Na szczęście poniedziałek, bo dłużej nie dałoby się chyba wytrzymać tego przedwyborczego wzmożenia emocjonalnego. Kandydaci do sejmików, rad, na stanowiska burmistrzów i prezydentów miast dawali z siebie wszystko i słusznie należy się im chwila oddechu, a nam – trochę spokoju. Wyniki exit poll z województw wskazują pewną przewagę PiS, nie tak wielką jednak, na jaką wielu liczyło. W dużych miastach ostała się stara gwardia i tylko Gdańsk oraz prawdopodobnie Kielce czeka druga tura wyborów.

Teraz zatem rozpruł się worek z komentarzami i każdy żurnalista czy „ekspert” może mieć swoje pięć minut wyrażając własną opinię na temat - dlaczego tak dobrze/źle; dlaczego wsie tak, a miasta siak; dlaczego grupa wiekowa taka czy inna głosowała tak lub inaczej. A przede wszystkim dowiemy się – co z tego wynika oraz jak należy interpretować.

Szczególnie dobrym miejscem, by śledzić ten wylew opinii jest Twitter. Dla osób, które tam nie zaglądają – Twitter to taka piaskownica, gdzie bawią się politycy, dziennikarze (pod nazwiskami własnymi lub aliasami) i zależnie od potrzeby i koniunktury okładają się łopatkami po główkach lub zawierają mniej lub bardziej trwałe sojusze. Te harce nie mają najmniejszego znaczenia dla ludzi, którzy codziennie rano wstają i idą do pracy, ale harcownikom dają być może poczucie poczucie, że są komuś potrzebni. Czy rzeczywiście są?

Mam znajomego, który na moje pytania wynikające z bezmyślności czy ignorowania faktów odpowiada zwykle – Czy pani ma mnie za idiotę?! Teraz mam ochotę zareagować podobnie, kiedy czytam pełne niedowierzania dywagacje powyborcze naszych dzielnych żurnalistów.

Dziwią się oni bowiem niewielkiej w sumie przewadze PiS, dziwią się, że w Poznaniu wygrał Jacek Jaśkowiak, że w Krakowie niezatapialny od lat Jacek Majchrowski, że Łódź wzięła Hanna Zdanowska z wyrokiem za fałszowanie dokumentów. Warszawa, wiadomo – Rafał Trzaskowski potrafi sklejać plastrem szyby to wygrać musiał. Ale w sumie dziwią się na potęgę.

Mnie dziwi zupełnie co innego. Choćby to, że w Gdańsku sytuacja jeszcze niepewna, bo Kacper Płażyński depcze po piętach Pawłowi Adamowiczowi i zmierzą się w drugiej turze.

Dziwię się tak na opak może dlatego, że nie przesiaduję na Twitterze ani nie chłonę wyników sondaży, tylko przyglądam się ludziom i zagaduję ich kiedy i gdzie się da. I tak, spędzając weekend w 3City, chodziłam ulicami, zaglądałam do knajpek, a do przemieszczania się korzystałam z Ubera. Przy okazji dowiedziałam się na przykład, że „Płażyńskiego nikt nie chce”, „Młody Wałęsa to nikt, tylko nazwisko”.

A Adamowicz?, pytam.

Zostanie, słyszałam.

Jak to? A te przekręty mieszkaniowe, wspieranie Amber Gold?!

Pani patrzy, jak wygląda miasto. Jest zamożne, po co zmieniać prezydenta? Ten jest skuteczny. A że kradł? Każdy musi się nakraść; jak już się nakradnie, to potem dobrze rządzi. Nowi będą dopiero musieli się nakraść.

Przyznam że taka argumentacja trochę mną wstrząsnęła. Pokazała bowiem stopień demoralizacji jaki osiągnęła jakaś część naszego społeczeństwa. Zaraz jednak pojawiła się myśl – dlaczego tak jest? Dlaczego wciąż wybieramy znane zło zamiast nowej szansy?

Moja teoria jest taka – wielu ludzi utraciło wiarę, że prawda i uczciwość w życiu publicznym to wartości, przed którymi muszą ustąpić wszelkie inne względy. Wytresowano nas w przekonaniu, że przysłowiowy pierwszy milion trzeba ukraść, że największe oszustwa pozostają bezkarne i że nic z tym zrobić się nie da, bo dziennikarze zamiast wywierać presję na władzę siedzą na Twitterze. Bo bezsilność ogarnia, kiedy widzi się, że po trzech latach „dobrej zmiany” żaden z autorów rozmaitych przekrętów nie poniósł odpowiedzialności, a na osłodę możemy śledzić seriale komisji do tego czy tamtego. Ogarnia wściekłość, że pozwala się hulać do woli wszelkim agenturom ubranym w sędziowską togę. Że kamiennym milczeniem przywalono zabójstwa polityczne, że wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej zamknięto pomnikiem. Że nie zrepolonizowano mediów, więc skazani jesteśmy albo na manipulacyjny kłamliwy przekaż mediów obcych albo na siermiężną propagandę telewizji państwowej. A stary skład PKW? Co to mówiąc najoględniej, „nie ogarnął” wyborów w 2014? A ja dodam od siebie – a co tam z serwerami liczącymi głosy? Nadal te same ruskie?

Takie są fakty. I nie przykryje ich żaden program rozdawniczy. Bo ludzie w głębi serc chcą prawdy. Utwierdza mnie w tej nadziei wyraźnie niska frekwencja wyborcza w grupie wiekowej 20-29 lat. Młodzi ludzie nie zatracili jeszcze instynktownej zdolności odróżniania prawdy od fałszu, dlatego nie chcą występować w teatrze, gdzie rola obywatela sprowadza się do kwestii „jaśnie panie, powóz zajechał”.

Pytam więc – Czy macie nas za idiotów?!

Martyna Ochnik