Sprawa książki Piotra Zychowicza stała się polem publicznej dyskusji. To dobrze. Ale podziały na ogólnikowe "my" i "oni" sensu nie mają. Czym innym jest wycofanie "Wołynia" z grona książek nominowanych (przecież organizatorzy mogli nie dopuścić tej książki do konkursu i nie byłoby "afery") a czymś innym robienie tragedii przez autora i jego wyznawców i darcie przez nich szat.

A już całkowitym nadużyciem jest jego samookreślenie, że to "książka zakazana". Przez kogo, gdzie i kiedy? Czy ktoś to na stosie spalił? nie dopuszcza do sprzedaży? bije autora? czy dzwonią mu po nocach, grożąc śmiercią jemu i jego rodzinie? (a ja to niestety, znam).

Podziały zrobiły się wyraźne: na emocjonalne "tak" i "nie", zamiast rzeczowej dyskusji.

Autor, który publicznie posługuje się kłamstwem jako metodą preparowania swych publikacji, powinien poddać się publicznemu osądowi. Człowiek, który został złapany na gorącym uczynku posługiwania się nieistniejącymi dokumentami, fałszowaniu cytatów z ogólnodostępnych publikacji, powinien to publicznie wyjaśnić. A on nic, w dodatku sprzedaje obecnie pokaźny kawał swego paszkwilu... "Gazecie Wyborczej" i ma w niej obrońcę (pecunia...?).

No cóż, w 1994 r. to samo zrobiła "Gazeta Wyborcza" o Powstaniu Warszawskim i do dziś zachowuje się tak, jak obecnie Zychowicz. Gdy publicznie zapytałem o to Adama Michnika na Targach Książki w Krakowie trzy lata temu, nazwał moją książkę... paszkwilem. Poniekąd słusznie, bo zatytułowałem ją: "Paszkwil Wyborczej".

Kiedyś to była dla mnie tylko zastanawiająca zbieżność: "Czarne karty Powstania Warszawskiego" w GW w 1994 r. i "Czarne karty epopei Żołnierzy Wyklętych" Zychowicza w 2018 r. Teraz widać więcej.

Tylko przykłady: kiedy zobaczymy rzekomy rozkaz mjr. Zygmunta Roguskiego "Feliksa" z 20 maja 1945 r. (dotyczący Wierzchowin), na który powołuje się Zychowicz? Nie zobaczymy, bo takiego rozkazu nie ma!

Jak można cytować rzekome notatki mjr. Józefa Kurasia "Ognia", jeśli takich nie ma?

Oto przykład: "5 V Krościenko. 12-stu Żydów, 3-ch ciężko rannych, 6 lekko rannych". Robi wrażenie, prawda? Ale mamy problem, bo tych notatek po prostu... nie ma! Jest tylko ubecki "dokument" jakoby "znaleziony w polowej torbie "Ognia" dnia 21.II.1947 r." - ale to jest maszynopis! "Ogień" zaś sporządzał notatki odręcznie na postojach (jest nawet dokumentacja zdjęciowa), ale do dziś nikt ich nie widział. Przywołany maszynopis jest bardzo łatwy do zakwestionowania, bo sporządzający go ubek nie zachował elementarnej chronologii.

Pod tą datą w ubeckim maszynopisie możemy przeczytać: "5.V. obława rozbicie złapano dziadka i babkę. Baon Operac[yjny] Kraków Nowy Sącz. Katowice wojsko". Gdzie tu Zychowicz Żydów się doczytał? Zapewne między wierszami.

Przecież to lakoniczna notatka o obławie i pacyfikacji terenu przez ubeckie Wojska Wewnętrzne (wkrótce przemianowane na KBW).
Całkowitą kompromitacją autora jest ohydne sfałszowanie cytatów z ogólnodostępnych wspomnień por. Zygmunta Błażejewicza "Zygmunta" z 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki". Przeinaczenie okrutne i wyjątkowo podłe, bo przedstawił go Zychowicz w świetle, w jakim chciałaby go widzieć owa "WybGazieta"...

Czyli 25 lat po paszkwilu "Wyborczej" doczekaliśmy się paszkwilu Zychowicza, który teraz stroi się w szaty okrutnie prześladowanego cierpiętnika za prawdę i sumienność.

I jeszcze jedno. Pisząc o kobietach z AK, Zychowicz podaje imię i nazwisko (bo tak się robi). Zastanawiający jest jednak wyjątkowy respekt dla całkowicie wyuzdanej Wandy Lwownej Wasilewskiej, babochłopa wyznaczonego przez samego Józefa Stalina na akuszerkę Polski Ludowej. Tylko o niej pisze jako o... "pani".

Wracając jeszcze do owego "zakazu". Czy widział ktoś kiedykolwiek faktycznie zakazane książki na ogólnodostępnych półkach?