,,Jeśli przyjęta, a następnie pośpiesznie wycofana nowelizacja ustawy o IPN nie była doskonała (a cóż takie jest?), to można było w to miejsce przyjąć coś lepszego, co pozwoliłoby na walkę z deformacją prawdy historycznej i moralnej, i podjęcie walki w zakresie zwalczania oczywistych kłamstw'' - mówi w podsumowaniu ważnych wydarzeń 2018 roku dla portalu Fronda.pl Leszek Żebrowski - historyk i publicysta.

Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Skończył się 2018 rok, który nie był dla Polski łatwy. Szczególnie niepokojące było uchwalenie w USA ustawy JUST Act s.447, która otwiera furtkę organizacjom żydowskim do wysuwania roszczeń wobec Polski o majątek obywateli polskich pochodzenia żydowskiego zamordowanych w Holokauście. Kto może wykorzystać tę ustawę przeciwko Polsce?

Leszek Żebrowski, historyk, pisarz, publicysta: Wszystko co najgorsze, jest dopiero przed nami. Trwa obudowa pseudo-prawna i medialna Polski w taki sposób, aby przyzwyczaić tzw. światową opinię publiczną do myśli o niezliczonych polskich winach. Wtedy przyjdzie pora na realizację konkretnych roszczeń a nawet posłużenie się przemocą (np. zabór polskiego mienia). Nam się wydaje, że to tylko i wyłącznie jakaś gra pozorów, że to wszystko jest jakieś nierealne, bo jak to? Polska winna?

Jeszcze gorsze jest to, że siły międzynarodowe i ponadnarodowe mają w Polsce mocno usadowioną agenturę - swoistą V kolumnę, która już nawet nie czeka na konkretne polecenia, ale sama stara się odgadywać życzenia mocodawców zewnętrznych. To wszystko dzieje się na naszych oczach.

Jak ocenia Pan wycofanie się Polski z ustawy o IPN i jej szybką zmianę pod dyktando Izraela? Czy dzięki temu coś zyskaliśmy?

Wydawało się, że oprócz sromotnego "zwycięstwa" partii rządzącej zyskamy przynajmniej swobodniejsze prawo mówienia o tym wszystkim, iż zamiast paraliżującego strachu pojawi się więcej odwagi, zacznie się jakaś konsolidacja (przynajmniej na tej płaszczyźnie) sił patriotycznych, szczerze zatroskanych o nasz wspólny los. Tak się jednak nie stało. Czy naprawdę tak dużo brakuje do narzucenia nam jeszcze bardziej restrykcyjnej, nieformalnej cenzury? Dziś mówienie prawdy, choćby w najbardziej łagodny sposób o stosunkach polsko-żydowskich uchodzi za akt odwagi!

Jeśli przyjęta, a następnie pośpiesznie wycofana nowelizacja ustawy o IPN nie była doskonała (a cóż takie jest?), to można było w to miejsce przyjąć coś lepszego, co pozwoliłoby na walkę z deformacją prawdy historycznej i moralnej, i podjęcie walki w zakresie zwalczania oczywistych kłamstw. W to miejsce nie mamy teraz nic, ponadto wylała się w świecie wobec Polski ogromna fala nienawiści, którą można porównać z niszczącą falą tsunami. Siły nam wrogie przekonały się, że nie jesteśmy zdolni do jakiejkolwiek obrony. To dalsza utrata naszej suwerenności. Bo jak ocenić fakt, że nasze projekty ustaw są "konsultowane" z ośrodkami zewnętrznymi, które - jeśli powiedzą "nie", natychmiast odnoszą sukces? Od tej pory można już mówić, że kłamstwa nie będą miały granic, można z nami robić wszystko, co tylko się zechce...

Wielu komentatorów wydarzeń politycznych ocenia, że czas najwyższy przestać prowadzić ,,politykę na kolanach'', której emanacją jest chociażby tolerowanie wybryków ambasadorek Izraela i USA w Polsce czy też biurokratów z Unii?

Czas na to jest "od zawsze", ale kto miałby to zrobić? Jeśli opinia publiczna przestałaby być karmiona tandetnymi kłamstwami, że "jest dobrze a będzie jeszcze lepiej" w rządowych mediach, to nie tylko nie straciłaby obecnego poparcia, ale zyskałaby o wiele więcej. A tak... Oburzenie jest powszechne, że nie ma nas kto bronić. Ze strony opozycji obecna władza nie otrzyma nawet minimalnego poparcia, choćby nawet stanęła na głowie. Może zatem tylko ponosić straty wśród dotychczasowych wyborców. Kilka zdecydowanych ruchów wobec czynników obcych (np. wobec niesłychanych wystąpień ambasadorek Izraela, czy USA) byłoby podnoszeniem się z kolan. Zamiast tego mamy slogany: "Polacy, nic się nie stało, nic się nie stało". A przecież widać, co dzieje się cały czas. Być może nie jest to już postawa klęcząca, ale to leżenie plackiem.

Jak Pana zdaniem ma się w Polsce wolność słowa i czy w nowym roku roku Pan i inni publiści - m. in. Witold Gadowski czy Wojciech Sumliński będą mogli swobodnie wypowiadać się w mediach publicznych, a szczególnie w TVP?

Wolność słowa nie tylko na tym polega, czy wymienione osoby będą miały swobodę wypowiedzi w TVP (i kanałach zależnych). Wolność będzie wtedy, gdy uzyskamy prawo wyboru, czy możemy tam występować i co możemy tam mówić. Jeśli tych osób tam nie ma, to tylko z jednego powodu - "nieprawomyślności". A przecież nie każdy chce być przymilną tubą propagandową. Media rządowe same powinny być zainteresowane dopuszczaniem z zewnątrz głosów krytyki, bo podobno prawdziwa cnota krytyk się nie boi. Ale jeśli już dopuszczają, to są to środowiska nie tyle krytyczne, co jawnie wrogie. Jest to więc pluralizm bardzo mocno selektywny.

Na szczęście są jeszcze wolne media (internet) i należy z tego jak najbardziej korzystać, bo ten stan nie będzie trwać wiecznie. Stale są ponawiane próby ograniczania tej wolności. Gdy się nie da inaczej, to poszerzana będzie np. interpretacja "mowy nienawiści", która jest przecież skrajnym przypadkiem zamordystycznej, lewicowej cenzury. Gdyby komuniści mieli takie możliwości, to być może rządziliby do dziś.

Czy Dobra Zmiana mimo ustępstw wobec Unii Europejskiej i środowisk żydowskich ma szanse wygrać serię nadchodzących wyborów?

"Dobra zmiana" liczy na jedną rzecz - zagubieni w tym wszystkim wyborcy mogą być, i będą straszeni alternatywą: jeśli nie my, to wicie rozumicie, tamci wrócą do władzy, a przecież wiadomo, jak było. Ten czynnik z pewnością zadziała i "dobra zmiana" ma szanse wygrać po raz kolejny. Ale czy tylko o takie zwycięstwo powinno chodzić? Powinna przecież walczyć o większość bezwzględną (o co jednak będzie bardzo trudno) a przede wszystkim - o większość konstytucyjną! Wtedy dobre zmiany mogłyby być wcielane w życie. Tak się stało na Węgrzech. Tam też są bardzo ostre podziały wewnętrzne, ale rozdział "starego" od "nowego" jest coraz bardziej wyraźny. U nas podziały bywają dramatyczne nawet w rodzinach, ale co z tego?

Konieczna byłaby ofensywa propagandowa, aby pokazywać eskalację terroru (tak, terroru) politycznego i medialnego ze strony UE i środowisk żydowskich. A mamy do czynienia z postawą, która prowadzi donikąd. Władza co innego mówi i co innego robi.

Czy dla Pana 2018 to był dobry rok - w znaczeniu twórczości historycznej i jakie książki poleciłby Pan naszym Czytelnikom?

Dla mnie to był dobry rok. Wyszły moje dwie nowe książki. Pierwsza z nich to "Warszawa '44. Krew i chwała". To rzecz o propagandzie wokół Powstania, od sierpnia 1944 r., do dziś. Starałem się pokazać (na podstawie wielu nieznanych dokumentów) propagandę niemiecką, sowiecką, naszej "rodzimej" komuny", czyli w Polsce Ludowej, propagandę żydowską w Polsce i świecie oraz tę współczesną (po 1989 r.), która coraz częściej powiela stanowisko Józefa Goebbelsa, szefa propagandy III Rzeszy Niemieckiej. W tych wszystkich wątkach powtarza się to samo - że jakoby sami sobie jesteśmy winni, bo wywołaliśmy Powstanie. Niemieccy sprawcy i beneficjenci ich polityki propagandowej mogą się tylko cieszyć, bo taka argumentacja zyskała spore uznanie. Szokujący dla mnie jest natomiast bezmiar niewiedzy i brak samodzielnego myślenia, polegający na bezkrytycznym powielaniu płytkich przemyśleń publicystów, ignorujących wyniki konkretnych badań.

Druga pozycja to "O najnowszej historii Polski 1939-1989". Poruszam tam trzy zagadnienia: historię podziemia narodowego 1939-1948, stosunki polsko-żydowskie oraz tragiczne skutki okupacji Polski przez komunistów po 1944 r. i konsekwencje braku dekomunizacji nauki. Obie pozycje wyszły w Wydawnictwie Capital i tam należy ich szukać.

Dziękuję za rozmowę.