- Casus Kamila Durczoka jest ciekawy pod paroma względami. Mamy tu pytania o równość wobec prawa i o niszczący brak pokory. I, być może, niszczący wpływ samego dziennikarskiego zawodu na tych, którzy nie umieją sobie poradzić z własnym sukcesem. - pisze w felietonie na portalu sdp.pl Łukasz Warzecha

Jak podkreślał dziennikarz, "pijacki wyczyn Durczoka nie był niewinną wpadką, choć na szczęście skończyło się bez ofiar." Według niego, "to nie była jazda na kacu. Durczok był pijany w sztok, prowadząc potężne auto. Był potencjalnym zabójcą."

- Mimo wniosku prokuratury, sąd nie zastosował środka zapobiegawczego w postaci aresztu, wyznaczając zaskakująco niskie poręczenie majątkowe w wysokości 15 tys. złotych. Lata doświadczeń nauczyły mnie, żeby pochopnie nie wypowiadać się na temat orzeczeń sądowych, jednak tej decyzji nijak zrozumieć nie mogę.  - stwierdza publicysta

- Skoro prokuratura stawia zarzut z art. 174 kodeksu karnego sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu (błędnie określany w większości tekstów jako „sprowadzenie niebezpieczeństwa w ruchu lądowym”), to określenie, jaki dystans Durczok przejechał w stanie upojenia i z iloma promilami wsiadł za kierownicę, skoro w momencie zatrzymania miał ich 2,6 będzie tu istotne.  - dodaje

- Jak można tu nie dostrzegać zagrożenia mataczeniem – nie mam pojęcia. I żeby było jasne: areszt nie jest rodzajem kary. Jest środkiem zapobiegawczym, więc nie chodzi tu o żadną zemstę, ale o zabezpieczenie postępowania. - tłumaczy

- Co motywowało sąd, żeby nie przychylić się do wniosku prokuratury? Dlaczego poręczenie majątkowe jest zadziwiająco niskie? Czy pozycja Durczoka i jego poglądy nie odegrały tu jakiejś roli?  - zastanawia się dziennikarz

Według Warzechy, "kara powinna być proporcjonalnie dotkliwa, bo i zagrożenie nie było urojone."

-  Jak to możliwe, że dorosły człowiek, który jeszcze kilka lat temu kierował jednym z głównych programów informacyjnych w polskich mediach, okazał się do tego stopnia nieodpowiedzialny, do tego stopnia sam się nie kontrolował – ale też nie miał obok siebie nikogo, kto przywołałby go do porządku – że mógł wsiąść do samochodu w takim stanie. - podkreśla

- Przez lata tak było – gwiazdy, w tym gwiazdy dziennikarstwa, mogły liczyć na taryfę ulgową. Można odnieść wrażenie, że w niektórych sytuacjach nadal tak jest, choć szczęśliwie coraz rzadziej. Kamil Durczok zaliczył faktycznie bolesny upadek – z samego szczytu niemal na dno – i ewidentnie sobie z tym nie poradził - zaznacza

- Durczok zapadł na syndrom Boga, ten sam, który zdarza się choćby wybitnym lekarzom. Pozycja, jaką przez lata zajmował, sprzyjała tej przypadłości. Z Olimpu jednak, jak się okazuje, można zostać strąconym (co przydarzało się zresztą i greckim bogom) – do samego Hadesu. - podsumowuje Łukasz Warzecha

bz/sdp.pl