Aleksander Łukaszenka kontynuuje swoją retorykę, oskarżając Zachód, a przede wszystkim Stany Zjednoczone i Polskę, o próbę destabilizacji Białorusi i przejęcia w niej władzy. Tym razem w czasie mitingu, na którym zebrało się kilka tysięcy jego zwolenników, białoruski prezydent przekonywał, że na zachodniej granicy jest coraz niebezpieczniej ponieważ „ktoś przypomina sobie o Kresach”.

- „Na zachodniej granicy jest niespokojnie, dźwięczy broń. Ma miejsce ingerencja w sprawy wewnętrzne naszego suwerennego kraju” – mówił dziś prezydent Białorusi do swoich zwolenników.

- „Ktoś nawet zaciera ręce i przypomina sobie o Kresach Wschodnich, gdzie wszystko co białoruskie, było zakazane i wypalane gorącym żelazem” – dodał.

Łukaszenka przekonywał, że wojska oraz siły specjalne muszą być na granicy kraju oraz na ulicach i placach, aby zapewnić na Białorusi porządek. Pytał też, kto miałby pilnować granic, gdyby jego zabrakło w kraju.

Odniósł się również do kwestii demonstracji, jego zdaniem prowokowanych przez Zachód. Stwierdził, że sobotę i niedzielę pozostawia jeszcze jako czas „do namysłu”, jednak „w poniedziałek, niech się nie obrażają”.

kak/PAP, tysol.pl