Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Za nami kolejne Święta Bożego Narodzenia, choć przed nami Oktawa i okres świąteczny jeszcze się nie kończy. Czy ten czas rozpoczęty w nocy z 24 na 25 grudnia to rzeczywiście Boże Narodzenie, czy już zachodnie, nowoczesne „Holidays”? A może Polska jeszcze od tej tendencji się uchowała?

Ks. Tomasz Kancelarczyk: Myślę, że Polska jeszcze się „uchowała”. Wciąż chcemy poszukiwać znaczenia teologicznego Bożego Narodzenia. Teologia tych świąt nie może być bowiem oderwana od naszego życia. Myślę, że święta Bożego Narodzenia należy bardzo mocno odczytywać w kontekście tego, co dzieje się w naszym życiu. Dlatego dążymy do pokoju w rodzinach, a wielu z nas pragnęłoby pokoju w polskim Sejmie czy też światowej polityce. Nie sposób bowiem świętować Boże Narodzenie, nie mając jednocześnie tego święta w sobie, ale i w swojej rodzinie, wśród przyjaciół, w środowisku bliższym i dalszym, wreszcie w społeczeństwie naszego narodu czy nawet na całym świecie.

Trudno też nie myśleć podczas tych świąt o tym, co obecnie dzieje się na świecie, chociażby o wojnie w Syrii. Nie sposób również nie sięgać myślami do obrazów przypływających do Europy imigrantów, ale także uchodźców.

Powinniśmy umieć skonfrontować te święta z tym, co jest nam bliskie. Wielu z nas niedawno słuchało kolędy czy też pastorałki śpiewanej przez p. Grzegorza Turnaua i p. Magdę Umer. Trzeba przyznać, że utwór jest poruszający. Święta Bożego Narodzenia dla nas tu i teraz to nie tyle obrazek szopki i Betlejem z czasów narodzin Chrystusa, ale również „naszego”, „dzisiejszego” Betlejem.

Tamto Betlejem, Bethlehem, czyli- jak tłumaczymy tę nazwę- 'Dom Chleba', nie przyjęło Pana Jezusa. Miało ku temu powody, wszystko jest wytłumaczone. Nie chodziło przecież o odrazę do kobiet w ciąży, ale przeludnienie miasteczka i spis ludności. Każdy kąt był wówczas zajęty, bo wszędzie ktoś pracował czy mieszkał. Podobne powody do tych, które i dzisiaj czasami spotykamy. „Dlaczego nie? Dlaczego nie przyjąć tego małego, który ma się narodzić” Wtedy mamy różnego rodzaju wytłumaczenia, chociażby to, które słyszeliśmy niedawno od jednej z piosenkarek, która nie chciała powiększać mieszkania. Nie znamy tego z Betlejem? Zawsze jest jakiś powód...

Aby przeżyć dobrze te święta, powinniśmy pytać o „dzisiejsze” Betlejem. O to, czy my przyjmujemy Jezusa Chrystusa, który dziś rodzi się w każdym nowym człowieku.

I jeszcze w kontekście pastorałki p. Turnaua i p. Umer, tłem dla współczesnej szopki mogłyby być np. ruiny Aleppo. Wszyscy ci ludzie, którzy koczują gdzieś tam teraz, w zimie, czekając na ewakuację. Nie mówiąc o ofiarach pogrzebanych w gruzach... Idąc dalej, tropem tej pastorałki, tłem dla tej szopki byłoby morze i łódź z uciekającymi czy pragnącymi przypłynąć do Europy ludźmi. A jakie tło dla wymienionego również w tekście polskiego miasta, Łodzi? Myślę, że może to być dowolne miasto w naszym kraju, a Łódź mogła po prostu pasować do rymu i rytmu.

W dzisiejszej szopce umieściłbym także scenę z Czarnego Protestu... To również byłoby bowiem dobre tło dla współczesnej szopki. To „nieprzyjęcie”, odrzucenie nowego życia, nowego człowieka... Można było na wznoszonych przez uczestników transparentach wyczytać powody niechęci do przyjęcia Jezusa Chrystusa. Musimy dziś spojrzeć w prawdzie na święta w Polsce Anno Domini 2016. Myślę dziś o ludziach z Czarnego Protestu nie krytycznie, ale raczej z pewnym żalem. A nawet z chęcią złożenia im kondolencji, kondolencji z powodu braku Bożego Narodzenia u tych osób, braku refleksji i pokuty w tym temacie. Może „kondolencje” są zbyt ostrym słowem, ale chciałbym wyrazić smutek wobec tych wielu Polaków, którzy wówczas tak chętnie uczestniczyli w tym ataku na życie. Uczestnicząc w ataku na życie, uczestniczyli w ataku na człowieczeństwo, także człowieczeństwo Jezusa Chrystusa. Jest to ważny wątek w spojrzeniu na tegoroczne święta Bożego Narodzenia w Polsce.

W pierwszych wiekach chrześcijaństwa toczono dysputy nad tym, czy Jezus Chrystus jest człowiekiem. Wszystko oparło się wówczas o sobór, na którym bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa zostało przyjęte. Dziś kwestionując człowieczeństwo nienarodzone, kwestionujemy także człowieczeństwo Chrystusa.

W ten sposób, wielu z nas zaczyna iść w stronę komercjalizacji tego święta, skupiać się tylko na powierzchowności. Nie wnikamy wówczas w głębię Syna Bożego, który staje się człowiekiem i to nie z chwilą Bożego Narodzenia, nie z chwilą Betlejem, a z chwilą poczęcia. Ta prawda w początkach Kościoła Katolickiego była oczywista. Boże Narodzenie nie było wówczas aż tak ważne, jak uroczystość Zwiastowania Pańskiego. Dziś mamy wgląd w ciało ludzkie i początki życia człowieka nie tylko na poziomie „mikroskopijnym”, ale „genetycznym”, człowieczeństwo zaczyna być kwestionowane. Jednak w parze z kwestionowaniem człowieczeństwa idzie kwestionowanie narodzenia Jezusa Chrystusa jako człowieka. Jest to straszne, ponieważ prowadzi do wielkiej pomyłki. Pomyłki świąt, które tracą swój właściwy wymiar, czyli narodzenie Jezusa Chrystusa jako człowieka, jako Syna Bożego. To wydaje się pierwszym powodem upraszczania tego święta, poza oczywiście całym „blichtrem” wokół świąt Bożego Narodzenia. Przed świętami bowiem robimy wiele rzeczy, które tak naprawdę nie mają wielkiego znaczenia. Oczywiście, porządki, przygotowywanie potraw czy prezenty są ważne. Należy jednak zacząć od tego, co jest najważniejsze. W wielu domach jest choinka, panuje rodzinna, świąteczna atmosfera, a jednak brakuje wiary... Kiedyś, w odpowiedzi na moje pytanie: „Dlaczego ubierasz choinkę, skoro nie jesteś osobą wierzącą?”, usłyszałem: „Przecież te prezenty gdzieś muszę położyć”. Czyli choinka i święta są tylko wyłącznie dla prezentów? Nie. Prezent powinien być, powiedziałbym, raczej „efektem ubocznym” tego wszystkiego. Nie ma prezentu, jeżeli nie ma świąt, a święto- to przyjście Jezusa Chrystusa jako człowieka. Dziś musimy bardzo mocno podkreślać człowieczeństwo Jezusa od momentu Jego poczęcia w łonie Najświętszej Marii Panny. Być może powinniśmy bardziej pielęgnować samą Uroczystość Zwiastowania Pańskiego, aby ta prawda żyła w nas mocniej, byśmy nie zatracili prawdziwej istoty Bożego Narodzenia, na rzecz jego „otoczki”, „zewnętrzności”.

Jakie znaczenie ma również to, że Pan Jezus przychodzi do nas jako maleńkie, bezbronne dziecko? Jego słabość i bezbronność podkreślana jest chociażby w polskich kolędach, w szopkach, ale i w Piśmie Świętym jest mowa właśnie o „Dziecięciu”. A nowonarodzone dziecko nie jest przecież w stanie przeżyć bez matki, ta słabość i bezradność trwa w zasadzie przez kilka pierwszych lat życia. Dziecko nie potrafi przeżyć bez osoby dorosłej, na początku życia nie potrafi nawet nic powiedzieć, nic samo zrobić, swoje potrzeby sygnalizuje płaczem, wszystkie umiejętności nabywa w trakcie życia dopiero od rodziców lub opiekunów, dopiero w odpowiednim czasie, w odpowiednim wieku... I pod taką postacią właśnie przychodzi do nas Pan Jezus...

Przychodzi jako dziecko maleńkie, bezbronne i odrzucone przez Betlejem. I warto sięgnąć tu jeszcze głębiej, właśnie do poczęcia Jezusa Chrystusa w łonie Najświętszej Marii Panny. Już wówczas Pan Jezus stał się bowiem zagrożony, tak mały i tak w pewnym sensie „bezwartościowy” dla świata. Czytamy przecież w Ewangelii wg św. Mateusza, że św. Józef chciał potajemnie oddalić Maryję, aby nie narazić Jej na zniesławienie, a może nawet na śmierć. Następnie Święta Rodzina musiała uciekać do Egiptu.

Jakże to wszystko przypomina współczesne historie wszystkich tych nienarodzonych istot ludzkich. Wszystkich zagrożonych przez świat, który zniesławia tego nowego człowieka, ponieważ jest „inny”, „chory”. W czasach, gdy tyle mówi się o tolerancji, równości, godności i prawach człowieka, a zarazem odrzuca się godność tego człowieka, warunkującą ochronę życia tylko dlatego, że człowiek ten jest np. chory. Ktoś znów zasłania się prawem wyboru. Pojmowane w ten sposób „prawo wyboru” staje się wówczas ważniejsze, niż godność i prawo do życia nienarodzonego człowieka.

Możemy powiedzieć, że Jezus Chrystus, od chwili poczęcia, aż do śmierci na Krzyżu, staje się każdym z nas. Czyni to, aby każdy z nas do Zmartwychwstania stał się Jezusem Chrystusem. To przesłanie narodzenia Jezusa Chrystusa, jako małego, bezbronnego, nieliczącego się dla świata. Bóg przychodzi do nas pod postacią, która jest wręcz zaprzeczeniem Bóstwa, majestatu czy wielkości. A dlaczego? Wytłumaczenie jest proste: ponieważ ten Bóg jest miłością.

I na koniec jedna refleksja, która zrodziła się u mnie kilka miesięcy temu. Jedna z pań, zwolenniczek aborcji, na jednym ze spotkań w Szczecinie, powiedziała: „Nie rozmawiajmy o czymś, co jest mniejsze, niż kropka na końcu zdania.” Powiedziałbym, że to piękne i poetyckie sformułowanie, jednak ta pani sama do końca nie zrozumiała słów, które wypowiedziała. Nawet narodzony człowiek wobec ogromu świata i majestatu Pana Boga jest malutki jak kropka na końcu zdania, a tym bardziej człowiek poczęty, którego nawet moglibyśmy raczej określić jako „kropeczkę”. Ważne jest to, abyśmy- patrząc na tę kropkę- odczytali również całe zdanie. A zdanie to zostało napisane przez Pana Boga i brzmi: „Kocham cię, człowieku”. Jeżeli nie odczytamy go, to będziemy wyłącznie patrzyli na tę małą kropkę, która zamyka jakąś pustkę, zabraknie natomiast kontekstu. A kontekstem naszego istnienia jest wyłącznie miłość Boga do człowieka, która przejawia się w Jezusie Chrystusie.

Bardzo dziękuję za rozmowę.