Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Trwają starania medialne niektórych środowisk o popularyzację pojęcia ,,korytarze humanitarne'' i akceptację tego zjawiska, o którym już rozmawialiśmy na łamach naszego portalu (link: TUTAJ). Sprawa jest jednak coraz bardziej nagłaśniana i popularyzowana przez kilku hierarchów kościelnych. Dlaczego główny nacisk kładzie się nie na faktyczną pomoc uchodźcom, a na to, że muszą oni znaleźć się w Polsce? Ten upór nie świadczy raczej o chęci pomocy potrzebującym ale wygląda jak przymuszenie Polski, rządu, aby koniecznie uchodźcy znaleźli się na polskiej ziemi...

Ks. Prof. Paweł Bortkiewicz TChr.: Problem uchodźców staje się wręcz centralnym problemem naszej współczesności. W moim odczuciu jest on swoistym probierzem naszej obecnej kondycji, zwłaszcza gdy idzie o kulturę prowadzenia sporów. Ja postrzegam tutaj zwłaszcza dwa elementy - emocjonalność i manipulację. Jest więc w tym sporze emocjonalność, która bierze górę nad racjonalnością. Bo racjonalność każe odpowiedzieć na kilka pytań: kim są ci ludzie, których nazywamy „uchodźcami"? Jakie są realne przyczyny ich migracji? Kto opłaca te wyjazdy? Jak to jest, że faktycznie prześladowani chrześcijanie, za wszelką cenę starają się pozostać w ojczystych stronach, odbudowywać kościoły, trwać u siebie, a mimo tego, tych, którzy z wiarą chrześcijańską nie mają nic wspólnego, nazywa się uchodźcami?

Dlaczego ignoruje się pomoc charytatywną w Syrii o znaczącej skali, nieporównywalnie większej niż pozoranckie gesty pomocowe w Europie, a promuje w sposób pijarowy niewiele znaczące gesty pomocy w krajach europejskich? To są pytania, które mają charakter racjonalny. Ale one są ignorowane. W miejsce tych pytań kreśli się obrazki medialne dwóch matek z pięciorgiem dzieci i mówi - oto uchodźcy! Oto dramat współczesnego człowieka! Oto oblicze dramatu świata! Ale, przepraszam za cynizm, to samo oblicze dramatu jest zapewne tuż za ścianą, gdzie też jest cierpiąca matka i kilkoro dzieci. Racjonalność zostaje wyparta przez emocje. Do tego dochodzi znacząca doza manipulacji wspartej tymi emocjami. Od jakiegoś czasu kreśli się wizerunki Chrystusa Uchodźcy jako dowodu na powinność moralną przyjęcia uchodźców w naszą przestrzeń domu europejskiego. W kaplicy domu w Puszczykowie, domu mojego zgromadzenia zakonnego jest od kilku lat obraz Chrystusa Uchodźcy.

Ale warto zauważyć, że jeśli nawet uznamy ten tytuł Pana Jezusa (choć toczą się spory w tym temacie), to Chrystus Pan przemieszczał się wraz z Rodzicami w granicach jednego cesarstwa, a po krótkim pobycie wracał do rodzinnego miejsca. Kościół w pełni rozumie, aprobuje, wspiera migrację, która jest zamieszkaniem na krótszy lub długi, całożyciowy czas w miejscu osiedlenia, i która jest wejściem na drogę asymilacji i integracji kulturowej. Nie znam natomiast żadnej wypowiedzi Kościoła, która wyraża aprobatę dla kolonializacji kulturowej, dewastacji tradycji zachodniej, podpalania domu chrześcijaństwa. Tymczasem, manipulatorzy emocjami podpowiadają nam - przecież Ewangelia, Kościół, papież domagają się przyjęcia uchodźców. Odmowa ich przyjęcia jest dechrystianizacją naszego kraju, naszej przeszłości... Tymczasem za tą narracją emocjonalną i manipulacyjną kryją się istotnie cele polityczne, tak, jak pani redaktor zauważa...

Dlaczego niektóre środowiska kościelne działają wbrew bezpieczeństwu narodowemu i probują narzucić trendy dominujące w Europie Zachodniej, przez co lekceważą opinię większości polskiego społeczeństwa?

To bardzo trudne pytanie. Nie bardzo wiem, czy zdołam na nie odpowiedzieć. Staram się jedynie zrozumieć pewne aspekty takich działań i decyzji. Dla niektórych z nas wciąż oczywistym i realnym jest obraz dwóch Kościołów w Polsce, dwóch katolicyzmów. Ci, którzy w to wierzą, i którzy na dodatek uważają się za reprezentantów „Kościoła otwartego", manifestują tę przynależność otwartością na ducha czasu, ducha postępu. W takim podporządkowaniu duchowi czasu kiedyś liczyła się opinia publiczna. Ale dzisiaj ta opinia jednoznacznie sprzeciwia się otwarciu na zagrożenie kulturowe związane z problemem uchodźców. Więc ci „otwarci" szukają wsparcia dla swoich decyzji właśnie w opiniach decydentów politycznych z zagranicy. W ten sposób potwierdzają swoją „otwartość" na głosy i decyzje płynące z najwyższych centrów decyzyjnych. Są po tej samej stronie, co możni tego świata... Może to im imponuje? Być może jest też i tak, że w niektórych środowiskach katolickich trwa przeświadczenie, że pomoc uchodźcom jest autentycznym i bezdyskusyjnym wyrazem miłosierdzia i pomocy w duchu Ewangelii. To wyraz - przepraszam, gdyż nie chciałbym nikogo urazić - naiwności. Może wreszcie, jest i tak, że część tych środowisk, czy raczej osób, które angażują się w sprawę, jest związana jakimiś układami z politykami stawiającymi twardo swoje postulaty. 

Jak w tych czasach katolicy, którzy sprzeciwiają się sprowadzaniu do Polski i relokacji obcych kulturowo migrantów mają bronić swoich przekonań i bezpieczeństwa? Czy powinni wprost żądać od władz i Kościoła bezpieczeństwa a nie sprowadzania zagrożeń? A może w imię współczucia, miłosierdzia i solidarności z Niemcami mamy za parę lat czuć się jak w gettach - tak jak jest to już w Anglii, Francji czy Niemczech, gdzie chrześcijan wygania się z ich miast?

Zacznę od tej drugiej kwestii. Wczoraj dostałem od zaprzyjaźnionej rodziny z Niemiec maila ze stroną internetową „Wojna domowa w Niemczech: dantejskie sceny na ulicach miast" i dopisek „Ja się boję". Niemcy od lat szukali swoistych rozwiązań dla własnych problemów demograficznych i ekonomicznych oraz społecznych. Szukali ich na różnych poziomach migracyjnych. Nie wpadli na pomysł typu „500+". Nie mamy żadnego obowiązku solidarności z Niemcami. Co najwyżej możemy im wskazywać na nasze państwo i mówić: patrzcie i uczcie się od mądrzejszych!

Jak możemy się bronić? Wspierając rząd, zapewniając o poparciu dla obecnej polityki. Ale zarazem też pokazując realne czyny miłosierdzia poprzez wspieranie tych wszystkich działań, które realnie służą pomocy w krajach dotkniętych prześladowaniami i wojną. 

Jaki sens widzą przedstawiciele Episkopatu w sprowadzaniu np. chrześcijan z Syrii czy z Libii na siłę, skoro wiemy, że wszystkie rodziny syryjskie sprowadzone tu przez choćby przez Fundację Estera już dawno opuściły Polskę, licząc na lepsze benefity w Niemczech czy innych krajach obficie płacących socjal na każde dziecko?

Proszę wybaczyć, ale to jest pytanie do rzecznika Episkopatu. Rozumiem, że biskupi w Polsce, jak i cały nasz Kościół jest pod ogromną presją. Jesteśmy rozliczani z naszej wiary i katolicyzmu przez szyderców z chrześcijaństwa. Wrócę do pierwszego wątku - jesteśmy rozliczani przez emocjonalnych, często wręcz histerycznie przemawiających komentatorów życia publicznego. W dodatku wydaje się, że oczekuje się od nas niewiele. Przecież woła się o sprowadzenie dziesięciu rodzin, kilkorga matek z dziećmi, chorych i rannych dzieci... No właśnie, woła się o symbol, który ma tyle wspólnego z realną pomocą, co szycie flanelowych koszulek czy kurteczek dla afrykańskich dzieci. Wciąż musimy uczyć się odróżniać ideologię od realnego miłosierdzia.

Dziękuję za rozmowę