Wydawać by się mogło, że potrącenie 77-letniej kobiety przez dziennikarza Piotra Najsztuba nie jest historią godną większej uwagi, a już na pewno nie jest przyczynkiem monografii III RP, ale to pozory, w dodatku niebezpieczne. Zdarzenie to doskonale pokazuje kim lub raczej, czym są elity, które swój początek mają w PRL-u, jednak prawdziwymi gwiazdami stały się dopiero po 1989 roku. Pierwsze skojarzenie, tuż po przeanalizowaniu podstawowych informacji, nie może być inne niż dostrzegalne gołym okiem pełne poczucie bezkarności. Jak piszą portale internetowe Najsztub od 8 lat nie ma prawa jazdy, poruszał się samochodem bez ważnego badania technicznego i obowiązkowego ubezpieczenie OC.

Czy człowiek przy zdrowych zmysłach, będąc osobą powszechnie rozpoznawalną, zdecydowałby się na taką kaskaderkę? Zdecydowanie tak, ale dotyczy to wyłącznie wyjątkowych ludzi, którzy otoczeni zostali wyjątkową opieką. Najsztub zdecydowanie należy do tej kategorii obywateli III RP, która pozostawała poza wszelkimi regułami prawa i normami społecznymi. Przyklejało się takim metkę „autorytet” i każdą podłość albo bzdurę z ich udziałem natychmiast przekuwano na „sztukę”, „performance” i tym podobne niedorzeczności. Gdy chodziło o rzecz grubą, powiedzmy rozbicie samochodu po pijaku ze skutkiem śmiertelnym dla pasażera, delikwent rzucał od niechcenia, często wymuszone, „przepraszam” i po sprawie. O ile komuś to nie wystarczało dostawał obuchem łeb, aż mu gwiazdy „mowy nienawiści”, „hejterstwa” i „typowej dla katolików miłości bliźniego” w głowie zatańczyły.

Żyjąc w takich cieplarnianych warunkach, autorytety kompletnie się nie przejmowały czymś, co przecież jest oczywistością. Wiadomo, że wcześniej czy później każdego kierowcę złapie policja, straż miejska albo inne ciało urzędnicze, kontrolujące nasze wypełnianie obywatelskich obowiązków. Najsztub musiał mieć świadomość, że jedna z tysiąca wycieczek zakończy się ujawnieniem wszystkich niewygodnych dla nie go faktów. Wydaje się też nieprawdopodobne, aby przy tak długim okresie nigdy na żaden patrol nie trafił i najwyraźniej wychodził z tego cało. Zadziałało zwykłe policyjne „Obywatelu Najsztub, dajcie autograf dziecku, uważajcie na przyszłość i możecie jechać”? Niekoniecznie, nawet za najgorszych czasów PO-PSL policjanci łapali znanych i lubianych, jeśli przekraczali granice, a Najsztub przekroczył wszystkie.  Tutaj zadziałało coś zupełnie innego, mianowicie wspomniane poczucie bezkarności, za którym idą szerokie plecy.

Pieszczochy III RP żyły w specjalnych warunkach, nie obowiązywały ich zasady, nakazy, zakazy i wymogi, nakładane na szarego Kowalskiego. Mieli wszystko podane na tacy, przywileje, pieniądze, sławę i przede wszystkim bezkarność, ale to jedna strona. W razie konieczności z kłopotów wyciągały ich układy i koterie III RP, potrafiące załatwić każdą sprawę. Z tych powodów Najsztub nie przejmował się niczym i tak mu to weszło w krew, że nie przestraszył się nawet zmiany władzy, którą on i jemu podobni nazywają faszyzmem. Na koniec tej degrengolady Internet przypomniał Najsztubowi wpis, jaki zamieścił na Twiterze:

czy po tych wszystkich "kolizjach" nie czas już aby na hasło:Bóg! Honor! Stłuczka!:) i na rządy stacjonarne, z zakazem poruszania się...

Powyższe słowa napisał człowiek bez prawa jazdy, poruszający się samochodem niedopuszczonym do ruchu i nie posiadający obowiązkowego ubezpieczenia. Ów autorytet od 28 lat biega po mediach, rządzi i dzieli, ocenia, recenzuje, stawia diagnozy, jednym zdaniem jest emanacją całego sytemu, jaki wspólnie z innymi „autorytetami” stworzył. Czasami warto sięgnąć po najprostszy przykład, żeby zobrazować bardzo szerokie zjawisko. W historii Najsztuba znajdziemy cała historię III RP w pastylce, ale nie chcę takiej puenty, bo blisko trzydzieści lat zasypuje się Polaków niemocą. Puentą ma być surowy wymiar kary i ostracyzm społeczny, czyli wszystko to, co Najsztub proponował uczciwym i nie pasującym do III RP Polakom. 

Matka Kurka (Piotr Wielgucki)