Większość amerykańskich krytyków określiło film „5 dni wojny” jako propagandę. Mieli w dużym stopniu rację. Film Rennego Harlina ociera się o propagandę w klasycznym rozumieniu tego słowa. Można nawet powiedzieć, że jest to łopatologiczna papka dla niezorientowanych w tym, co dzieję się we wschodniej Europie widzów. Twórcy pokazują nam więc Gruzję, która wygląda jak każdy zachodni kraj, mamy rozmowy dziennikarzy o nowej zimnej wojnie ze strony Rosji i imperializmie Putina.  Nie jest to jednak minus tego filmu. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że ten film inaczej nie mógł wyglądać. Rząd Gruzji, który jest niemal współproducentem obrazu (ekipa zdjęciowa miała dostęp do czołgów i helikopterów armii gruzińskiej, a także do rezydencji samego prezydenta) chciał pokazać światu, o co chodziło w rosyjskiej napaści na niepodległy kraj, którego prozachodnie władze chciały się odciąć od rosyjskich wpływów. Nie zapominajmy, że świat miał w głębokim poważaniu rosyjską agresję na Gruzję z sierpnia 2008 roku i wolał zachwycać się otwarciem igrzysk w Pekinie (Rosjanie nie przez przypadek wybrali dzień ataku). Dlatego łopatologia jest dziś niezbędna by dobrze „sprzedać” ten konflikt zachodniemu widzowi. Można podejrzewać, że z tego też powodu reżyserię filmu powierzyli Rennemu Harlinowi, który jest znany z filmów akcji takich jak „Szklana Pułapka II” czy „Długi pocałunek na dobranoc”. Twórcy chcieli mieć solidny film akcji, który przyciągnie do kin masy i przemyci ważne dla gruzińskiej władzy treści.


„Salvador” zmiksowany z kinem akcji

 

/

 „5 dni wojny” bez wątpienia można nazwać filmem akcji w najlepszym wydaniu. Pierwsza, do bólu realistyczna i brutalna, scena ataku irackich rebeliantów ( film otwiera scena ratowania dziennikarzy przez gruzińskich żołnierzy w Iraku) na samochód z korespondentami wojennymi naprawdę zapada w pamięć. W filmie takich scen jest więcej. Nie tylko pacyfikowanie gruzińskich wiosek przez najemców, którzy nie mają oporów ( w przeciwieństwie do zwykłych rosyjskich żołnierzy) gwałcić i z zimną krwią mordować „wyzwalanych” Osetyńczyków robią piorunujące wrażenie. Również sceny bombardowań budynków przez rosyjskie helikoptery nawiązuje do najlepszych standardów wojennego kina „made in Hollywood”. Renny Harlin wykonał swoją robotę znakomicie. Niestety wziął sobie, wraz ze scenarzystą, zbyt do serca mit o totalnej ignorancji zachodniego widza i zdecydował się na kompletne zinfantylizowanie jednego z głównych wątków historii. Film Harlina nie jest bowiem tylko obrazem o napadzie Rosji na Gruzję, ale również opowiada o bohaterstwie korespondentów wojennych, którzy dla pokazania prawdy poświęcają własne życie. Obraz ma w sobie wiele ze znakomitego dzieła Olivera Stone’a „Salvador”, który jest do tej pory największym hołdem dla reporterów wojennych.  Niestety Herlin nie jest twórcą pokroju Stone’a i częściej kładzie nacisk na „rozwalankę”, niż na pogłębienie dramatów jakie przeżywają korespondenci wojenni. Wielkim minusem filmu jest tępe i oklepane  udramatyzowanie historii, które nie pasuje do obrazu „opartego na faktach”.  Jednym z głównych wątków filmu jest próba ratowania przez duet reporterów Anders/ Ganz karty pamięci z zapisanym obrazem masakry jednej z gruzińskich wiosek przez rosyjskich żołnierzy i najemników. Oprócz tego, że widzimy wielkie bohaterstwo reporterów i znieczulicę światowych mediów, które są przedstawione w bardzo przekonujący sposób, reżyser ( w swoim stylu niestety) karmi nas ogranym schematem ścigania dziennikarzy przez demonicznego rosyjskiego najemnika. Rozwiązanie tego wątku przypomina filmy kino akcji klasy B. Dokładnie na tym samym poległ Władysław Pasikowski w „Demonach wojny wg. Goi”.


Smutek Polaków


/

 Najciekawsze w filmie są jednak sceny, które pokazują dramatyczną walkę o gruziński naród prezydenta Micheila Saakaszwilego, w którego znakomicie wcielił się Andy Garcia. Rola wybitnego amerykańskiego aktora nie miała na celu tylko podniesienie prestiżu filmu, jak było w przypadku obsadzenia Vala Kilmera jako reportera „Holendra”. Kilmer, niegdyś przystojniak z Hollywood a dziś otyły tatusiek, gra rolę, którą mógłby zagrać każdy inny aktor. Jego epizodyczny udział w filmie miał na celu wyłącznie dołączenie do plakatu znanego nazwiska. Inaczej jest z Garcią. Do roli  Saakaszwilego naprawdę potrzeba było świetnego aktora, który pokazałby dramat oblężonego przez Rosjan i zapomnianego przez sojuszników z Ameryki prezydenta. Garcia wywiązał się ze swojego zadania znakomicie. Aktorowi udało się uniknąć patosu, który aż cisnął się na ekran w takim filmie i umiejętnie balansował na jego krawędzi. „To film o pokoju i wolności. Jestem szczęśliwy, że te wartości mogę dzielić z gruzińskim narodem. Mam w tym kraju wielu przyjaciół” – mówił  dyplomatycznie Garcia przed premierą w Gruzji. Widzimy więc na ekranie jak prezydent ze łzami w oczach walczy o wolność i robi wszystko by nie zaogniać konfliktu. Garcia znakomicie pokazał również wewnętrzny dramat coraz mocniej opuszczonego polityka. Niestety ten wątek sprawi najwięcej przykrości polskiemu widzowi. „Pierwszy raz poczułem się dumny z tego, że prezydent mojego państwa w tak godny sposób, a zarazem tak zgodny z polskim i moim wyobrażeniem etosu wolności, honoru, tradycji historycznej i rozumu politycznego, dał temu wyraz w Gruzji - napisał Michnik w swojej gazecie. Według niego, Lech Kaczyński zrobił maksimum tego, co mógł”- pisał Adam Michnika w „Gazecie Wyborczej” o akcji, którą w obronie Gruzji zorganizował prezydent Polski śp. Lech Kaczyński.  Gdy na placu w Tblilisi przemawiał polski prezydent, który zabrał ze sobą 5 innych prezydentów wschodnioeuropejskich krajów by pomóc osamotnionemu Saakaszwilemu, tłumy Gruzinów co chwila przerywała mu oklaskami i aplauzem. Ten obraz napawał dumą naprawdę wielu Polaków. „Jesteśmy tu po to, by podjąć walkę – powiedział wówczas Lech Kaczyński. Rosja pokazała twarz, którą znamy od setek lat. […] My jesteśmy tutaj, by ten świat reagował jeszcze mocniej, w szczególności Unia Europejska i NATO” - podkreślał Lech Kaczyński. „Gdy zainicjowałem ten przyjazd, niektórzy sądzili, że prezydenci będą się obawiać; nikt się nie obawiał, wszyscy przyjechali, bo - jak powiedział prezydent - Środkowa Europa ma odważnych przywódców”- dodawał. Po 10 kwietnia 2010 roku prezydent Micheil Saakaszwili polecił nadać pośmiertnie Lechowi Kaczyńskiemu tytuł i order Narodowego Bohatera Gruzji. Dziś w tym kraju powstają pomniki prezydenta i ulice jego imienia. Świat tego się jednak z filmu nie dowie. Wszystkie nakręcone sceny z Lechem Kaczyńskim, którego grał Marshall Manesh zostały wycięte. „Decyzja zapadła po długich konsultacjach w związku ze śmiercią polskiego prezydenta w zeszłym roku"- tłumaczyła polskim mediom rzeczniczka producenta filmu. Oczywiście dla zachodniego widza nie ma to większego znaczenia, choć wycięcie tej kwestii jest mało czytelne nawet dla osoby nie mającej pojęcia, gdzie leży Gruzja. Przez niemal cały film prezydent Gruzji próbuję nakłonić do pomocy Georga W. Busha, jest zawiedziony krokami Nikolasa Sarkozego i wyśmiewa pomysły Unii Europejskiej, która chce jedynie debatować. Nagle na końcu filmu pojawia się scena wiecu, gdzie prezydent w łamiącym się głosem mówi o wolności i „6 prezydentach europejskich, którzy mu pomogli”. Skąd więc pojawili się europejscy polityce? Kto ich nakłonił do przyjazdu? Co na to Rosja? Nie wiadomo  Niestety okazuje się, że nie tylko postać Lecha Kaczyńskiego została z filmu wycięta. Nie ma w przemówieniu Saakaszwilego słowa -Polska. Wspomina on o wolności jaką wywalczyli sobie Czesi i Węgrzy. Polska na ekranie nie istnieje. Nie ma nawet polskich flag na wiecu w Tbilisi.  Należy sobie zadać pytanie dlaczego na taki krok zdecydowali się producenci?

 

/

Czy naprawdę katastrofa w Smoleńsku spowodowała wycięcie scen z Lechem Kaczyńskim? Czy pokazanie jego roli w sprzeciwie wobec Moskwy spowodowałoby, że widzowie skojarzyliby jego tragiczną śmierć na rosyjskiej ziemi? Filmowcy zdecydowali się pokazać Rosjan jako bezwzględnych brutali, a nawet morderców, którzy są przekonani, że bronią interesów swojego kraju. Czy śmierć Lecha Kaczyńskiego w niewyjaśnionym wypadku lotniczym wzmacniała ten przekaz? Bardzo możliwe. Oczywiście, gdyby Amerykanie chcieli zrobić film w stylu Olivera Stone’a, pokazaliby przemówienie Kaczyńskiego i na końcu filmu dali tablicę z informacją, że prezydent Polski zginął dwa lata później w katastrofie lotniczej w Rosji. Narracja piorunująca. I chyba na tyle przerażająca, że producenci woleli w ogóle wymazać rolę polskich polityków w Gruzji. Szkoda. Film mógłby być hitem w naszym kraju. Najprawdopodobniej przepadnie jednak w kinach. W USA zarobił on mniej niż kosztował. Niemniej jednak warto go obejrzeć i należy przyznać, że jest on potrzebny. Rosja pokazuje coraz brutalniejsze i groźniejsze oblicze. Dobrze, że zblazowany dobrobytem zachodni widz ma szansę przekonać się z kim możemy wszyscy niebawem mieć problemy.


Łukasz Adamski   

 

ps. Z nieoficjalnych informacji dowiedziałem się, że polska wersja filmu ma się różnić od tej amerykańskiej. Czy to oznacza inne potraktowanie śp. Lecha Kaczyńskiego? Miejmy nadzieję. Niestety w USA i Wielkiej Brytanii, widzowie zobaczyli film bez wytłumaczenia na czym polegał udział prezydenta Polski w tamtym konflikcie. Niemniej jednak ciekawie może wyglądać wersja przeznaczona na polski rynek. W końcu nawet w naszym kraju umniejsza się pomoc jaką Lech Kaczyński dał Gruzji. Warto więc ten film zobaczyć.