rynsztunku bojowym. Mieli ponoć informację, że w autokarze znajdują się osoby odpowiedzialne za burdy w Warszawie, kibole i chuligani. Nie weszli do autokaru, bo powiedziałem im, że to całkiem inna grupa i że wieziemy ze sobą 150 metrową flagę. „Czy panowie sobie wyobrażają, że ktoś niosący 150 metrową flagę może cokolwiek jeszcze poza tym robić?” - zapytałem, a policjanci dali się przekonać, że forma naszego uczestnictwa była całkowicie pokojowa (śmiech).

W Warszawie udaliście się prosto na Rondo Dmowskiego?

Przed marszem byliśmy przy grobie bł. Jerzego Popiełuszki, poszliśmy także pod pomnik hallerczyków, potem pojechaliśmy na Powązki Wojskowe, na Łączkę. Byliśmy jeszcze w Muzeum Powstania Warszawskiego, a potem na mszy św. w kościele św. Barbary i dopiero na marszu. To była nasza droga na marsz, naznaczona patriotyzmem, który sięga do korzeni, karmi się historią. To patriotyzm w łączności z przeszłością, a nie patriotyzm oderwany od kontekstu, taki sobie.

Ksiądz wygłosił także przemówienie na początek Marszu i pobłogosławił uczestników.

Zgadza się. Byłem z tego bardzo zadowolony, choć spotkałem się z wieloma głosami krytycznymi z różnych stron. A przecież, jeśli ktoś prosi o błogosławieństwo, to nie wolno mu tego odmawiać. Serce mi rosło, kiedy tłum odmawiał modlitwę „Ojcze nasz”. To było budujące. To pierwsze, pozytywne wrażenie zostało jednak później zburzone.

Co Ksiądz sądzi o przekazie medialnym na temat Marszu?

Przekonałem się bardzo mocno, jak telewizja manipuluje. Moje przemówienie trwało zaledwie 2,5 minuty, powiedziałem kilkanaście zdań, ale telewizja pokazało tylko jedno. Wyrwane z kontekstu zabrzmiało tak, jakbym ze sceny nawoływał do robienia zadymy. Bez uzupełnienia, że ja po prostu nie potrafię przeżywać patriotyzmu na sposób grillowy, nie wspominając o ofiarach wielkich bohaterów, moje słowa nie miały sensu.

Nie lubi Ksiądz radosnego patriotyzmu?

To zupełnie nie o to chodzi. Ofiary bohaterów były po to, abyśmy byli wolni i się tym radowali, ale świętowanie ich ofiar nie może być grillowe. Nasza niepodległość jest naznaczona pasmem wielu ofiar, powstania, udział w wojnach na wszystkich frontach... Wspomnienie tych ofiar nie jest radosne, nie bawi mnie. Ofiara walczących za wolność Ojczyzny mnie dotyka, więc nie mogę przeżywać tego w różowych okularach. To dla mnie to nie jest patriotyzm. Dlatego przyjechałem na Marsz Niepodległości.

I jest Ksiądz zawiedziony?

Przyznam, że był taki moment, w którym czułem strach. Przy Belwederskiej zobaczyłem, że przede mną stoi potężny kordon policji, która w sposób kategoryczny każe się rozejść. Każdy kto wie, jak wygląda Belwederska zdaje sobie sprawę z tego, że tam nie ma możliwości rozejścia się na boki, można iść tylko w górę albo w dół. Tłum był spanikowany. I właściwie to była jedyna sytuacja, kiedy naprawdę się bałem.

Ksiądz organizuje w Szczecinie (i nie tylko) różne marsze, przede wszystkim w obronie życia poczętego. Wiem, że to zupełnie inna sprawa, ale może ma Ksiądz jakieś rady dla organizatorów Marszu Niepodległości?

Uważam, że dobrym rozwiązaniem byłby proponowany już zresztą zakaz zakrywania twarzy podczas manifestacji. Jeśli ktoś przychodzi w kominiarce, to przecież z góry wiadomo, że ma coś do ukrycia, że chce zrobić coś złego.

Problemem są nie tylko zamaskowani chuligani, ale także radykalizm niektórych haseł i agresja. Nie ma Ksiądz wrażenia, że przez to bardzo wielu Polaków, którzy chcieliby pójść w marszu, rezygnuje z niego? Że Marsz Niepodległości niszczy sam siebie?

Dokładnie tak, mam takie same odczucia. W naszym szczecińskim marszu udaje się nam bez najmniejszego problemu pacyfikować takie sytuacje. Nie mamy uczestników w kominiarkach, a niepożądane zachowania są wyrugowane bez żadnego problemu, czego nie można niestety było zrobić podczas Marszu Niepodległości... Po pierwsze, z powodu ogromnej liczby osób, po drugie – dużej ilości osób o radykalnie negatywnych zachowaniach. W pochodzie szedłem w sutannie, jak zawsze zresztą i słyszałem wiele wulgaryzmów, na które starałem się na bieżąco reagować.

Jakie były reakcje uczestników?

Myślę, że jako księdzu łatwiej byłoby mi wejść w jakąś grupę i powiedzieć, żeby nie przeklinali. Reakcje były takie, że nie bałem się, że dostanę w zęby (śmiech). Byłem pozytywnie zaskoczony.

A jak uczestnicy reagowali na kapłana, idącego razem z nimi?

„O, ksiądz, dobrze, że jesteś! Ja nie chodzę do kościoła, ale fajnie, że przyszedłeś” (śmiech). Takie reakcje były całkiem powszechne. Ludzie witali się ze mną, cieszyli z mojej obecności. Myślę, że księża powinni wchodzić w różne środowiska, aby swoim świadectwem i słowem prostować pewne sprawy. Ktoś powie, że do „kiboli” nie warto. To nieprawda. Z nimi też powinniśmy rozmawiać, być dla nich autorytetem. To naprawdę jest możliwe. Mam więc poczucie, że dobrze zrobiłem, przyjeżdżając na Marsz Niepodległości, choć moje oczekiwania były całkiem inne.

Przyjedzie Ksiądz za rok na marsz?

Sam nie wybrałbym się na marsz, ale to nie jest uzależnione tylko ode mnie. Jestem w relacji do pewnych osób, grup, środowiska. Jeżeli środowisko patriotyczne ze Szczecina, któremu służę, będzie chciało jechać do Warszawy, to pojadę z nimi. Mój osobisty udział byłby uzależniony od organizatorów marszu i ich decyzji. Ciekaw jestem, jak przygotują imprezę za rok. Na szczeciński marsz w obronie życia przychodzi 20 tys. osób i jako organizator wiem, że są pewne sposoby, by pochód miał inny charakter.

Na przykład jakie?

Choćby większa ilość wolontariuszy w straży. Na taką ilość uczestników te 500 osób ze straży to zdecydowanie za mało. Tu potrzeba ok. 800 mężczyzn! W tej połowie tysiąca były także dziewczęta, a cóż one mogły zrobić? Na własne oczy widziałem, z jaką łatwością chuligani przerwali kordon straży przy ul. Skorupki. Wcale nie musieli się siłować. Nie jestem marszowym fanatykiem, który pojedzie bez względu na wszystko. Zdaję sobie sprawę z tego, że marsz ma swoje konotacje polityczne. Tylko ktoś nieświadomy procesów na scenie politycznej nie zauważa tych konotacji. Przeważająca większość uczestników pochodu nie idzie po to, by stworzyć nową partię. Chcą zamanifestować swój patriotyzm. Ja jechałem z tego samego powodu.

Jaki jest patriotyzm, który Ksiądz manifestuje?

Boję się patriotyzmu uśpionego. Patriotyzmu grillowego. Tam nie znajdę tych, którzy będą organizować zbiórki na rzecz ekshumacji Żołnierzy Wyklętych, jak to miało miejsce 1 listopada w Szczecinie. To nie są wyznawcy różowego patriotyzmu. To są ludzie, którzy w poniedziałek krzyczeli „Bóg-Honor-Ojczyzna”, bo mają świadomość ofiary, którą ponieśli Żołnierze Wyklęci. Świadomość tego nie jest wesołkowatością, ale czymś głęboko poruszającym. Dziś jestem więc z daleka od czekoladowego patriotyzmu.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk