Martyna Ochnik: Dzień dobry. Chciałabym powrócić jeszcze do tematu, który w ubiegłym tygodniu tak mocno wzburzył opinię publiczną czyli do podpisania przez Prezydenta Warszawy deklaracji LGBT+ zawierającej wytyczne WHO w sprawie edukacji seksualnej w szkołach. Pani otwarcie i merytorycznie skrytykowała tę inicjatywę. Czy mogłaby Pani przypomnieć, co Panią tak bardzo zaniepokoiło?

Barbara Nowak: Właśnie te standardy WHO. Znam je już od 2013 r. Kiedy przeczytałam je po raz pierwszy, ogarnęło mnie przerażenie i nie mogłam uwierzyć, że treści nieomal propedofilskie i pornograficzne są zalecane w edukacji szkolnej.  W dyrektywie tej zawarte są bowiem wskazówki jak należy rozbudzać seksualność dziecka od najmłodszych lat. Już wtedy zwracałam uwagę nauczycielom na to, jakie mogą pojawiać się propozycje edukacyjne. Tym bardziej, że w innych krajach europejskich są on realizowane; w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Anglii, również w Kanadzie. Tam przekazywanie dzieciom takich treści uznaje się za normę. W Szwajcarii rodzice siedmioletniej dziewczynki nie zgadzali się na seksualizację dziecka w szkole. Sprawa oddana została do sądu – rodzice przegrali. Odwołali się więc do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu – i tam przegrali. Zatem zagrożenie jest całkiem realne.

Mamy bowiem do czynienia z realizowanym krok po kroku planem. Najpierw zaczęto zmieniać znaczenie pojęć i nagle okazało się, że tolerancja jest zupełnie czymś innym niż do tej pory…

Stała się akceptacją.

Tak. Następnie zaczęto domagać się poszanowania praw każdej mniejszości, a obecnie mniejszości te próbują już wymuszać de facto uprzywilejowanie. Teraz to lobby, którego orężem jest sfera seksu żąda wprowadzenia odpowiednio ukierunkowanej edukacji seksualnej do szkół, a nawet przedszkoli. W Szwajcarii dzieciom dostarcza się rozmaite gadżety np. pluszowe genitalia, które dzieci mają dotykać, poznawać, dopasowywać do siebie.

W Anglii na przykład wprowadzono aplikację na smartfony umożliwiającą małemu dziecku uzyskanie wyjaśnień na każdy temat związany z seksem, szybko, łatwo i bez absorbowania uwagi rodziców. Na You Tube są podobne anglojęzyczne aplikacje dla dzieci już trzyletnich…

To bardzo niepokojące. Jeżeli więc mamy świadomość takiego zagrożenia, powinniśmy być czujni na jego symptomy pojawiające się w Polsce. Co prawda zapowiedzi wprowadzenia seksedukacji pojawiały się już wcześniej w Poznaniu, w Gdańsku, ale dopiero w Warszawie wybrzmiały z całą mocą. Pan Prezydent Trzaskowski zapowiedział wprowadzenie tej edukacji do szkół, a dodatkowo w każdej szkole pojawić się miałby tzw latarnik czyli osoba bacznie przyglądająca się uczniom wyłącznie pod kątem ich seksualności, czy nie jest ona naruszana, dyskryminowana itp., z pominięciem całej osoby młodego człowieka.

To w gruncie rzeczy patrzenie na dzieci i młodzież jak na obiekt seksualny.

Tak. To nie jest podmiotowe traktowanie człowieka tylko przedmiotowe. Dziecko staje się przedmiotem, u którego liczy się tylko jeden element, atrakcyjny dla osoby obserwującej. W ten sposób nie wolno postrzegać człowieka, to jest jasne. Jednak koncepcja rozważania seksualności dziecka w wieku wczesnoszkolnym to elementarny błąd. W tym wieku dziecko nie jest przecież jeszcze dojrzałe seksualnie, jeszcze nie wie jak ta sfera będzie realizowana w jego życiu. Zalecenia WHO  nie mają stanowić pomocy w naturalnym przejściu przez okres dorastania, ale mają kierować uwagę dziecka ku sferze seksu we wszelkich jego przejawach, stanowić zachętę do poszukiwań, do eksperymentowania. Jak można coś podobnego proponować dziecku zupełnie jeszcze niedojrzałemu seksualnie?!

No właśnie, bo nawet odkładając na bok wszystkie pluszowe genitalia, to głównym zagrożeniem wydaje mi się zachęcanie już kilkuletnich dzieci do deklarowania swoich preferencji seksualnych. To zaprzeczenie wiedzy o rozwoju i fizjologii człowieka.

Tak, to absolutnie błędne i szkodliwe podejście. Jedną z faz rozwoju płciowości człowieka jest faza homofilna. To normalny etap dorastania trwający mniej więcej od dwunastu do nawet siedemnastu lat, zależnie od tempa rozwoju indywidualnego. Pojawia się fascynacja koleżanką, kolegą…

Typowe są takie gorące przyjaźnie dziewczęce.

Tak, a równolegle pojawia się wtedy brak akceptacji dla płci przeciwnej. Podkreślam, że jest to normalna faza rozwojowa. Jeżeli w takim momencie dojrzewania nastąpi ingerencja seksedukatora – no proszę, przecież ty lubisz koleżankę, na pewno jesteś lesbijką, popatrz jak ci dobrze w takim związku – to będzie to popychaniem do przedwczesnej inicjacji seksualnej o z góry określonej a właściwie narzuconej preferencji. Tak można skrzywdzić człowieka na całe życie sprawiając, że jego życie seksualne sprowadzi się do eksperymentowania z własną płciowością.

Trudno mi pogodzić się ze sprowadzeniem człowieka – istoty obdarzonej intelektem, zdolnościami twórczymi – do roli obiektu seksualnego. To jak by powiedzieć małemu dziecku, że nie liczy się jego rozwój, wiedza, zainteresowania, ale jego seksualność, nad którą zresztą powinno ciężko pracować eksperymentując, masturbując się i poświęcając temu większość swojej uwagi. To przecież odarcie dziecka z człowieczeństwa, ustawienie go w roli obiektu do spełniania własnych i cudzych popędów. Na to pozwolić nam nie wolno.

I nie tylko dlatego, że to jest ewidentna krzywda dziecka. Człowiek, którego życiową determinantą jest seks, nie jest zainteresowany pracą nad sobą, nad rozwojem własnych zdolności i zainteresowań, co prowadzi do jego zubożenia i pewnej degradacji. Taki człowiek nie będzie też zainteresowany aktywnym udziałem w życiu społecznym, nie będzie uczestniczył w rozwoju państwa czy narodu. Myślę, że o to tutaj też chodzi, o rozsadzenie od środka społeczeństw. Spełnia się marksistowska filozofia. Nie udało się jej zrealizować siłą, to wnika w społeczną tkankę w bardziej wyrafinowanej formie.

Dotknęła Pani kwestii, że mamy do czynienia z ofensywą pewnej ideologii, z dążeniem do radykalnej przemiany społeczeństw i jednostek. Ludzie mają stać się niewolnikami swoich namiętności, przede wszystkim seksualności, a przez to stać się łatwymi do sterowania.

To przewrotny plan, którego celem ma być wyhodowanie, bo tu już nie można mówić o wychowywaniu, społeczeństwa niewolników. Tak zwana elita, jakieś 2 -3 % społeczeństwa będzie wszystkim zarządzać, czerpać zyski z bezwolnej masy zainteresowanej wyłącznie konsumpcją i to ukierunkowaną na seks.

Seks jest bardzo silnym popędem i dlatego łatwo dzięki niemu kontrolować człowieka.

Skoncentrowanie się na tej sferze prowadzi do swoistego uzależnienia, kiedy to odczuwanie bodźców z czasem słabnie, szuka się więc podniet silniejszych, nowszych, nietypowych. Prowadzi to do zubożenia człowieka, zepchnięcia do jednego kanału myślenia i aktywności życiowej.

Być może jest to też hodowanie ludzkich obiektów dla zaspokajania popędów tej „elitarnej” mniejszości.

Jesteśmy świadkami próby realizacji budowy tzw nowego społeczeństwa i stworzenia „nowego człowieka”, co zresztą nie jest ideą nową, bo znaną już w Oświeceniu.

Muszę też zauważyć coś, co ogromnie mnie niepokoi. Jedno to hodowanie młodzieży do zaspokajania wszelakich instynktów osób starszych. Drugie zagrożenie to hodowanie przyszłych odbiorców rozmaitych towarów i treści, a nawet wyborców. Można powiedzieć przewrotnie, że poprzednia koalicja rządząca  PO-PSL nie doceniła znaczenia dla siebie tego obszaru likwidując szkoły, oddając je rozmaitym stowarzyszeniom nie spełniającym nieraz wymaganych warunków. Teraz dopiero ta formacja polityczna odkryła, że szkoła może być terenem budowania wpływu, kształtowania przyszłego wyborcy. To stąd takie pomysły jak edukacja na temat „mowy nienawiści” czy wieszanie na ścianach szkół tekstu Konstytucji. Nikt przy zdrowych zmysłach nie spodziewa się, by dzieci z uwagą czytały ten dokument, przejęte jego znaczeniem dla demokracji. To miało na celu sprawdzenie, na ile można wejść w obszar szkoły dla realizacji swoich planów.

Szkoły traktowane są zresztą obecnie niczym wielkie tereny łowne. Pojawiają się w nich przedstawiciele rozmaitych instytucji szukając w ten sposób odbiorców swoich towarów czy treści. W Krakowie mamy smog i producent masek antysmogowych tłumaczy malutkiemu dziecku, że musi mieć taką maseczkę, bo inaczej zachoruje i umrze. Przerażone dziecko wymusza kupno na rodzicach. Podobnie jest z oczyszczaczami powietrza. To perfidne żerowanie na dzieciach.

Zagrożeń jest zatem wiele i należy zastanowić się jak można dzieci uchronić przed wszelką indoktrynacją, a szczególnie taką, która degraduje je do roli przedmiotu. Obserwując to, co już dokonało się w innych krajach Europy, nie możemy udawać, że o tym nie wiemy, musimy być przewidujący. Mamy dostęp do informacji, do wyników badań; wystarczy patrzeć przytomnie.

Wspomniała Pani, że rozmaici sprzedawcy dóbr i idei wchodzą do szkół i prezentując swój towar. Czy zatem do szkoły może wejść ktokolwiek, realizować tam własne pomysły?

Cieszę się, że zadała pani to pytanie. Mamy bowiem bardzo dobrze skonstruowane prawo szkolne; pozostaje kwestia jego przestrzegania. Szkołą zarządza dyrektor. Czy jest zawsze dobrze przygotowany do swojej roli? Nie mam na myśli wyłącznie jego znajomości prawa, ale też jaką ma postawę etyczną, czy i jaką posiada wizję zarządzania szkołą. Wystarczy być, powiedzmy, niezbyt przewidującym... Do szkół zgłasza się wiele podmiotów oferujących swoje usługi. Na przykład ktoś proponuje zajęcia z dziedziny sztuki. Przedstawia program, własne możliwości; dyrektor uznaje to za ciekawą propozycję, rodzice otrzymują taką informację, są zainteresowani i wyrażają akceptację. Ważne jest to, czy dyrektor skrupulatnie sprawdził zarówno sam program jak i oferującą go instytucję lub osobę, czy rodzice byli wystarczająco dociekliwi. Trzeba zauważyć, że najmniej odpowiedzialnością obarczać należy rodziców, którzy przecież w kwestii oceny sytuacji mają prawo ufać szkole i fachowej przecież kadrze nauczycielskiej. Zaczynają się zajęcia, a ponieważ prowadzi je osoba nie posiadająca kwalifikacji pedagogicznych, to zgodnie z prawem obecny musi być przy tym nauczyciel, na wypadek gdyby działo się coś nie przewidzianego planem czy niepokojącego. Jednak bywa tak, że osoba prowadząca robi świetne wrażenie, nauczyciel zostaje zwolniony z obowiązku obecności na zajęciach, a wtedy dzieciom można już przekazywać treści ukierunkowane pod kątem pewnej ideologii. W ten sposób przemycane mogą być treści kształtujące dziecko w określony, niezgodny z misją wychowawczą szkoły sposób.

Czyli przepisy istnieją, ale wszystko zależy ostatecznie od świadomości, dobrej woli i zdolności przewidywania  dyrektora. Czy jeżeli takie zdarzenia, o jakich Pani wspomina mają miejsce, to dyrektorzy pociągani są do odpowiedzialności?

Mogę powiedzieć o aktualnej sytuacji w Małopolsce. Moim priorytetem, co jednoznacznie ogłosiłam, jest bezpieczeństwo dzieci w każdej  sferze. Może to nie zabrzmi dobrze, ale jeszcze ważniejszy od wspaniałych osiągnięć na konkursach i olimpiadach jest dla mnie optymalny rozwój każdego dziecka i jego bezpieczeństwo. Szczególnie też uczulam na to nauczycieli i rodziców, prosząc by zgłaszali wszystko, co ich zaniepokoi. Zgłaszają. Za każdym razem wysyłana jest kontrola wizytatorów, którzy sprawdzają stan faktyczny. Jeżeli dyrektor nie dopełnił staranności, a do tego rzeczywiście pojawiły się w szkole szkodliwe treści czy działania, to kieruję sprawę do komisji dyscyplinarnej. Jeżeli zostanie udowodniona wina dyrektora, wnioskuję do organu prowadzącego szkołę o odwołanie dyrektora z funkcji. Takich przypadków mam już trochę.

W takim razie nie jest Pani pewnie przez wszystkich lubiana... 

Trudno. Nie jestem od lubienia, tylko od tego, by zapewnić dzieciom bezpieczeństwo. W ten sposób rozumiem wypełnianie przez siebie obowiązków. Jestem nauczycielem z powołania, pracuję w zawodzie od dwudziestego drugiego roku życia i zdarzało się, że dzieci będące w trudnej sytuacji rodzinnej pomieszkiwały u mnie w domu. Teraz prawo lepiej chroni dzieci przed przemocą, ale dawniej trzeba było ratować dziecko wszelkimi sposobami. Mąż jest nauczycielem i doskonale to rozumiał, a córki zawsze wiedziały, że trzeba innym pomagać. Dzisiaj pewnie taka pomoc nie byłaby możliwa, bo ktoś mógłby doszukiwać się w tym złych intencji…

Też o tym pomyślałam. Taki tatuś znęcający się nad dzieckiem poszedłby do sądu i na koniec to Pani miałaby kłopoty.

Tak, ale bywają sytuacje, kiedy o tym się nie myśli. Zawsze trzeba ratować drugiego człowieka. Tak też rozumiem swoje zadanie na stanowisku kuratora i nie zamierzam zmieniać swojego postępowania, nawet kiedy oskarża się mnie o obrażanie takich czy innych osób. To zresztą nieprawda, nikogo nie obrażam. Często zwracam uwagę rodziców i nauczycieli na zagrożenia bezpieczeństwa dzieci. Gotowość niesienia pomocy innym to właśnie najlepszy wyraz szacunku dla drugiego człowieka.

W ubiegłym tygodniu rozmawiałam z profesorem Nalaskowskim, który stwierdził, że zamieszanie wokół podpisania deklaracji LGBT+ uważa za przesadne, ponieważ prezydent miasta nie ma tytułu, by cokolwiek zalecać szkołom, więc jego propozycja nie ma żadnej mocy prawnej, dlatego nie mamy czym się przejmować. Wydaje mi się, że Pani się z taką opinią nie zgodzi…

Profesora Nalaskowskiego bardzo lubię i cenię. W tym się z nim zgadzam, że władza samorządowa nie może ingerować w treści nauczania. Jestem jednak praktykiem i wiem, że nawet dobre prawo daje się omijać. Dlatego szczególnie teraz, kiedy to co złe w skumulowanej formie atakuje szkołę, powinna powstać mocna koalicja dorosłych wyczulonych na to, z czym stykają się dzieci.  Najlepsze prawo nie ochroni bowiem dzieci, jeżeli dorośli nie będą uwrażliwieni na potencjalne zagrożenia. Kiedyś powiedziałam nawet, że szkoła powinna być twierdzą, w której dzieci chronione są murem z naszych serc i rozumu.

Marzę też o tym, byśmy kiedyś dopracowali się kadry zarządzającej szkołami nie tylko fachowej ale i o wysokim morale i poziomie etycznym. Dzieciom potrzebne są autorytety.

Wykształcenie takiej kadry to chyba zadanie na pokolenie?

Ale my do tego nawet się nie zabieramy i to mnie ogromnie martwi. Już teraz powinna być prowadzona taka formacja zamiast rozmaitych wymyślnych szkoleń i ewaluacji.

Czy w Ministerstwie Oświaty pojawia się świadomość takiej potrzeby?

Ja o tym kilka razy wspominałam. To, że o tym myślę pewnie wynika z faktu, że kształciłam się w dużej mierze samodzielnie, a nie byłam kształcona przez rozmaite planowe i schematyczne kursy. Nigdy tego nie lubiłam i wolałam rozwijać się przez rozmowy, dyskusje z fachowcami i słuchanie mądrych ludzi. Przez to odstaję od ludzi z mojego środowiska.

Stała się Pani obiektem ataków za swój wpis na Twitterze, za jednoznaczne wskazanie zagrożenia płynącego z deklaracji LGBT+. Czy otrzymała Pani jakieś wsparcie ze strony Ministerstwa? Czy ktoś się za Panią ujął?

Nie, nie, ale ja tego nie oczekiwałam. Jednak nie mam o to pretensji, bo moją wygraną i wielkim szczęściem jest to, że tak wiele osób zaczęło zapoznawać się z tymi standardami WHO, że je to także przeraziło, że stanęli przy mnie, razem ze mną w obronie dzieci. Tworzy się obecnie olbrzymia koalicja na rzecz dobra dziecka. To doświadczenie nie do przecenienia, więc nic nie jest w stanie mnie teraz zranić. Tyle dobrego się zatem zdarzyło, a ja czuję się naprawdę szczęśliwa, że udało się zmobilizować tylu ludzi dobrej woli.

Dobrze słucha się takich słów. Przypomniał mi się film dokumentalny z 1965 r. Wszystkie dzieci są nasze. Ten tytuł wszedł do obiegowego języka jako pewien slogan. Film miał przestrzegać dzieci przed wypadkami drogowymi, ale idea była jasna – wszyscy dorośli muszą o dzieci dbać, troszczyć się i być gotowi zawsze iść im z pomocą. Pani realizuje to w praktyce. Dziękuję za tę rozmowę.