Mówi się, że najtrudniej być prorokiem we własnym domu. Prorokiem może i tak, zwłaszcza w Polsce, gdzie od wieków i zewsząd spadają na nas niespodzianki, w tym wiele nieszczęść, ale wyciąganie wniosków na podstawie historycznych doświadczeń już takie trudne nie jest.

Od samego początku słyszałem, że PiS porywa się z motyką na słońce i nie ma takiej możliwości, żeby się na reformie edukacji nie przewróciło. Takie głosy płynęły również ze strony elektoratu PiS, ale prawdę powiedziawszy poza rozgrzanymi emocjami argumentów było tam tyle, co kot napłakał. Główną przyczyną protestów i niezadowolenia społecznego miała być sama zamiana, wiadomo człowiek, jak się do czegoś przyzwyczai to ciężko mu się przestawić na nowe. W zasadzie prawda tyle, że dotyczy zmian na gorsze lub na nieznane.

Powrót do ośmioklasowej szkoły podstawowej nie wypełnia żadnego z powyższych kryteriów. Jakie nieznane i gorsze?! Podstawówkę w takim wymiarze zna większość Polaków i z sentymentem ją wspomina. Nie ma tu najmniejszej tajemnicy, wręcz przeciwnie, nastąpił powrót do starego, które okazało się lepszym. Konsekwentnie zalecam ostrożność przy analizowaniu badań opinii publicznej, niemniej gdy badania pokrywają się z codziennymi obserwacjami ludzkich zachowań, to istnieją podstawy, aby dać im wiarę.

Według badań zdecydowana większość Polaków uznawała gimnazja za złe rozwiązanie, z czego spora grupa mówiła wprost o patologii. Mając na uwadze te podstawowe dane trzeba naprawdę niewiele wiedzieć o mechanizmach społecznych albo celowo fałszować rzeczywistość, żeby dostrzec w zaplanowanej przez PiS reformie wysokie prawdopodobieństwo wybuchu masowych protestów. Prawie dwa lata podkręcano atmosferę wokół „niewątpliwych” krzywd, jakie miały spotkać uczniów, nauczycieli i rodziców. Tymczasem uczniowie zostali pozbawieni stresu związanego ze zmianą środowiska, nauczyciele nie doznali żadnych krzywd i dodatkowych obowiązków, ale mają na stole projekt podniesienia uposażeń. Rodzice prawie w ogóle nie odczuwają różnicy, bo w zdecydowanej większości dzieci chodzą do tych samych szkół, ewentualnie przenoszą się do innych razem z klasą. Dlaczego w takich warunkach miałoby dojść od jakiejkolwiek masowej histerii i „wyprowadzania milionów na ulicę”?

O to trzeba pytać twórców monotonnej propagandy, która wali w jeden bęben i nie bacząc w czyją stronę. Nieważne czy martwa wiewiórka, czy spróchniały świerk, czy reperacje, czy reforma sądownictwa, czy osiem klas podstawówki, słychać jeden i ten sam rytm. Faszyzm, zamordyzm, izolacja, demolowanie Polski. Kontrast pomiędzy rzeczywistością i propagandą jest tak duży, że dochodzi do komicznych absurdów. TVN, ilustrując „ostry sprzeciw” nauczycieli, pokazał jakiegoś spóźnionego hipisa, który narzekał, że dostanie podwyżkę. Niech mnie grom z jasnego nieba trafi prosto w łysinę, jeśli zełgałem choćby jednym słowem? Do kogo takie bzdury dotrą i komu się zechce wyjść na ulice? Z zapowiadanych protestów nawet kapiszon nie wystrzelił.

Dzieci chodzą do szkoły, nauczyciele robią swoje, rodzice zajęci własnymi sprawami i po rewolucji. Nie potrzeba proroków i szczególnych zdolności, aby obecny stan rzeczy zdefiniować na wiele miesięcy wcześniej. Nic, dosłownie nic, poza szukaniem dziury w całym, nie dawało podstaw do paniki i wszystko musiało się tak skończyć, jak się skończyło. Jest to również efekt zmęczenia materiału i przykładania armaty do skroni coraz mniejszych wróbli. Ludzie się z tym hukiem ślepaków oswoili i nawet nie wpuszczają tego jednym uchem, by drugim wypuścić, tylko sięgają po pilota. Na przykładzie reformy edukacji widać wyraźnie, gdzie są granice społecznych emocji i jak się kształtuje temperatura tych emocji. Do wrzenia konieczne są określone warunki, rzeczywiste krzywdy, zagrożenia, uzasadnione obawy.

Ludzie muszą wiedzieć i czuć, że ktoś im coś zabiera, czegoś zabrania, nakłada kajdanki, przyciska do muru, odcina tlen. Niczego podobnego Polacy fizycznie odczuć nie mogą, bo najzwyczajniej w świecie wszystkie te „zagrożenia”, to wyłącznie bełkot taniej propagandy. Prawdą jest, że jeśli jakieś zamiany dotyczą szerokiej grupy społecznej, a tak był z reformą edukacji, trzeba się liczyć z dużym oporem samej materii i zainteresowanych. Cała sztuka polega jednak na tym, żeby robić reformy zgodne z  kierunkiem oczekiwań społecznych i na tej drodze do kolizji suwerena z władzą nigdy nie dochodzi. Piszę tę słowa na kilka dni, może tygodni, przed kolejną zapowiadaną histerią. Na jesieni ma wybuchnąć następna „rewolucja”, tym razem z powodu reformy sądownictwa i repolonizacji mediów.

Należy się spodziewać  takiej samej „rebelii”, jak widzieliśmy dotąd, bo poza sędziami i dziennikarzami ze starego układu, żaden normalny Polak za to towarzystwo umierał nie będzie. Brakuje słoni i za dużo wiewiórek wprowadzono do spraw polskich, żeby dało się Polakom rewolucję wcisnąć. 

Matka Kurka (Piotr Wielgucki)