Na pocątku swojej drogi zawodowej byłaś bardzo związana z muzyką country i zaczęłaś odnosić w niej liczne wyróżnienia. Co się stało, że porzuciłaś ten typ muzyki i weszłaś „po uszy” w nurt muzyki  chrześcijańskiej?

Magda Anioł: W pewnym momencie zaczęłam przewartościowywać moje życie i w jego centrum pojawił się Bóg. A jak się pojawił  to nastąpiła we mnie wewnętrzna potrzeba dzielenia się wiarą…

Czy mogłabyś coś więcej powiedzieć o tej przemianie, która tak odmieniała kierunek Twoich zainteresowań muzycznych? W jednej z pierwszych swoich piosenek wyznajesz: Kiedy dusza śpiewa, kiedy serce prosi, wtedy czuję jak Duch Twój mnie unosi… Czy zawsze czułaś tę „unoszącą” Jego obecność?

W moim życiu doświadczenie Boga było procesem. Nie miało miejsce żadne piorunujące wydarzenie, które powaliłoby mnie dosłownie na kolana. Gdzieś z tyłu głowy zawsze miałam świadomość, że Bóg jest, ale niestety w pewnym momencie odstawiłam Kościół do kąta i moja wiara zaczęła umierać. Zaczęłam układać swoje życie bez Boga. Jednak, jak to zwykle bywa, o Bogu przypominamy sobie w momencie, gdy grunt obsuwa nam się spod nóg. Ok, miałam oparcie w mojej rodzinie, ze strony moich bliskich, ale to było za mało, by ogarnąć chaos panujący w moim życiu. Zaczął się ten powolny proces nawracania. Po latach przeżyłam prawdziwą, szczerą spowiedź, która była totalnym  „praniem” duszy. Wcześniej do praktyk religijnych podchodziłam z lekką kpiną. Jeśli już „praktykowałam” to po to, by „zaliczyć” albo dla „świętego spokoju”. Tak było dopóki pod powierzchnią niedoskonałego praktykowania odkryłam doskonałego Boga. Powrót do Kościoła odczułam nie jako nałożenie na siebie jakiegoś jarzma, ale jak odzyskanie utraconej wolności. Wiarę zaczęłam traktować dosyć serio. Automatycznie pojawiła się też potrzeba dzielenia się tym z innymi. To właśnie wtedy kowbojski kapelusz powiesiłam na kołku, a moją/naszą muzykę zaczęto szufladkować jako religijną.

Twoja piosenka „Zaufaj” towarzyszyła Janowi Pawłowi II w jego ostatniej podróży do Polski. Pokazuje czym tak naprawdę jest wiara – zawierzeniem w ciemno, nawet gdy totalnie nie rozumiemy, co dzieje się w naszym życiu, a nie tylko wiedzą, że Bóg gdzieś tam jest, w bliżej nieokreślonej czasoprzestrzeni: „Jak mam wierzyć powiedz mi, kiedy już nie wierzę w nic? Zaufaj Panu już dziś!  Czy  słowa tej piosenki także „przerobiłaś”  na własnej skórze?

W moim życiu miało miejsce wydarzenie, które z pewnością nie jest powodem do chwały. Ale jest to jeden z rozdziałów mojego życia, który trzeba zaakceptować. Z wielkim hukiem rozpadło się moje pierwsze małżeństwo, które Kościół po długim procesie uznał za nieważnie zawarte. Nie miałam pojęcia, co dalej robić. Rozwalone życie, zranienia, ciemność. W takich chwilach człowiek czuje, że stoi przed grubym betonowym  murem, którego o własnych siłach nie jest w stanie skruszyć. Może to brzmi naiwnie i pretensjonalnie, ale nie  pozostawało mi wtedy nic innego, jak tylko zaufać. Zaufałam. Modlitwa, wierność Bogu, czas. Łatwo nie było. Ale nie widziałam dla siebie innej drogi. Powoli niebo mojego życia zaczęło się rozpogadzać. Owoce zaufania stawały się coraz bardziej oczywiste. Od sześciu lat jestem szczęśliwą sakramentalną żoną i matką. Po raz kolejny okazało się, że dla Boga nie ma nic niemożliwego.

Czy coś zmieniło się w Twojej relacji z Bogiem po tym wydarzeniu, kiedy czułaś, ze stoisz na życiowej krawędzi i musisz rzucić się w Jego ramiona, bo o własnych siłach już nic nie zawojujesz…

Przede wszystkim doświadczyłam, że Bóg jest dobry, wierny i że chce mojego szczęścia. To bardzo ważne doświadczenie, bo często nosimy w sercu obraz Boga jako surowego sędziego, a nie kochającego Ojca. Po drugie zrozumiałam, że życie z Bogiem to nie jest bezproblemowa sielanka. Czasami wręcz przeciwnie. Jest cierpienie, trud, grzech, śmierć. Nie ma człowieka, którego te rzeczywistości nie dotyczą. Tyle tylko, że Ewangelia daje absolutnie rewolucyjne podejście do śmierci i cierpienia. Świat cię tego nie nauczy. Świat proponuje ci walkę ze śmiercią i cierpieniem. Ewangelia czyni ze śmierci i cierpienia twoje największe oręże. To droga do życia i wolności. Niełatwo to odkryć. Skarb im cenniejszy tym głębiej ukryty. Uczę się tego codziennie. W rodzinie, w Kościele, w mojej wspólnocie neokatechumenalnej. Cały czas mam wrażenie, że jestem na początku drogi. I chyba tak już zostanie...

Mówisz, jak ważne jest w życiu podejmowanie wyborów. Śpiewasz o tym w ostatnio wydanej płycie „Albo, albo” – pisaliście przed jej promocją, że mówi ona o tym najważniejszym wyborze w życiu człowieka. Czego on dotyczy?

Opowiedzenia się po jakieś stronie. Całe życie to tak naprawdę nieustanne dokonywanie wyborów. Jest kawa i herbata. Jest czarne i białe. Jest ładne i brzydkie. Jest dobre i złe. Jest życie i śmierć. Jest niebo i piekło. Albo albo. Problem mamy oczywiście z rozeznaniem. Odróżnieniem dobra od zła. Nic dziwnego, skoro żyjemy w stanie nieustannej wojny. W markecie wszystkie produkty wyglądają równie atrakcyjnie, chociaż większość z nich to zwykły szajs. Jesteśmy zwodzeni, kuszeni, oszukiwani. Dezorientacja to na wojnie jedna z najskuteczniejszych strategii. Jeżeli nie przylgniesz do Chrystusa i nie zapalisz w swoim życiu światła Bożego Słowa nie ogarniesz tego wszystkiego. Nie ma szans.

 Piosenka „Albo, albo” mówi właśnie o tym, że wybór musi być jednoznaczny i nie można iść na żadne kompromisy ze złem. Jak walczyć o prawdę, miłość i nie pozwolić na konformistyczną postawę?

Kto nie idzie na kompromisy ze złem wcześniej czy później ląduje na krzyżu. Czasy mamy dzisiaj takie jakie mamy. W najlepszym przypadku za przyznanie się do Chrystusa grozi ci kpiące spojrzenie, w najgorszym – męczeńska śmierć. I jedno i drugie jest krzyżem. Walka z chrześcijaństwem jest dla mnie zrozumiała. W świecie gdzie egoizm i ślepe posłuszeństwo wszelkim cielesnym pożądliwościom króluje niepodzielnie, miejsca na naukę Jezusa jest raczej niewiele. Owszem, jesteśmy gotowi do morderczej pracy, wysiłku, poświęcenia. Ale to wszystko dla naszego żarłocznego i chciwego JA. Kto tam chce słuchać dzisiaj o umieraniu dla innych. Nie mówiąc już o umieraniu dla wrogów... Nasze dzieci też muszą umierać. I to od najmłodszych lat. Jak we wiosce Amiszów (śmiech). Nie mogą się we wszystko i wszystkim bawić, nie mogą wszystkiego oglądać i wszystkiego jeść. Jest to trudne zwłaszcza wtedy, kiedy nasze dzieci widzą, że inne dzieci nie mają takich ograniczeń. Ale czy dobry rodzic poda dziecku truciznę?

No właśnie, czy nie ma czasami jednak w dzieciach naturalnej skłonności, aby jednak spróbować, sięgnąć po coś, skoro wszyscy tak robią?

Jako rodzice przede wszystkim musimy modlić się za dzieci.

Ja na przykład odmawiam nowennę do św. Moniki, która wypraszała przez wiele lat nawrócenie swojego syna Augustyna. Wierzę w siłę tej modlitwy i modlę się tą nowenną po kolei za wszystkie dzieci. A skoro wierzę, to znaczy, że modlitwa ma paliwo. Po drugie trzeba rozmawiać, wyjaśniać, argumentować. Logika „nie bo nie” jest pozbawiona sensu. Jeśli czegoś dziecku zabraniamy, to dziecko musi wiedzieć dlaczego. Przede wszystkim jednak musi wiedzieć i czuć, że je kochamy i wszystko co wobec niego robimy wynika z tej miłości. W końcu dziecko dorasta i przestaje się nas pytać co mu wolno, a co nie. Tedy zostaje tylko, albo aż modlitwa. Jedyny dopuszczalny i dożywotni środek ingerencji w cudze życie.

Zaczynamy czas adwentowy… Co jest dla Ciebie wyjątkowo ważne w czasie oczekiwania na Boże Narodzenie?

W adwencie dociera do mnie, jak bardzo jesteśmy zagonieni. Jak bardzo zatraciliśmy sens i klimat Bożego Narodzenia. Tajemnicę Bożego wcielenia zamieniliśmy na zgiełk tandetnie wystrojonych marketów, czerwonych krasnalów, choinek, gipsowych Jezusków i telewizyjnej papki. Gdyby nie głos Kościoła zeświecczałabym chyba na amen. We wspólnocie mamy taką zachętę do nocnego czuwania na modlitwie. Nastawiamy sobie budzik na drugą, trzecią nad ranem i modlimy się, czytamy Słowo Boże… I to Słowo zapadając w serce może je przemieniać. Chciałabym, aby Adwent był dla mnie i mojej rodziny czasem zwolnienia. I świadomego czekania. Na to co najważniejsze. 

Rozmawiał Natalia Podosek

Magda Anioł urodziła się na Śląsku. Uczęszczała do liceum muzycznego, ukończyła również klasę gitary klasycznej;  W czasie gdy jeszcze nie ukończyła szkoły stworzyła swój własny zespół, który nazwała swoim nazwiskiem oraz imieniem. W 1999 roku razem z zespołem wydała swój pierwszy album pt. „Co to jest?”. Na scenie chrześcijańskiej zespół debiutował płytą „Kiedy dusza śpiewa”. Potem Magda dostała nagrodę Tuba Dei dla Wokalistki Roku. Kolejnym albumem w dyskografii jest „Ani oko, ani ucho”. Z niej pochodzi piosenka „Zaufaj”, która  towarzyszyła Ojcu Świętemu w jego ostatniej wizycie w Polsce.Inne płyty zespołu Magdy Anioł to: "Do góry nogami", "Lolek", "Naprawdę", "Albo albo".