Media to jest darmowy kabaret, w którym grają autentycznie śmieszni dziennikarze, nie artyści odtwarzający role. W tym kabarecie mamy też wątki metafizyczne, w pełni czytelne dla myślącej większości. Prawie wszystkie artykuły, o wystąpieniach publicznych dziennikarzy nie wspominając, zawierają homilię. Coś jest „moralnie niedopuszczalne”, coś innego „łamie ład konstytucyjny”, a jeszcze inne „cóś” pachnie „zamachem na wolne sady”. Proszę zwrócić uwagę, że w wzmiankowanych egzaltacjach nie ma cienia informacji, co oznacza, że zawód dziennikarza stał się bezpośrednią konkurencja dla duchownych wszelkich religii, nie wyłączając czarowników i szamanów - pisze bloger Matka Kurka na portalu kontrowersje.net

 

Media zajmują się religijnymi uniesieniami, ale wszystko ma swoje przyczyny. W tym przypadku problem nie jest specjalnie złożony, podstawową przyczyną jest ignorancja. Skoro dziennikarka ma odwagę napisać na portalu społecznościowym, że nie wie o co chodzi w „Chłopcach z Placu Broni”, by w następnym wpisie jednoznacznie rozstrzygać o konstytucyjności art. 11 ustawy o sądach powszechnych, to pisząc kolokwialnie… nie mam więcej pytań. Inny aspekt tego samego zjawiska odwołuje się do łatwizny na poziomie magla. Oczywiście łatwiej powtarzać te wyświechtane wyrazy oburzenia, niż sporządzić charakterystykę postaci z lektury szkolnej. Tym rad sposobem mamy przestrzeń publiczną nadzianą homiliami, jak dobrą kaszę skwarkami. Dalej, za ignorancją i łatwizną, idzie przekonanie o własnej genialności. No nic tak nie przekonuje idioty, że jest geniuszem, jak powielanie własnych „mądrości”.

Powyższy opis ogólnego zjawiska, bardzo pobieżny i w sumie litościwy, idealnie się komponuje z bieżącymi „kazaniami” medialnymi, a mnie szczególnie rozbawiło „stanowisko Waszyngtonu”. Gdyby jeden z drugim dziennikarz zadał sobie podstawowy trud i sprawdził kim są dwaj kongresmani Eliot L. Engel i Bill Keating oraz spikerka Nancy Pelosi, to by wiedział, że chodzi o członków opozycyjnej Partii Demokratycznej. Bardziej ambitny dziennikarz mógłby sobie podnieść poprzeczkę i wpisać w znanej wyszukiwarce wspomniane nazwiska i choćby nie znał angielskiego, to przy pomocy translatora odczyta z łatwością czym obecnie zajmują się ci państwo.

 

Otóż Partia Demokratyczna, która tak szanuje wyroki demokracji i w nazwie dumnie nosi demokrację, postanowiła przeprowadzić niezwykle rzadką procedurę, która nazywa się impeachment prezydenta Stanów Zjednoczonych. Współcześnie tylko dwa razy podjęto takie próby, w pierwszym przypadku Richard Nixon sam się podał do dymisji, z kolei w drugim Bill Clinton, nomen omen demokrata, wprawdzie kłamał, że nie uprawiał seksu z Moniką, ale… się nie zaciągał. Przypadek Donalda Trumpa jest o tyle zabawny, że opiera się na dwóch śmiesznych zarzutach. Pierwszy dotyczy nadużycia władzy i rzekomych nacisków prezydenta na ukraińskie władze, by te wszczęły śledztwo w sprawie Huntera Bidena, syna politycznego rywala Trumpa, Joe Bidena. Drugi odnosi się do utrudniania przez Trumpa śledztwa w tej sprawie.

 

Wszystko to dzieje się w roku wyborczym i jest jednym wielkim spektaklem, bo i krytyczni wobec Trumpa eksperci, w przeciwieństwie do tych naszych Matczaków, nie widzieli podstaw do wszczęcia procedury. Wreszcie przegłosowany w Kongresie wniosek, gdzie Demokraci mają większość, nie ma żadnych szans na zatwierdzenie przez Senat, w którym większość stanowią Republikanie. W USA jest inaczej niż w Polsce i to Senat samodzielnie decyduje o kształcie procesu legislacyjnego w takim samym stopniu jak Kongres. Oznacza to tyle, że każda ustawa Kongresu musi być zatwierdzona przez Senat i odwrotnie. Demokraci wiedzieli od początku, że ich akcja zostanie zgaszona w Senacie i mimo wszystko rozkręcili ten cyrk. Jak widać na załączonym obrazku mamy do czynienia z czymś, co przypomina sławetny „pucz w polskim Sejmie”. Pogwałcenie zasad demokratycznego wyboru, hucpa polityczna urządzona pod potrzeby kampanii wyborczej i te same górnolotne dowcipy o „zagrożeniu wartości”.

 

Tacy ludzie, taki Misiło z takim Petru i Myszką Agresorką zajęli się praworządnością w Polsce. W tej sytuacji można napisać dowolna głupotę, ale pisanie, że to towarzystwo wyraża „stanowisko Waszyngtonu” jest poniżej głupoty i ignorancji „liberalnych mediów”. Wniosek? Prócz tego, że „dziennikarze” są, to jeszcze dodatkowo udają idiotów. Pani Pelosi i ci dwaj kongresmani, którzy się podpisali pod tłumaczeniem paszkwilu sporządzonego w Polsce, mają tyle wspólnego z oficjalnym stanowiskiem władz USA, co Klaudia Jachira ze stanowiskiem Kancelarii Sejmu RP. Jest dokładnie odwrotnie, amerykańska opozycja urządza takie same cyrki u siebie i „na wyjeździe”, jak nasza „opozycja”, a władze USA to ich największy wróg.

 

Matka Kurka/kontrowersje.net