29-letni kurdyjski dziennikarz przyjechał na Białoruś, a następnie podjął próbę uzyskania azylu. Został natychmiast deportowany. Jego historię opowiedział białoruski portal zekalo.io.

Rebin Sirwan Madżid przybył na Białoruś z Irbilu. Bezskutecznie próbował przekroczyć granicę z Polską. Następnie udał się do Mińska do Biura Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców (UNHCR), gdzie zwrócił się o azyl z powodu prześladować politycznych w jego ojczyźnie.

Skierowano go do białoruskiego Departamentu MSW ds. obywatelstwa i migracji, który natychmiast go deportował, stosując przy tym przemoc fizyczną.

Kurd opowiedział portalowi Zerkalo, że pracował dla jednego z niewielu wolnych mediów w Kurdystanie, gdzie zajmował się polityką i dziennikarstwem śledczym. Jako dziennikarz śledczy "nadepnął na odcisk" wielu wpływowym osobom, w związku z czym był narażony na represje.

- Mieszkańcy irackiego Kurdystanu są zmęczeni obecnym systemem. Nie ma tam wolności, gospodarka leży w gruzach - cytuje jego słowa portal Zerkalo.

- W rzeczywistości cała gospodarka regionu zamieszkałego przez sześć milionów ludzi jest podporządkowana dwóm rodzinom, które całkowicie ją kontrolują i czerpią z tego powodu ogromne zyski. Większość ludzi żyje w ubóstwie, a wielu specjalistów z wyższym wykształceniem nie może znaleźć godnej pracy. Myślę, że Kurdystan mógłby żyć lepiej, ale obecna sytuacja jest bardzo zła - mówił.

Wskazał, że Kurdom bardzo ciężko jest uzyskać europejskie wizy, wobec czego wielu z nich decyduje się na nielegalną migrację.

- Aby móc wyjechać sprzedajemy wszystko, co posiadamy – domy, samochody, firmy - wskazał.

Poinformował także, że jego próba przekroczenia granicy z Polską została zorganizowana przez syryjskie biuro podróży, za którym stała "rodzina Baszara al-Asada" (prezydenta Syrii - red.). Podróż kosztowała 4 tys. euro. Po przybyciu do Mińska Madżid zorientował się, że jego szanse na dostanie się na terytorium UE są bardzo małe. Podjął wówczas próbę uzyskania azylu na Białorusi.

- Jak tylko przyszedłem do nich i powiedziałem, że chcę prosić o ochronę międzynarodową, powiedzieli, że zostanę deportowany. Nikt mnie nie słuchał, kiedy mówiłem, że jestem dziennikarzem i mogę zginąć w Iraku. Kiedy zacząłem się z nimi kłócić, natychmiast dostałem paralizatorem - mówił.

- Nie pozwolili mi się spakować ani zrobić testu na koronawirusa – zabrali mnie na lotnisko i kazali wsiąść do pierwszego samolotu do Damaszku. Cała procedura „deportacji” trwała około dwóch godzin - dodał.

jkg/biełsat