W absolutnej medialnej ciszy, kompletnie niepostrzeżenie, od 1 listopada 2017 roku wchodzi w życie nowa ustawa i będzie można w aptece nabyć tak zwaną leczniczą marihuanę. Projektu ustawy nie wniósł poseł PiS, ani żaden inny poseł koalicji rządzącej, ale niejaki Piotr Liroy Marzec, obecnie poseł „bezdomny”. Wcześniej, 22 czerwca 2017 roku odbyło się głosowanie, 440 posłów było za, przeciw opowiedziało się tylko dwoje polityków Solidarnej Polski: Beata Kempa i Zbigniew Ziobro. No i co? Nie ma cudu polskiego?

Same cuda, Panie, same cuda. Na wstępie zważyć należy, jak piszą prawnicy, że temat należał do tego gatunku, który zawsze wywołuje emocje. Obok aborcji, pozwolenia na broń i związków partnerskich, problem zalegalizowania leczniczej marihuany był jednym z ulubionych samograjów ideologicznych. W takich przypadkach podziały tworzą się od samego początku i trwają do samego końca. Oczywiście zdarzają się jakieś minimalne przepływy zwolenników czy dezercje z okopów, ale generalnie zmiany zdania, zwłaszcza wśród polityków, ciężko się spodziewać. Z marihuaną, było nie było narkotykiem, stało się zupełnie inaczej. Jak widać na załączonych statystykach niemal 100% wybrańców narodu zagłosowało jednomyślnie i to dopiero początek cudów.

Projekt złożył człowiek tak kontrowersyjny, jak to tylko możliwe. Znany kielecki raper nie należy do ludzi, którzy mogą się pochwalić pensjonarskim CV. Jednym przypomnę, innym uświadomię, że Marzec nie tylko klnie jak szewc na scenie, ale na pewno był i chyba jeszcze jest producentem filmów porno. Marihuanę w środowisku Liroya spożywa się na deser albo leczniczo, na chorobę zwaną kacem. Przytoczone informacje to zaledwie skromny kawałek ciekawego życiorysu posła Marca, co pozwalało w ciemno założyć, że partie prawicowe najpierw obśmieją takiego gościa, a potem spuszczą po ideologicznej brzytwie. Wydawać by się też mogło, że PO i Nowoczesna nie dopuszczą do sytuacji, w której ktoś inny jest nowoczesną opozycją. I wreszcie przynajmniej chłopi z PSL powinni się jakoś wyróżnić, czymkolwiek, choćby wnioskowaniem o dopłatę do kwintala trawy.

Żadne z rutynowych zachowań nie miało miejsca i to następne elementy jednego wielkiego cudu. Ostatecznym cudownym podsumowaniem jest przegłosowanie i podpisanie przez prezydenta ustawy, co się odbyło bez najmniejszych protestów ulicznych, palenia świeczek i kampanii medialnych z udziałem celebrytów. Internetto takie miejsce, w którym nie brakuje chętnych, aby podważyć heliocentryczną teorię budowy Układu Słonecznego, jednak optymistycznie założę, że w tym przypadku dojdzie do jeszcze jednego cudu i większość z przytoczonymi faktami się zgodzi. Gdzie zatem szukać rozwiązania zagadki, co się takiego stało, że z tematu służącego za dyżurną ideologiczną pałę, na pełnym spokoju, jak mówi młodzież, przeprowadzono niezwykle trudny politycznie projekt i to z taką jednomyślnością?

Zadziałały trzy nadzwyczajne uwarunkowania. Marihuana lecznicza przepadła jako temat, w nawale tematów, którymi w tamtym czasie żyła Polska. Na drugim miejscu wstawiłbym milczenie baranów, a grzeczniej pisząc, zupełna cisza medialna, bark zainteresowania biegających z mikrofonami reporterów. W końcu trzeci nadzwyczajny czynnik – ideologiczna kastracja. Jaki by ten Liroy nie był, ale przygotował czysto medyczny projekt. Kontrowersje wywołały jedyne legalne uprawy, które ostatecznie nie znalazły się w projekcie. Gdy te wszystkie uwarunkowania sprzęgły się ze sobą, to po prostu nie było o co bić pijany i na czym budować kapitału politycznego.

Powstał projekt mądry, oparty na zdrowym rozsądku, celujący dokładnie w to miejsce, w jakie należało wycelować, czyli leczenie, uśmierzanie bólu, a nie ćpanie w imię fałszywie pojętej wolności. Wszyscy o problemie zapomnieli, nie odzywali się nawet eksperci, wieszczący załamanie rynków medycznych. Dokładnie tak wygląda i działa normalność. Jedno jest tylko w całej tej historii niezwykle przygnębiające, mianowicie to, że w dużo ważniejszych sprawach, choćby ustawy sądownicze, na cud nie ma co liczyć. 

Piotr Wielgucki (Matka Kurka)