- Dotychczas umowa CETA wzbudzała znacznie mniejsze zainteresowanie społeczne niż umowa TTIP, tymczasem z obu umowami wiążą się praktycznie takie same problemy i zagrożenia wynikające dla krajów Unii Europejskiej, w tym dla Polski. Jeśli negocjacje w sprawie TTIP zostałyby zaniechane, to mogłoby się okazać, że wiele rozwiązań przewidzianych w tej umowie zostałoby niejako tylnymi drzwiami wprowadzonych w życie dzięki umowie CETA. Z tego względu obie te umowy zasługują na całkowite skreślenie - mówi prof. Leokadia Oręziak w rozmowie z Anną Brzeską.

- Negocjacje w sprawie CETA zostały już zakończone. KE zwróciła się do RE o zawarcie umowy z Kanadą. Na stronie z informacjami o umowie CETA, możemy przeczytać, że "Zakłada ona pełne utrzymanie wysokich norm UE w obszarach takich jak bezpieczeństwo żywności i prawa pracownicze. Umowa zawiera również wszelkie gwarancje, że "korzyści gospodarcze nie będą osiągane kosztem demokracji, środowiska lub zdrowia i bezpieczeństwa konsumentów". Skąd więc obawy, że w jakikolwiek sposób nam zagraża?

- Dotychczas umowa CETA wzbudzała znacznie mniejsze zainteresowanie społeczne niż umowa TTIP, tymczasem z obu umowami wiążą się praktycznie takie same problemy i zagrożenia wynikające dla krajów Unii Europejskiej, w tym dla Polski. Jeśli negocjacje w sprawie TTIP zostałyby zaniechane, to mogłoby się okazać, że wiele rozwiązań przewidzianych w tej umowie zostałoby niejako tylnymi drzwiami wprowadzonych w życie dzięki umowie CETA. Z tego względu obie te umowy zasługują na całkowite skreślenie. Tylko w niewielkim stopniu dotyczą one tradycyjnie pojmowanego wolnego handlu, ich rzeczywistym celem jest bowiem szeroka deregulacja, czyli ograniczanie lub znoszenie tych wszystkich przepisów, które w ostatnich dziesięcioleciach wprowadzono w krajach UE w celu ochrony interesów konsumenta, pracownika, zdrowia publicznego czy środowiska naturalnego. Przepisy te postrzegane są przez korporacje jako ograniczenie ich międzynarodowej działalności inwestycyjnej i handlowej, a zatem jako bariera w zwiększaniu zysków. Obu umowom towarzyszy obudowana w dobrze brzmiące hasła propaganda prowadzona przez Komisję Europejską i jej zapewnienia, że nie zostaną naruszone interesy społeczeństw krajów członkowskich, a wręcz przeciwnie społeczeństwa te miałyby skorzystać z wyższego, dzięki tym umowom, wzrostu gospodarczego. Zapewnienia te zostały podważone przez liczne badania niezależnych ekspertów, pokazujące, że z punktu widzenia wielkich grup społecznych oczekiwane korzyści są bardzo wątpliwe, natomiast rysują się ogromne koszty społeczne, w tym związane z możliwą utratą w Unii dużej liczby miejsc pracy (co najmniej 600 tys.). Będąca skutkiem obu umów znacznie bardziej intensywna konkurencja szczególnie może być dotkliwa dla słabszych ekonomicznie krajów członkowskich, w tym Polski. Poprzez zliberalizowanie dostępu do krajowego rynku dla znacznie tańszych towarów z Kanady, czy Stanów Zjednoczonych, uruchomi bowiem dodatkowe mechanizmy destrukcji krajowego przemysłu, mocno ograniczając możliwości prowadzenia krajowej polityki przemysłowej. Obie umowy stwarzają też silne zagrożenie dla rolnictwa Unii. Obecnie mamy do czynienia z analogiczną sytuacją, jaka miała miejsce w okresie przed wejściem w życie w 1994 r. umowy NAFTA, obejmującej Stany Zjednoczone, Meksyk i Kanadę. Wtedy też wiele było obietnic ze strony polityków, jak wspaniałe korzyści umowa ta przyniesie społeczeństwom tych krajów. Po ponad 20 latach jej funkcjonowania okazało się, że skorzystały na niej tylko wielkie korporacje z tych krajów, głównie ze Stanów Zjednoczonych, zaś społeczeństwa boleśnie odczuły skutki utraty dużej liczby miejsc pracy w efekcie konkurencji wymuszającej przenoszenie miejsc pracy do krajów o znacznie tańszej sile roboczej. Mocno ucierpiało rolnictwo Meksyku, a kraj ten stał się silnie uzależniony od importu produktów rolnych (głównie z USA), co mocno obniżyło bezpieczeństwo żywnościowe kraju.

W odniesieniu do umowy CETA, podobnie jak w stosunku do TTIP, trzeba wskazać, że niesie ona liczne zagrożenia dla usług publicznych (w tym edukacja, ochrona zdrowia, transport) choć Komisja Europejska wielokrotnie podkreślała, że usługi te nie są tymi umowami objęte, a w szczególności umowy te nie zmuszają do prywatyzacji tych usług. Stoi to w sprzeczności z przyjętą w umowach zasadą tzw. listy negatywnej, oznaczającej, że jeśli jakiś rodzaj usług publicznych nie został z nazwy wymieniony jako nieobjęty umową, to mają do niego zastosowanie jej postanowienia. Jeśli zatem okazałoby się, że w przyszłości rząd jakiegoś kraju chciałby zmniejszyć lub cofnąć prywatyzację, która dokonała się w usługach publicznych, także tych, które jeszcze nie istniały w momencie wejścia w życie tych umów, to będzie mieć bardzo ograniczone możliwości działania.

- Podczas debaty "„Umowy TTIP, CETA – czy polska żywność i rolnictwo są zagrożone?” wicedyrektor Departamentu Współpracy Międzynarodowej Ministerstwa Rozwoju Adam Orzechowski poinformował, że polski rząd poparł się tymczasowe wdrożenie CETA, czyli przed jej ratyfikacją przez Polskę. Stwierdził, że jest to ukłon w stronę wielkiego biznesu. Czy w przypadku Polski nie jest to jedynie pusty slogan, czy rzeczywiście możemy na tym skorzystać?

- Można mieć obawy, że ci, którzy popierają umowy CETA i TTIP, nie mają świadomości, jak ogromne negatywne skutki dla polskiego rolnictwa mogą one spowodować. Być może sugerują się pięknymi hasłami forsowanymi przez Komisję Europejską i nie zadają sobie trudu, by zapoznać się z licznymi już, dostępnymi także w języku polskim, opracowaniami pokazującymi, jak negatywne konsekwencje niosą tego typu umowy dla rolnictwa. W szczególności wart uważnej lektury ze strony polskich polityków jest raport pt. „Bezpieczeństwo żywności, rolnictwo i współpraca regulacyjna według Kompleksowej umowy gospodarczo-handlowej między Kanadą a UE (CETA)”, opublikowany 29 sierpnia 2016 przez kanadyjską organizację Council of Canadians (http://canadians.org/sites/default/files/publications/report-ceta-food-safety-polish.pdf). W raporcie pokazano jak niszczący wpływ na kanadyjskie rolnictwo miała umowa NAFTA. Jej skutkiem stała się likwidacja wielkiej liczby gospodarstw rolnych i silna koncentracja produkcji rolnej oznaczająca, że zaledwie 5% gospodarstw produkuje niemal połowę żywności wytwarzanej w Kanadzie żywności. Skutkiem tych zmian stały się m.in. rekordowe spadki dochodów większości gospodarstw rolnych, co w przypadku ogromnej grupy rolników przełożyło się na zarobki poniżej granicy ubóstwa.

Skutkiem nabrania przez rolnictwo przemysłowego charakteru stało się m.in. bardzo intensywne stosowanie środków chemicznych do uprawy i hodowli i drastyczne obniżenie jakości produkowanej żywności. Stało się to możliwe także dzięki znacznemu złagodzeniu, w efekcie zabiegów organizacji producenckich, kanadyjskich przepisów dotyczących bezpieczeństwa żywności. Warto zwrócić uwagę, że po tym jak w Stanach Zjednoczonych w listopadzie 2015 r. dopuszczono do obrotu genetycznie zmodyfikowane ryby, także władze Kanady zezwoliły na spożycie przez człowieka zmodyfikowanego łososia, będącego pierwszym na świecie zmodyfikowanym zwierzęciem. Dzięki tej modyfikacji łosoś jest zdatny do spożycia już po 18 miesiącach, a nie standardowych trzech latach hodowli. Dzięki CETA wzrósłby eksport kanadyjskiego łososia (a także wielu innych modyfikowanych genetycznie produktów rolnych, w tym jabłek) do UE, bowiem nie tylko zniesione zostałoby obowiązujące dotychczas maksymalne 15%-owe cło na tę rybę, ale przede wszystkim w eksporcie mógłby się znaleźć także łosoś modyfikowany. Wobec braku w Kanadzie, jak i Stanach Zjednoczonych, obowiązku znakowania na etykiecie żywności modyfikowanej genetycznie, to nie ma pewności, że unijne służby kontrolne byłyby w stanie odróżnić ten nowy rodzaj łososia od dotychczasowego łososia hodowlanego. Jest to tylko jeden z wielu z przedstawionych w cytowanym raporcie przykładów ogromnych różnic między unijnymi i kanadyjskimi rozwiązaniami dotyczącymi bezpieczeństwa żywności. Różnice te dotyczą m.in. stosowania w uprawach pestycydów i herbicydów, hormonów w hodowli zwierząt, barwników w przetwórstwie rolnym, odkażania chlorem wołowiny i kurczaków. Taki kierunek zmian stoi w wyraźnej sprzeczności z coraz powszechniejszą w świecie tendencją do preferowania przez ludzi zdrowych produktów rolnych wytwarzanych przez lokalne, niezbyt duże gospodarstwa, z poszanowaniem środowiska naturalnego. Dzięki tzw. współpracy regulacyjnej, przewidzianej umową CETA, a także umową TTIP, zwiększą się możliwości presji różnych grup interesu na obniżenie unijnych norm dotyczących bezpieczeństwa żywności. Współpraca ta oznacza konieczność poddawania uprzedniemu badaniu i ocenie przez nową wspólną instytucję wszelkich planowanych aktów prawnych i działań administracyjnych, dotyczących nie tylko rolnictwa, a mogących mieć wpływ na handel transatlantycki. Ponieważ na ten handel wpływ może mieć praktycznie każdy akt prawny, więc obie umowy przekazują w ręce korporacji dodatkowy, obok scharakteryzowanego niżej systemu ICS, instrument ograniczania uprawnień władz narodowych i unijnych. Dodatkowo na rzecz obniżania europejskich standardów dotyczących nie tylko produktów rolnych, ale też przemysłowych, będzie działać tzw. zasada wzajemnego uznawania norm, zawarta w umowie CETA i planowana w umowie TTIP. W większości przypadków zrezygnowano z harmonizacji tych norm, która oznaczałaby uzgodnienie jakichś wspólnych norm. Dzięki przyjęciu zasady wzajemnego uznawania norm jako równoważnych, nastąpi proces równania norm do najniższego wspólnego mianownika. Unijni producenci, zobowiązani do stosowania bardziej rygorystycznych norm, znajdą się w trudnej sytuacji w sytuacji zezwolenia na masowy napływ z Kanady czy z USA towarów, które takim normom nie podlegają, a zatem mogą być zdecydowanie tańsze.

Jeśli umowa CETA, a także TTIP, wejdzie w życie, to polskie rolnictwo czeka podobny los, jak meksykańskie i kanadyjskie. Obie umowy zagrażają zarówno interesom konsumenta, jak i bezpieczeństwu żywnościowemu naszego kraju. Zalew polskiego rynku produktami rolnymi pochodzącymi w istocie z wysoko wydajnego rolnictwa przemysłowego Kanady i Stanów Zjednoczonych wywołać może masowy upadek polskich gospodarstw rolnych, ogromne bezrobocie i problemy społeczne na wsi. W połączeniu z wysoce prawdopodobną destrukcją także polskiego przemysłu, ta szeroka liberalizacja dostępu do rynku na mocy CETA i TTIP niesie dla Polski bezmiar negatywnych skutków społecznych.

- W uzasadnieniu decyzji KE możemy przeczytać, iż powstanie nowy system sądów ds. inwestycji (ICS). W materiale filmowym, który zamieściła Pani niedawno na swoim Twitterze ("Lekcje z Kanady. Zatrzymać umowę CETA"), mowa była właśnie o systemie, który ma zastąpić obrosły w złą sławę system ISDS. Czy w ogóle będą między nimi jakieś różnice?

- Mechanizm ISDS (Investor – State Dispute Settlement System), czyli mechanizm rozstrzygania sporów między inwestorami zagranicznymi a goszczącymi ich państwami, występuje od lat 50 ubiegłego wieku w dwustronnych umowach o ochronie inwestycji, zawieranych między różnymi krajami, głównie wysoko rozwiniętymi a rozwijającymi się (umów takich jest obecnie ponad 3000). Początkowo miał on służyć ochronie tych inwestorów w krajach rozwijających się przed wywłaszczeniem. Z czasem przekształcił się w sposób osiągania, czy nawet wyłudzania, przez międzynarodowe korporacje ogromnych odszkodowań od rządów z tytułu utraty nie faktycznych, a potencjalnych, oczekiwanych w przyszłości zysków na skutek wprowadzania przez państwo regulacji dotyczących różnych dziedzin życia gospodarczego i społecznego. Jest to możliwe dzięki wyrokom wydawanym przez tworzone odrębnie do rozstrzygania poszczególnych spraw.

prywatne międzynarodowe sądy arbitrażowe. Sądy te charakteryzuje wysoki stopień tajności działania i uznaniowości przy wydawaniu orzeczeń, czemu sprzyja brak jakiejkolwiek kontroli demokratycznej nad ich działalnością i fakt, że rozstrzyganie spraw zmonopolizowała niewielka grupa niezwykle wysoko opłacanych prawników, rekrutujących się z kilku wielkich kancelarii prawniczych.

Określony w umowie CETA mechanizm ICS (Investment Court System) stanowi nieco zmodyfikowaną wersję systemu ISDS. W odróżnieniu od tego ostatniego miałby on charakteryzować się większą przejrzystością procedur, sąd wydający wyroki miałby charakter stały, a nie doraźny, jak w ISDS oraz powstałaby też możliwość odwołania się od jego wyroków. Zmiany te, stanowiące pewien postęp w stosunku do dotychczasowego stanu, nie zmieniają jednak istoty specjalnego sądownictwa przewidzianego dla inwestorów zagranicznych. Dzięki mechanizmowi ICS inwestorzy ci dalej będą mieć uprzywilejowaną pozycję w stosunku do wszystkich innych przedsiębiorstw, a także innych podmiotów takich jak konsumenci i pracownicy i ich organizacje oraz wszelkie inne instytucje. W ten sposób zostałaby utrzymana uprzywilejowana, wynikająca z mechanizmu ISDS, pozycja inwestorów zagranicznych. Dalej zatem będzie działał mechanizm swoistego zastraszania przez korporacje międzynarodowe demokratycznie wybranych władz państwowych koniecznością wypłaty gigantycznych odszkodowań w przypadku, gdy władze te chciałyby wprowadzić regulacje mające służyć ochronie interesu publicznego czy społecznego. Obawa przed ogromnymi skutkami tych odszkodowań dla finansów publicznych może dalej być czynnikiem skutecznie powstrzymującym władze centralne i lokalne przed podejmowaniem działań w celu ochrony konsumenta, zdrowia publicznego, praw pracowniczych czy środowiska naturalnego.

Zatem zawarty w umowie CETA, a także w negocjowanej umowie TTIP, mechanizm ICS stanowi jedno z kluczowych zagrożeń dla demokracji, gdyż niepochodzące z demokratycznych wyborów korporacje międzynarodowe wzmocniłyby swoją pozycję i miałyby większe niż dotąd możliwości dyktowania polityki, jaką powinny prowadzić demokratycznie wybrane rządy.

Nawet gdyby umowa TTIP nie weszła w życie, to na mocy umowy CETA działające w UE korporacje ze Stanów Zjednoczonych, a mające swoje filie w Kanadzie, będą mogły pozywać rządy krajów członkowskich Unii o odszkodowania.

Z punktu widzenia Polski akceptacja umowy CETA, jak i TTIP, oznaczałaby utrwalenie na dziesiątki lat mechanizmu ISDS, którego stosowanie do już tej pory naraziło nasz kraj na miliardowe odszkodowania na rzecz zagranicznych inwestorów. Jakiekolwiek zmiany tych umów będą praktycznie niemożliwe bez zgody wszystkich sygnatariuszy. Zamiast związać sobie definitywnie ręce poprzez akceptację powyższych umów kraj nasz powinien podjąć starania, by stopniowo wyzwolić się od zawartego w dwustronnych umowach inwestycyjnych mechanzimu ISDS, narzuconego nam w przeszłości przez kraje wysoko rozwinięte. Coraz więcej krajów rozwijających się skutecznie podejmuje takie działania.

- Co w praktyce oznacza fakt, iż umowa ma zostać wdrożona "tymczasowo", przed ratyfikacją? Czy mamy jeszcze jakikolwiek realny wpływ na bieg zdarzeń?

Umowa nie powinna być wdrażana „tymczasowo” przed ratyfikacją, bo może się okazać, że trzeba będzie ją stosować w praktyce, choć potem może okazać się, że ostatecznie nie zostanie ratyfikowana przez wszystkie strony. Można sobie wyobrazić, że to wielkie korporacje popychają Komisję Europejską do forsowania jak najszybszego zastosowania w praktyce tej umowy i postawienia krajów członkowskich przed faktami dokonanymi, bez oglądania się na demokratyczne procedury. Nie można też pomijać jeszcze jednej kluczowej umowy, a mianowicie Porozumienia w sprawie handlu usługami TISA (Trade in Services Agreement), które od marca 2013 r. jest negocjowane między Unią Europejską, reprezentowaną przez Komisję Europejską, a 22 innymi członkami Światowej Organizacji Handlu (WTO), w tym Stanami Zjednoczonymi, Kanadą, Australią. Udział tych wszystkich krajów w światowym obrocie usługami wynosi aż 70 proc. Chodzi tu o jak najszersze otwarcie rynków krajowych dla podmiotów zagranicznych m. in. w obszarze usług finansowych, telekomunikacyjnych, transportowych, energetycznych, edukacyjnych, zdrowotnych i z zakresu handlu elektronicznego. W istocie kluczowym celem jest znacząca deregulacja tych usług, ograniczenie w nich roli państwa i utrwalenie zrealizowanej już prywatyzacji. Dzięki umowie TISA wielkie międzynarodowe korporacje miałyby co najmniej takie same możliwości świadczenia usług jak podmioty krajowe, a w istocie lepsze z uwagi na swe większe możliwości. Można mieć poważne obawy co do skutków ewentualnego zdominowania przez podmioty zagraniczne także usług strategicznych, jak np. dostawy energii czy wody. Liczne zagrożenia niesie ze sobą także zakładanego w umowie ograniczenia nowych regulacji dotyczących usług do tzw. koniecznego minimum, przy czym to na rządach ciążyłby obowiązek udowodnienia, że regulacje mające np. chronić zdrowie publiczne, czy ograniczać ryzyko w sektorze bankowym są rzeczywiście konieczne. Także w umowie TISA obowiązywałaby zasada listy negatywnej, czyli jeśli jakaś usługa nie zostanie wyraźnie z umowy wykluczona, to znaczy, że zostanie nią objęta. W praktyce oznacza to także, że umowie zostałyby wszystkie nowe usługi, które dziś jeszcze nie istnieją. Generalnie TISA może być oceniana jako umowa niebezpieczna praktycznie dla wszystkich jej sygnatariuszy, bowiem jak w przypadku CETA i TTIP, jej głównym celem jest zwiększenie pola dla rozwoju działalności korporacji. Wszystkie te trzy umowy są ze sobą powiązane, a w pewnym stopniu pokrywają się. Oznacza, to, że jeśli jedna z nich nie wejdzie w życie, to założone cele mogą być w dużej części zrealizowane dzięki pozostałym umowom. Każda z tych umów stwarza korporacjom nadzwyczajne możliwości ochrony swych zysków przed sądami arbitrażowymi kosztem praw różnych grup społecznych i społeczeństwa jako całości.

Niepokój społeczeństw krajów członkowskich budzi to, że umowa CETA, podobnie, jak umowa TTIP i TISA były dotychczas negocjowane w całkowitej tajności, bez udziału instytucji i organizacji reprezentujących stronę społeczną, za to przy uwzględnieniu głosu licznych organizacji prowadzących lobbing na rzecz wielkich korporacji. Trudno też założyć, że instytucje europejskie (Komisja, Rada i Parlament), pomimo głoszonych haseł, przy zatwierdzaniu tej umowy będą kierować się najlepiej pojętymi interesami społeczeństwa krajów członkowskich, a nie interesem niewielkiej w istocie grupy korporacji międzynarodowych i podmiotów z nimi powiązanych, które będą głównymi beneficjentami tych umów. W Unii Europejskiej nie ma skutecznego mechanizmu, który zapewniałby wystarczającą przejrzystość kontaktów lobbystów działających na rzecz biznesu z przedstawicielami Komisji Europejskiej czy posłami do Parlamentu Europejskiego, w tym mechanizmu pokazującego przekazane lub obiecane im różnych korzyści materialne, w tym dotyczące zatrudnienia po zakończeniu sprawowania funkcji. Podobnie rzecz się ma z przedstawicielami rządów i parlamentów krajowych, którzy będą uczestniczyć w procesie decyzyjnym. Budowaniu zaufania do tych wszystkich podmiotów nie sprzyjają nierzadkie przykłady przejścia na wysokie stanowiska w korporacjach różnych unijnych polityków, w tym funkcjonariuszy Komisji Europejskiej. Nie dziwi więc masowy, rozwijający się w całej Unii ruch społeczny przeciw tym umowom, postrzeganym jako kolejne działania neoliberałów realizowane na rzecz wąskiej garstki beneficjentów, kosztem interesu całych społeczeństw.

Wywiad pochodzi ze strony TYSOL.PL

dam/tysol.pl