Intuicja po babci i po prostu rozum podpowiadały mi, że mecz z Senegalem skończy się dokładnie tak jak się skończył, a prawdę pisząc obawiałem się jeszcze gorszego wyniku. Człowiek usłyszy te wszystkie piłkarskie zaklęcia, którymi się wzajemnie częstują piłkarze i częstowani są kibice i od razu wie, że w dziesięciu przypadkach na dziesięć „orły” zejdą do szatni ze zwieszonymi głowami. A co było słychać? Jak bardzo jesteśmy nastawieni pozytywnie i bojowo, do tego stopnia, że na papierze trener Nawałka spisał ultra ofensywny i eksperymentalny skład. Problem w tym, że gra się na boisku, nie na papierze i w grze zobaczyliśmy jedenastu przestraszonych facetów, z głowami napakowanymi piłkarskimi frazesami.


Trudno to pojąć, bo przecież widzieliśmy Polskę w grze o wszystko i ta drużyna potrafiła wyjść na swoje przy największych opresjach. Z wyjątkiem jednego meczu z Danią, prawie zawsze Polacy rzucali się do ataku i szybko zdobywali bramki. Mało przy tym wszystkim było gadania, piłkarskich prawd i kalkulacji. We wspomnianej porażce z Danią pierwszy raz weszła do gry głęboka teoria i dziennikarskie analizy. Tamtym meczem mogliśmy sobie zapewnić awans, więc zaczęło się rozdawanie sukcesu przed pierwszym gwizdkiem sędziego. W meczu z Senegalem wrócił ten sam klimat, piłkarze i komentatorzy zajęli się klepaniem mantry, że pierwszego meczu nie można przegrać, że znamy swoją wartość, że miejsce w rankingu FIFA to nie przypadek. Efekt wszyscy znamy, zamiast gry zobaczyliśmy kompletny chaos w każdej formacji, nie wyłączając bramkarza i w fatalnym stylu przegraliśmy z bardzo przeciętną drużyną.

Wszystkie błędy Polska powtórzyła w meczu z Unią Europejską, krok po kroku. Przez blisko dwa lata Polska grała ostro, stałym składem, z Beatą Szydło na czele. Wielu psioczyło, że to nie jest zawodnik na tę ligę i zwłaszcza na mecze wyjazdowe. Nie zna biegle angielskiego, nie ma złotych okularów, woli rosół niż homara. Jednak Beata Szydło wychodziła do gry bez najmniejszych kompleksów i nie słyszeliśmy z jej ust, jaka będzie ofensywna i przebojowa. Dawała sobie bardzo dobrze radę podczas obrony polskiego stanowiska w Parlamencie Europejskim, gdzie zagrała jeden z lepszych meczów. Równie dobrze wypadała na szczytach UE i przede wszystkim cały czas grała swoje. Drużyna pod wodzą Beaty Szydło nie kombinowała, nie zmieniała składu, pomimo ostrej krytyki z wielu kierunków. Obowiązywała też tylko jedna strategia i to nie na papierze, ale na boisku – ani kroku w tył, żadnych kompromisów, żadnych ustępstw, Polska to suwerenny kraj.

Za dobrze szło i wtedy trener PiS, który zwykle podejmuje decyzje najlepsze z możliwych i w dodatku ośmiesza przeciwnika, popełnia fatalne błędy. Zmienia zwycięski skład i zamiast Beaty Szydło wystawie Mateusza Morawieckiego, który ma być światowcem robiącym wrażenie na KE i UE. W składzie pojawia się też nowy minister spraw zagranicznych, bardziej otrzaskany, bo Waszczykowski miał tę samą „wadę”, co Szydło – przaśny, polski, „rosołowy”. I wreszcie najgorsza rzecz, czyli zmiana strategii, Polska miała zacząć wygrywać dzięki polityce kompromisu i ustępstw wobec Unii. Kiedy się o tym wszystkim dowiedziałem wysmarowałem serię tekstów alarmujących, że z tej strategii pozostanie tyle, co Zabłockiemu mydła. I wcale nie w moim geniuszu czy zdolnościach profetycznych, leży potwierdzenie tej oczywistości, przez co boleśnie w tej chwili przechodzimy. Nie mogło się inaczej skończyć, musiało się skończyć dokładnie tak, jak z Senegalem i zostaliśmy kilka razy ograni przez bardzo przeciętnego Timmermansa. Wniosek z pojedynków jest jeden. Polska wygrywa wtedy, gdy gra swoje i za dużo nie gada, nie wymyśla strategii i nie eksperymentuje ze składem.

Gdy polscy piłkarze grali piłką nie futbolowymi frazesami, to było na co popatrzeć, a nawet jak nie było, to przynajmniej zdobywali punkty. Gdy polscy politycy grali w Europie faktami i czynami, zamiast ględzić o strategicznych kompromisach i światowości, Polska wbrew pozorom miała święty spokój. Rozmaite komisje wydawały opinie i dezyderaty, my spokojnie wyczyściliśmy TK i parę innych stajni Augiasza. Po zmianie stylu gry UE nas nie polubiła, koszty mamy takie same i do tego doszły straty, bo z pozycji kraju walczącego bezkompromisowo, spadliśmy na pozycję kraju, który przegrał kompromis. Co teraz? Nie gadać, nie kombinować, walczyć w polityce i w sporcie, zawsze o to samo i zawsze o swoje.

Matka Kurka (Piotr Wielgucki)