W Polsce jest tyle ekspertów od polityki międzynarodowej, którzy o polityce międzynarodowej nie mają pojęcia, że pozwolę sobie nie dołączać do tego szacownego grona. Za to odważę się na parę refleksji wygłoszonych przez zwykłego zjadacza chleba, bo tego nikt mi nie może zabronić, ani nawet odmówić. Bóg jedyny wie po co komu spotkanie Kim Dzong Una z Donladem Trumpem i jako żywo żadnych wielkich korzyści po tym wydarzeniu dla Polski nie widzę. Umówmy się, że o treści podpisanego dokumentu, choć ta się mieści zaledwie w czterech punktach, Polacy wiedzą mniej niż o kontuzji barku Kamila Glika.

 

Tak dla porządku przypomnę pokrótce o co w ogóle chodzi:

  1. USA i KRLD zobowiązały się do ustanowienia nowych amerykańsko-koreańskich relacji. USA dały też gwarancję bezpieczeństwa KRLD.

  1. KRLD i USA mają pracować na rzecz pokoju na Półwyspie Koreańskim.

  1. Mają też być zachowane ustalenia z Panmundżom, czyli projekt denuklearyzacji KRLD.

  1. Ponadto USA i KLRD będą współpracować w sprawie jeńców i więźniów, zidentyfikowani mają być niezwłocznie uwolnieni.

Cierpliwy papier wszystko przyjmie, ale przy nieco uważniejszej lekturze widać wyraźnie, że punkt drugi i pierwszy to dyplomatyczne masło maślane „oby Polska Ludowa rosła w siłę, a ludziom się żyło dostatnio”. Trzeci punkt to powtórzenie ustaleń, których nikt nie przestrzegał, a czwarty chociaż jest nowością, dotyczy bardzo wąskiej grupy ludzi, nie porządku światowego. Przy tym jest jeszcze coś, co może wszystko zmieść w ułamku sekundy. Pamiętajmy o temperamentach obu polityków i co tu dużo mówić, o „zaburzeniach emocjonalnych” Kim Dzong Una. Jeden incydent i pisanina zawiśnie na gwoździu w wiadomym miejscu. Mniej więcej tak to widzą oczy przeciętnego zjadacza chleba, ale z drugiej strony jest to gigantyczny sukces polityczny Donalda Trumpa i Kim Dzong Una też. Cały świat żył i jeszcze żyje spotkaniem na szczycie. Naturalnie w różnych proporcjach i przeważnie bez głębszej wiedzy czy analizy, jednak wydarzenie zajęło pierwsze miejsce we wszystkich agencjach informacyjnych. Dzięki temu jeden i drugi polityk osiągnął swój cel, reszta to polityczny teatr.

Wydawałoby się, że te podstawy powinien opanować każdy, bodaj początkujący polityk, jednak takie cuda w polskiej polityce się nie dzieją. Odrobina pomyślunku i Grzegorz Schetyna mógłby zachować się jak Trump albo chociaż Kim Dzong Un. Od wielu lat trwa nawalanka, PiS tłucze PO i odwrotnie, stało się to chlebem powszednim i nic tu nie może zaskoczyć. Każda inicjatywa obecnej władzy jest torpedowana przez opozycję i ludzie na pamięć wiedzą, że gdy PiS powie „A”, to rzecz jasna PO odpowie „B”. Trump przełamał opory, przytemperował ambicje i spotkał się z największym wrogiem, żeby przynajmniej na papierze dogadać się w podstawowych sprawach. Taka sama propozycja ze strony Schetyny skierowana do PiS byłaby szokiem politycznym i pierwszym skutecznym działaniem od lat. Doprecyzowując, musiałoby to być coś konkretnego, na przykład wspólna walka o pozycję Polski w UE i przyszły budżet.

Oczyma wyobraźni widzę, jak teraz ludzie łapią się za głowy i krzyczą: „siedź cicho, bo narobisz biedy!”. Bez obaw, Grzegorzowi Schetynie, Donaldowi Tuskowi i nikomu innemu z PO taki projekt nie przejdzie przez głowę i usta, choćby im to położyć na tacy i do ust wkładać. Przez kilkanaście lat słyszymy, że Kaczyński jest gorszy od Putina, Łukaszenki, Bieruta i Gomułki, ale prawda jest taka, że to Grzegorz Schetyna, Donald Tusk i reszta tego towarzystwa są gorsi od Kim Dzong Una. Argumenty dla tej tezy zostały wyłożone powyżej.

Matka Kurka