Na czym polegać ma rzekomo problem mój i Gowina? Otóż na tym, że nie akceptujemy nieuniknionego postępu. „To jest problem Gowina, narodowców i Terlikowskiego. Świat im odjeżdża. Im bardziej on się oddala, tym bardziej oni się cofają. Ale w dużej mierze jest to też problem znacznej części polskiego społeczeństwa. Bo wielu z nas coraz bardziej boleśnie brakuje czegoś, co psychologowie nazywają myśleniem dywergencyjnym. Czyli takiego postrzegania świata, które uwzględnia jego nieogarnioną złożoność oraz nieprzewidywalną zmienność i niejednoznaczność, z czego wynika uznanie, że zwykle nie ma jednej pewnej interpretacji ani jedynego pewnego rozwiązania, trzeba więc rozważać i testować rozmaite opcje” - oznajmia.

Te rozmaite opcje, to jednak różne tempo marszu w tym samym marksistowsko-leninowskim kierunku. Pomysł, że można zawrócić z raz obranego przez lewicę kierunku Żakowskiemu w ogóle nie przychodzi do głowy. On uważa, że trzeba maszerować i koniec, bo tylko wtedy można rzeczywiście budować przyszłość. „Czym szybciej świat się zmienia (a zmienia się szybciej niż kiedykolwiek), tym ten brak jest bardziej widoczny i bolesny. Dla wszystkich, ale dla niezdolnych do myślenia dywergencyjnego zwłaszcza. Gdyby nie ten brak, Gowin mógłby być pożytecznym politykiem PO, Terlikowski mógłby pomóc Kościołowi odzyskać pozycję w XXI w., zapał narodowców mógłby pomóc Polsce na historycznym zakręcie, czego z pewnością by chcieli. A gdy się odklejają, cały ich zapał idzie na hamowanie, cofanie, potępianie,zamiast na popychanie spraw w jednym z sensownych kierunków, których zawsze jest wiele, ale nigdy nie są one z tyłu” - dodaje Żakowski. A ja mam poczucie, że jedynym z sensownych kierunków jest zawrócenie z drogi ku przepaści, do której wciąż kieruje nas Żakowski. Innej drogi ratunku nie ma.

TPT/Wyborcza.pl