Chłodne niedzielne popołudnie. Po 8 marca, który przypada w dzień roboczy, warto sobie odbić świętowanie właśnie w weekend. W końcu Dzień Kobiet – pomijając cały jego rodowód – w założeniu jest świętem wszystkich kobiet, a nie tylko tych, których idee fixe stanowi demonstrowanie transparentów w rodzaju „Mam cipkę”.

Okazuje się jednak, że nie wszystkie kobiety są traktowane przez środowiska lewicowe jednakowo. Te z „odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym” pozostają wyklęte ze wspólnego świętowania, czego najlepszym przykładem był fizyczny atak na działaczki Kobiet dla Narodu podczas warszawskiej Manify. "Tak wygląda tolerancja i szacunek według środowisk feministycznych. Tuż po tym jak zadeklarowano walkę przeciw przemocy, paradoksalnie organizatorzy rzucili się wręcz z pięściami na kobiety, które przyszły wyrazić swoje zdanie, pokazując, że zdanie wąskiej grupy frustratek nie jest głosem wszystkich kobiet" - czytamy na oficjalnym profilu żeńskiej sekcji Ruchu Narodowego na Facebooku.

Tym razem zakończyło się jednak na zwykłej szamotaninie z damskimi bokserami w roli głównej. Przypadki agresji ze strony środowisk lewicowych można mierzyć. Salon, który zawsze zasłania się „agresją skrajnie prawicowych bojówek”, a ostatnio „przemocą na uniwersytetach” czy typkami w gorylich maskach, wyjątkową wyrozumiałość zachowuje dla bandziorów z Antify i brutalnych kanalii z pomniejszych organizacji, którzy w swojej dewiacji ideowej posuwają się do zachwalani stalinizmu i potępiania zamordowanych w Katyniu oficerów.

Elitki elitkami, ale podobną niekompetencją wykazują się rodzime organy ścigania i sądy. Sprawy zamiatane pod dywan nikogo specjalnie już nikogo nie dziwią. Przekonałem się o tym osobiście, mając status pokrzywdzonego w jednej ze spraw. Pomimo pobicia kilku osób w biały dzień, przy użyciu pałek teleskopowych, młotków i ostrych narzędzi, sprawcy bez skrępowania chwalili się swoim wybrykiem już następnego dnia, koloryzując zajście, ale jednocześnie obciążając samych siebie. Działacz „Antify”, który nie zachował, charakterystycznej dla tego środowiska konspiry, zostawił wpis na forum Młodzi Socjaliści, który zabezpieczyłem i przekazałem jednemu z najbardziej poszkodowanych. Ostatecznie trop wylądował w prokuraturze. Oczywiście Jakub S. (nazwisko do wiadomości autora – przyp. red.), który z zamiłowaniem opisywał w Internecie jak bohaterscy „antyfaszyści” wkroczyli ze „sprzętem” na spokojnych pasażerów, nie został zatrzymany. Powiedział funkcjonariuszom, że nie popełnił przestępstwa, a o szczegółach zdarzenia wiedział z... rozmowy dwóch przypadkowo spotkanych osób w barze (sic!).

Jedyne o co pokusili się stróże prawa, to zasięgnięcie opinii biegłego w sprawie porównania wymazu z jamy ustnej „domniemanego sprawcy” ze śladami biologicznymi na pozostawionych na miejscu zdarzenia: kasku (napastnicy mieli je na głowach w czasie napadu) i kluczu francuskim. Sprawców zdarzenia było ok. 10, o czym świadczy chociażby postanowienie o dopuszczeniu dowodu z opinii biegłego, więc trudno oczekiwać, że wszyscy pozostawili na zaledwie dwóch przedmiotach swoje ślady!

Policja przez cały okres trwania dochodzenia sprawiała wrażenie instytucji, której najmniej zależy na wyjaśnieniu sprawy (bo i po co?). 11 listopada 2011, „z góry” przyszło zarządzenie o przeszukaniu poszkodowanych (sic!). Stróże prawa od początku doszukiwali się w sprawie drugiego dna, tzw. ustawki. Doszło nawet do tak absurdalnej sytuacji, że długowłosego nastolatka funkcjonariusze wypytywali z kim chciał się „nap…ć” (czytano również jego sms-y).

Dochodzenie, pomimo niezbitych dowodów (wpisy na forum, zachowane adresy IP, pozostawione ślady na miejscu zdarzenia) zostało umorzone. Nic nie przyniosło zażalenie, sąd podtrzymał decyzję. Gdy zapytałem o komentarz Dariusza Lorantego - wieloletniego pracownika operacyjnego Komendy Stołecznej Policji, który mógł sobie pozwolić na szczerość, bez mrugnięcia okiem odpowiedział, że sprawę po prostu „olano”.

A przecież napady na pociągi pełne „wrogów ideowych” to standard. Przesłuchiwany, który na forum stowarzyszenia Młodzi Socjaliści, posługiwał się nickiem „Warszawiak” (nazwisko do wiadomości Autora – przyp. red.) w dniu zdarzenia wielokrotnie kontaktował się telefonicznie ze swoim kolegą, posługującym się ksywą… „Kozioł”/”Koziołek”.

Niebawem wybuchła burza wokół aresztowania lidera kibiców Legii Warszawa – Piotr S., ps. „Staruch”. Postawiono mu zarzut rozboju. Zastanawia jednak fakt, dlaczego nie postawiono Legioniście zarzutu udziału w bójce za który mógłby spędzić maksymalnie 3 lata w więzieniu. Jak udało mi się ustalić, również „druga strona barykady” nie uważa czynu „Starucha” za rozbój, ale zwykłą bójkę o kibicowskie fanty. „Nie trawię cweluchów i stadionowego prawictwa ale mi zalatuje prowokacją ... Idą wybory zamkniemy medialną postać jaką jest Staruch, zwalczamy chuliganów a słupki PO rosną..” – pisze na zamkniętym forum kibic związany za środowiskiem lewicowym, który bynajmniej nie pała sympatią do Legii Warszawa.

Co najciekawsze, doniesienie na „Starucha” złożył nie kto inny, a - do niedawna - zaangażowany kibic warszawskiej Polonii… „Koziołek”!. Dziwi fakt, że na podstawie tylko jego zeznań, policja mobilizuje do aresztowania jednego człowieka w czasie uroczystości patriotycznej, spore siły. Czyżby „Kozioł”/„Koziołek” cieszył się specjalnymi względami u stróżów prawa?

Wiele wskazuje na to, że tak jest. Kilka miesięcy po moim pierwszym tekście o ”Koziołku” i aresztowaniu „Starucha” („Drugie dno sprawy Starucha” z 10 sierpnia 2011 r.) w „Gazecie Wyborczej” opublikowano tekst Piotra Machajskiego („Jak Staruch na Koziołka zapolował” z 19 grudnia 2011 r.) z którego wynika, że „Koziołek” już po zatrzymaniu „Starucha” był w stałym kontakcie z funkcjonariuszami policji. Początek tego „romansu” zaczął się już 19 listopada 2010 r., kiedy grupa kibiców Polonii Warszawa napadła na stacji Warszawa-Płudy wracających podmiejskim pociągiem legionistów. Poloniści byli uzbrojeni w maczety, tasaki, łańcuchy, kastety i pałki, ponadto rozpylili gaz łzawiący.

Jak widać, zastosowano dokładnie te same metody, co 8 dni wcześniej w Sochaczewie, a – jak wynika z relacji moich informatorów – ta sama ekipa „specjalizowała” się w podobnych atakach już w latach poprzednich.

Można zamieść pod dywan? Można. Dlaczego przypominam te fakty? Bo podobnych incydentów, które są zamiatane pod dywan jest znacznie więcej. Należy bacznie obserwować działania naszych stróżów prawa przy okazji takich spraw jak atak na uczestników lubelskich obchodów Dnia Żołnierzy Wyklęci, niedawne pobicie „z tej samej okazji” dwóch toruńskich narodowców czy właśnie – znacznie mniej brutalny – atak na młode kobiety z prawicowej organizacji.

W dobie przyzwolenia na przemoc (pozdrowienia dla niezawodnego red. Romana Kurkiewicza, który słynie z sympatii do Antify) tylko patrzenie na ręce wymiarowi sprawiedliwości, który coraz częściej staje się dyktaturą małych i tych większych świadków koronnych, może uchronić nas przed prawdziwą spiralą nienawiści. Brutalności, która ocieka krwią, a nie groteskowymi wizjami Tomasza Lisa czy Adama Michnika.

Aleksander Majewski