Tołstoj, bystry obserwator, bezbłędnie wychwycił jaskrawą sprzeczność wieku „kolei, elektryczności i postępu”, obyczajowy rygoryzm i bezwstyd medycyny, która właśnie „odkryła” kobiety.

Przypomnijmy sobie scenę z Anny Kareniny Lwa Tołstoja. Do słabowitej Kitty Szczerbackiej, poddanej nieskutecznej kuracji tranem i lapisem, rodzina wzywa lekarza, wschodzącą gwiazdę rosyjskiej medycyny. Wezwany medyk wyrzuca wszystkich z pokoju, bez ceregieli przystępuje do badania chorej, pouczając ją jednocześnie, że wstydliwość wobec lekarza jest przeżytkiem i obraża go osobiście. Nie ulega wątpliwości, że ten nowy gatunek lekarzy nie przypadł Tołstojowi do gustu. Podkreśla on bowiem nienaturalność całej sytuacji, w której nauka uzyskuje status wyższy od obyczaju, a przez to prawo do jego brutalnego łamania. Tołstoj, bystry obserwator, bezbłędnie wychwycił jaskrawą sprzeczność wieku „kolei, elektryczności i postępu”, obyczajowy rygoryzm i bezwstyd medycyny, która właśnie „odkryła” kobiety.

Od schyłku lat 70. XIX wieku sztuka, przede wszystkim literatura, baczniej przyglądała się kobietom. Emil Zola, Thomas Hardy, Bolesław Prus uczynili kobiety głównymi bohaterkami swoich głośnych powieści. Zmiana sposobu postrzegania kobiet manifestowała się równie mocno w nauce. Psychiatria, neurologia, seksuologia, nawet Lambrozjańska antropologia skierowały uwagę na kobiety. Życie społeczne i nauka podążały jednak w przeciwnych kierunkach. Tendencje emancypacyjne stopniowo niwelowały różnice między płciami, natomiast badania naukowe – przeciwnie, wzmacniały je. Od lat 90. XIX wieku czasopisma medyczne poświęcały coraz więcej miejsca zagadnieniom z anatomii, fizjologii i psychologii kobiet. Nie opisywały już prostych faz życia kobiet, rytmu dojrzewania, okresu ciąży, porodu i połogu, ale różne stany fizjologiczne, jak menstruację, i świeżo odkryte kobiece schorzenie – groźną blednicę.

Pulchna znaczy zdrowa

Dla lekarzy domowych okres od lat 80. XIX wieku do pierwszych strzałów w Sarajewie mijał pod zdecydowaną dominacją blednicy, jak nazywano różne objawy niedokrwistości u kobiet. Blednicę rozpoznawano po potliwości rąk, senności i spadku wagi. Najczęściej chorowały na nią dojrzewające panienki, stąd zwano ją nawet „chorobą podlotków”.

Leczenie polegało na leżeniu i pochłanianiu wielkich ilości kalorycznych posiłków. Zofia Ordyńska (1882–1972) wspominała, że dr Stanisław Pareński, teść Tadeusza Boya-Żeleńskiego, jeden z najbardziej wziętych lekarzy domowych, a jednocześnie autorytet w wyciąganiu podlotków z blednicy, przepisywał swoim pacjentkom następującą dietę: na śniadanie dwie bułki z masłem, jajko na miękko i kakao; na drugie śniadanie befsztyk po angielsku z kaszą perłową, suto okraszoną tłuszczem plus surówka z kiszonej kapusty z cukrem i oliwą. Do tego pół butelki porteru (sic!). Na deser legumina. Potem obfity po dwieczorek i kolacja, jabłka z dziurami od żelaznych gwoździ, smarowane nalewką spirytusową na młodych pędach sosnowych i kilka łyżek żelaza[2]. W zakresie diety lekarze z warszawskiego „Zdrowia”, najpopularniejszego czasopisma medyczno- -społecznego, byli zgodni z sugestiami Pareńskiego. Zalecali spożywanie dużej ilości pieczonego (nie smażonego) mięsa: befsztyków, rostbefów, pieczeni z rożna, baraniny, przy jednoczesnym ograniczeniu owoców i warzyw (które dopuszczano jedynie w małych ilościach jako dodatki do mięs), całkowitym wyeliminowaniu sałaty, kwaśnych przypraw i dresingów, co miało gwarantować pozytywny przebieg kuracji. Z napojów radzono pić gorącą czekoladę i mleko, unikać zaś herbaty i kawy. Leżenie mogło być przerywane nieforsownym spacerem, po którym poddająca się kuracji dziewczyna musiała wracać do łóżka. I tak przez cały miesiąc, aż do całkowitego ozdrowienia.

Kuracja kończyła się spektakularnym przytyciem. Na otyłość jednak patrzono inaczej niż teraz. Zaokrąglona pensjonarka, rumiana na twarzy, o mocnych biodrach i ramionach spełniała kryteria zdrowia i estetyki. Zwroty „dobrze wyglądać”, „poprawić się” oznaczały pożądany stan przytycia.

Wtedy bowiem – pisała Jadwiga z Sikorskich Klemensiewiczowa – nie szczupłe i wiotkie, nad takimi się litowano, uważając je za chore – lecz silne, tęgie, zwaliste kobiety miały powodzenie; dlatego też musiano gorsetami utrzymywać w formie zbyt obfite kształty niewieście. Młode panny, kandydatki na żony powinny być tłuściutkie, pulchne, rumiane na twarzy, jak „krew z mlekiem”.

W aptekach i drogeriach można było kupić rozmaite syropy „antyblednicze” o działaniu wzmacniającym. Sporządzano je na bazie lecytyny w stugramowych flakonach i reklamowano jako niezawodne środki na niedokrwistość oraz inne schorzenia: neurastenię, gruźlicę, moczówkę, uwiąd starczy i krzywicę.

Na łamach „Zdrowia” lekarze przestrzegali rodziców przed zaniedbaniem objawów młodzieńczej blednicy, która nieleczona miała prowadzić do gruźlicy, powikłań ginekologicznych i zaburzeń nerwowych. W medycznych poradnikach występowała nawet charakterystyczna zbitka „nerwowość – niedokrwistość” lub „niedokrwistość – nerwowość –melancholia”, sugerująca, że u podstaw chorób nerwowych, przede wszystkim histerii i neurastenii, leżą nieprawidłowości związane ze składem krwi. Zgodnie z wytycznymi włoskiego antropologa Cesarego Lombrosa, w poradnikach prezentowano portrety młodych kobiet, na twarzach których można było wyczytać rzekome stygmaty niedokrwistości i zaburzeń psychicznych. Blednicę zaliczono do chorób degenerujących gatunek ludzki, czyli powodujących bliżej niezbadane anomalie, przekazywane potomstwu w procesie dziedziczenia. Przed następstwami blednicy ostrzegały Gabriela Zapolska oraz znane publicystki Jadwiga Szczawińska-Dawidowa i Iza Moszczeńska.

Wiele wskazuje na to, że na przełomie wieku XIX i XX zapanowała obsesja blednicy. Przyczyny tego zjawiska są złożone. Pierwsza to widoczny zwrot zainteresowania życiem codziennym i higieną kobiet w czasopiśmiennictwie społeczno-medycznym lekarzy. W roku 1910 Wacław Goździecki, znany higienista, relacjonował: „Dotychczas na kongresach higieny szkolnej zajmowano się przeważnie wychowywaniem chłopców, dziewczęta zaś zostawały w cieniu, zajmowały drugie i trzecie miejsce, jak gdyby w przyszłości jako kobiety dojrzałe miały odgrywać w życiu jedynie role podrzędne”. Epidemia blednicy to również efekt uboczny szukania przez lekarzy związku pomiędzy nieprawidłowościami w składzie krwi a chorobami nerwowymi u kobiet. Pod lupę brano nie tylko kobiety dojrzałe, ale przede wszystkim osoby młode, u których można było w porę wychwycić nieprawidłowości i zapobiec ich rozwojowi. Kolejną przyczyną blednicy był styl życia: brak ruchu, złe odżywianie się, noszenie ciasnego gorsetu, w który zakuwano już piętnastoletnie dziewczęta. Lekarze prowadzili kampanię przeciw gorsetom, demonstrowali ściśnięte fiszbinami żebra, przestrzegali przez gruźlicą i schorzeniami kręgosłupa. Wszystko na nic. Gorset pozwalał ukryć braki figury i kobiety broniły go, dopóki mogły.

Wedle innej ówczesnej teorii blednica była wynikiem dysfunkcji cyklu miesiączkowego i bezwiednym przejawem budzącego się w dziewczętach seksualnego pożądania. Lekarze alarmowali, że dziewczęta oddają się grzechom tajemnym (masturbacji) równie często jak chłopcy. Na łamach „Zdrowia” rozpatrywano nałożenie na rodziców obowiązku wychowania seksualnego po to, aby zapobiec przedwczesnemu rozbudzeniu pożądania i namiętności u dziewcząt.

Teorii na temat przyczyn blednicy w pierwszej dekadzie wieku XX było więcej. Uważano na przykład, że choroba dotyka lekkomyślne dziewczta, forsujące nadmiernie młody organizm uciechami i pobudzeniem nerwów. Lekarze przestrzegali rodziców przed zbyt wczesnym wprowadzeniem córek w świat życia towarzyskiego: wizyt, balów, opery i teatru. Jeden z higienistów karcił nauczycielki pozwalające uczennicom spisywać pamiętniki – miały one drażnić nerwy. Inny narzekał na przeciążenie dziewcząt nauką.

Blednicę zatem można analizować zarówno jako trawiącą nastolatki chorobę, jak i sposób na zdyscyplinowanie i przywołanie niepokornych córek do porządku. Rozplenienie się tej osobliwej choroby u schyłku wieku XIX było odpowiedzią na wzrastającą w sferze publicznej, życiu społecznym i politycznym samodzielność kobiet.

CZYTAJ DALEJ NA: teologiapolityczna.pl

Magdalena Gawin/teologiapolityczna.pl