Pani Jadwiga Osuchowa
Sędzia Sądu Okręgowego w Krakowie

Szanowna Pani Sędzio!

Zdecydowałem się na ten list otwarty, gdy usłyszałem w mediach wiadomość, że to Pani Sędzia orzekała w składzie II instancji w słynnej na całą Polskę sprawie rodziny Bajkowskich. Decyzją krakowskiego sądu rodzinnego dwóch 13-letnich bliźniaków i ich młodszy, 10-letni brat, zostało zabranych rodzicom i oddanych do domu dziecka. Zdaniem sądu, opartym na opinii biegłych, rodzina jest dysfunkcyjna, bo ojciec dzieci stosuje wobec dzieci przemoc.

Według niezdementowanego przekazu medialnego sprawa jest o tyle nietypowa, że to sami rodzice zgłosili się do ośrodka psychologicznego o pomoc i radę w sprawach wychowawczych. Gdyby się nie zgłosili, pies z kulawą nogą pewnie by nie wiedział o problemach w tej rodzinie. Dzieci bowiem zachowywały się bez zarzutu, doskonale radziły sobie w szkole, nie sprawiały problemów wychowawczych, jeden z chłopców uczestniczył nawet z sukcesami w olimpiadach przedmiotowych.

A jednak sąd dzieci zabrał, a wyrok został wykonany w drastyczny sposób – dzieci zostały w asyście policji zabrane ze szkoły, na oczach kolegów.

Kilka dni temu krakowski Sąd Okręgowy uchylił postanowienie o odebraniu dzieci, bo w postępowaniu naruszone zostały prawa procesowe rodziców. Uchylił postanowienie, ale do czasu wyjaśnienia sprawy dzieci pozostawił w domu dziecka – bo jest przemoc i rodzina jest dysfunkcyjna.

Pani Sędzio – proszę nie odebrać mojego listu źle. Mam do Pani ogromny szacunek jako dla znakomitego sędziego i osoby wielkiej wrażliwości. Cenię Pani znakomitą działalność społeczną w zakresie ochrony zwierząt. To co pani czyni wraz z grupą krakowskich społeczników, może być wzorem dla profesjonalnej ochrony zwierząt nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Bardzo Panią za to cenił także nieodżałowany Samuel Dombrowski.

I pragnę stanowczo podkreślić – nie neguję Pani orzeczenia w sprawie Bajkowskich. Mam zaufanie do Pani profesjonalizmu i wrażliwości. Okazała Pani krytycyzm wobec orzeczenia I instancji, chociaż dzieci pozostaja w domu dziecka do czasu nowej decyzji o ich losie.

Jednak na kanwie tej sprawy chciałbym podzielić się z Panią kilkoma refleksjami.

Po pierwsze – czy nie uważa Pani, że to, co spotykało dzieci Bajkowskich, dzieje się trochę wedle zasady – kowal zawinił, cygana powiesili?

Zakładając, że ojciec rzeczywiście znęcał się nad dziećmi (prokuratura prowadzi postępowanie), to raczej ojca należałoby izolować, a nie dzieci „aresztować” do domu dziecka. Jeśli ojciec okazał się aż tak zły, że dzieci nie mogą ani chwili dłużej żyć z nim pod jednym dachem, to w takim razie on spod tego dachu powinien zostać usunięty, a nie dzieci. Tymczasem sąd rodzinny karze dzieci, zabiera im ich dom, świat w którym żyły, w dodatku czyni to w sposób koszmarnie traumatyczny.

Oczywiście, że dzieci, tak jak każdego człowieka, należy chronić przed przemocą i biciem, to jest poza wszelkim sporem, ale to raczej bijących powinno się piętnować i w razie potrzeby izolować, a nie bitych.

Po drugie – ten sposób wykonania decyzji sądu! Ktoś się powinien zastanowić, że dziecko zabierane przez policję w środku dnia ze szkoły, na oczach rówieśników czuje się zapewne tak, jak czułby się na przykład sędzia, którego prosto z sądu, w trakcie prowadzonych rozpraw, policja wyprowadzałaby do aresztu, na oczach kolegów i współpracowników. Dokładnie tak samo. Czy te dzieci kiedykolwiek się z tego otrząsną? Czy będą w stanie normalnie wrócić do środowiska rówieśniczego? Czy nie będą się przez lata budzić w nocy, z tym koszmarem w głowie, przypominającym dzień, gdy tabun policjantów i urzędników przyszedł po nich do szkoły jak po przestępców?

Po trzecie – czy nie uważa Pani Sędzia, że trochę, a może nawet bardzo, nadużywa się w Polsce pojęcia „rodzina dysfunkcyjna”.

Z tego, co słyszałem, dzieci Bajkowskich to normalni, zdrowi i niezdeprawowani chłopcy. Nie palą, nie piją, nie ćpają, nie biją i nie okradają innych dzieci, nie należą do młodzieżowych gangów. Dobrze się uczą, nie sprawiają problemów ani w szkole, ani na ulicy. Nie wadzą nikomu.

Czy zatem fakty nie przeczą teorii o dysfunkcjonalności tej rodziny?

Dobre dzieci, ale źle wychowywane?

Spotykamy wokół nas dzieci sprawiające naprawdę wielkie problemy wychowawcze, a nikt ich nie zabiera.

Po czwarte – sprawa Bajkowskich zdaje się potwierdzać takie zjawisko, że władza chętnie zabiera dzieci z rodzin biednych i spokojnych, takich, które nie są w stanie temu zabieraniu się przeciwstawić. Nie słyszałem, żeby członkom gangu pruszkowskiego czy wołomińskiego ktoś próbował zabrać dzieci, bo tatuś jest dysfunkcyjny, uczy dzieci rabować i kraść. No ale który kurator czy psycholog o to zawnioskuje/? Ryzykowałby wtedy bezpieczeństwem własnych dzieci. Co innego rodzina biednych, uczciwych, nie wadzących nikomu ludzi – takich nie trzeba się bać, takich można uznać za dysfunkcyjnych i zabrać im dzieci bez żadnego osobistego ryzyka.

Po piąte – Pani Sędzio, czy sądy rodzinne nie bywają czasem zbyt ufne w te uczone opinie psychologów, doradzających zabranie dzieci?

Przed trzema laty przez program „Sprawa dla reportera” poznałem sprawę pewnej matki, której za radą światłych psychologów sąd katowicki zabrał 10-letnią córkę i oddał ojcu, żyjącemu osobno z nową rodziną. Matka przez 10 lat sama wychowywała córkę i wychowała ją na mądre, wrażliwe dziecko. Dziewczynka świetnie funkcjonowała w domu i w szkole, otwarta wobec ludzi, świetnie się ucząca, kochająca zwierzęta.

Ale cóż – tatuś, bogaty przedsiębiorca wystąpił z wnioskiem, a uczeni w piśmie psycholodzy orzekli – matka dysfunkcyjna! Dziecko świetnie wychowane – ale matka dysfunkcyjna! Dobre dziecko, ale źle wychowywane! I sąd za radą psychologów zabrał dziecko matce, w okolicznościach jeszcze gorszych niż u Bajkowskich, dantejskie sceny rozgrywały się w szkole, z której władza zabierała dziewczynkę. A potem matka jak przestępczyni spotykała córkę raz na kilka miesięcy, w urzędowym pokoju, pod nadzorem skrzętnie wszystko notujących psychologów. Córka przywierała do matki, nie dawała się oderwać – to był dla psychologów jeszcze jeden dowód, że matka jest dysfunkcyjna, bo normalnie z dzieckiem nie rozmawia, nie pyta co tam w szkole, tylko przytulona płacze. A tatuś zamknął córkę w swoim bogatym domu, oddzielił ją nie tylko od matki, ale od dziadków, od całej rodziny i od szkoły, bo załatwił jej nauczanie w domu. I to nie było dysfunkcyjne.

Ten tatuś, mający troje dzieci, każde z inną kobietą, porzucający swoje poprzednie rodziny – był dla psychologów i dla sądu funkcjonalny jak najbardziej. Po prostu wzór.

W toku tej sprawy uczona pani profesor (zapewne Pani Sędzi znana, bo też z Krakowa) pytana o to, co zrobić z tą nieprzemijającą tęsknota córki za matką – powiedziała coś, od czego włosy dęba mi stanęły – że być może trzeba będzie przeprowadzić na dziecku terapię... zapomnienia o matce! Psychologia ponoć to potrafi, tak wyprać człowiekowi mózg, że dziecko o własnej matce zapomni.

Ta dziewczynka jednak nie zapomniała i pod dwóch latach gehenny od ojca po prostu uciekła. Zobaczyła przez okno matkę, czekającą w nadziei na spotkanie, wyskoczyła z domu bosa, tak jak stała - i uciekła. Kawalkada policji, uruchomiona przez ojca, ją ścigała i na szczęście doścignęła. Policjanci z Mysłowic, gdzie doprowadzono zbiegłe dziecko wraz z matką, okazali się jednak ludźmi mądrym. Dzieckiem zajął się policyjny psycholog który uznał, odrywanie dziewczynki od matki nie wchodzi w rachubę i policjanci odesłali matkę wraz z córka do domu. I sąd już nie miał wyjścia, musiał postanowić o oddaniu dziecka matce.

Myślę, ze gdyby matka z córka dotarła wtdy do domu, oddział egzekucyjny przyszedłby po dziewczynkę znowu i zawlókł ja siłą do ojcowskiej miłości. I terapia zapomnienia o matce, postulowana przez uczona panią profesor, zostałaby wdrożona.

Na szczęście złapali ich w Mysłowicach, a tam są jeszcze rozsądni policjanci i mądrzy, wrazliwi psycholodzy. Dziewczynka wróciła do matki i jest z nią szczęśliwa, choć już nie tak samo jak kiedyś, dwuletni koszmar pozostawi zapewne ślad na całe życie.

A całe te „krakowskie mądrości” o dysfunkcyjnej i toksycznej matce okazały się niewarte papieru, na którym je napisano.

Po szóste – Pani Sędzio, tak z ręką na sercu - czy w Polsce rzeczywiście przyjął się przepis Konstytucji, a także przepis Konwencji o ochronie praw dziecka, mówiący o potrzebie wysłuchania dziecka i wzięcia pod uwagę jego zdania? Bo dziecko to nie worek ziemniaków, który można przerzucać tu albo tam. Dziecko też człowiek i ma prawo powiedzieć, czego chce i czy na przykład chce chętnie iść do domu dziecka, czy wręcz przeciwnie, woli zostać w domu.

Czy dzieci Bajkowskich ktoś o to zapytał, a jeśli tak – to czy wzięto pod uwagę ich zdanie?

Te dzieci to przecież nie są niemowlaki, starsi chłopcy mają po 13 lat, młodszy 10, takie dzieci mają już prawo do głosu we własnej sprawie. Czy ten głos na pewno został wzięty pod uwagę, czy w ogóle został wysłuchany?

I wreszcie po siódme – czy nie obawia się Pani takich konsekwencji, że tym dzieciom w domu dziecka pewnie nie braknie chleba, choć będzie im smakował gorzko, ale na pewno zabraknie im miłości? Ja wiem, o miłości nie pisze się w kodeksach i rzadko o niej wspomina w wyrokach, ale ludzie, a zwłaszcza dzieci bardzo tej miłości potrzebują. Rodzice, nawet ułomni, czasem toksyczni (któż z nas jest, był albo będzie jako rodzic idealny?) jednak dają dzieciom miłość, której najlepszy dom dziecka zapewnić nie jest w stanie. Może warto, może trzeba szukać takich rozwiązań, które by miłości dzieciom nie zabierały.

Mam nadzieję, że mój list nie zostanie przez Panią odebrany jako atak na niezawisłość sędziowską. Nie krytykuję Pani orzeczenia, tylko zgłaszam pewne wątpliwości ogólniejszej natury, gdyż w sądowym odbieraniu dzieci dostrzegam możliwość niesprawiedliwości i krzywd. Może na kanwie sprawy Bajkowskich warto o tym porozmawiać, może i sędziowie powinni się nad tym zastanowić, czy nazbyt łatwo nie skazują dzieci na dom dziecka. Niezawisłość nie gwarantuje wszak nieomylności.

Jeśli uzna Pani Sędzia, że z pozycji Pani urzędu jest możliwa odpowiedź na mój list, będę wdzięczny. Jeśli nie – też to zrozumiem.

Łączę wyrazy szacunku i życzę satysfakcji z Pani działalności zarówno sądowej, dla dobra naszych dzieci, jak i tej społecznej, w której tak pięknie naśladuje Pani św. Franciszka, dla dobra braci naszych mniejszych.

Janusz Wojciechowski

oprac. eMBe/Salon24.pl