Zaraz po upadku pierwotnej wersji PRL do akcji wkroczyli marksistowscy ideolodzy i opanowali każdą dziedzinę „nowego życia”. W skutek tego przez kilka dekad mieliśmy marksistowskie szkoły, marksistowską kulturę i sztukę, marksistowską gospodarkę, a nawet marksistowski sport.

Na omówienie wszystkich dziedzin felietonu i życia nie starczy, dlatego zajmę się tylko fragmentem gospodarki. W pierwszym odruchu chciałem napisać, że dziecko wie kto jest marksistowskim guru odpowiedzialnym za gospodarkę w PRL II, ale szybko się zreflektowałem, że to też jeden z mitów, które bezmyślnie się powiela. Dziecko nie wie kim jest Leszek Balcerowicz i nie wie również młodzież. O Balcerowiczu pamiętają tylko stare konie, które piły oranżadę z kapslowanej butelki.

Przez całe lata biednej tubylczej ludności wmawiano, że ten szaman to maestro wolnego rynku i w te pędy świat by go nam odbił, gdyby nie to, że Leszek poświęcił się ludowej ojczyźnie i nie był łasy na międzynarodowe stanowiska. Po latach okazało się, że Balcerowicz odchodząc ze stanowiska prezesa NBP został prezesem śmiesznej fundacji sponsorowanej przez znanego żydowskiego hochsztaplera. Kolejka światowych instytucji i korporacji po Balcerowicza się nie ustawiła, w końcu zlitował się Poroszenko i wziął go na Ukrainę w pakiecie ze Sławkiem Nowakiem, gdzie obaj budują drogi. Czy potrzeba bardziej brutalnego podsumowania wartości i klasy marksistowskiego ekonomisty? Mnie wystarczy, żeby nie powiedzieć, że uszami się wylewa. Skąd taki rozdźwięk między tym, co o Balcerowiczu mówiono, a tym co on rzeczywiście sobą reprezentował?

Ci sami ludzie, którzy wynieśli Balcerowicza na ekonomiczne ołtarze, szybko sprowadzili bożka na ziemię. Zachodnia finansjera potrzebowała usłużnego… ekonomistę, aby wykonać kilka prostych, chociaż gigantycznych operacji. Główne zadanie polegało na tym, by wszelkie intratne gałęzie gospodarki przekazać we właściwe ręce. Wówczas powstały marksistowskie hasełka powtarzane do dziś. W pamięci Polaków szczególnie utkwiły: „wolny rynek”, „tyle warte, ile warte”, „dławienie inflacji”, „schładzanie gospodarki”, „niewidzialna ręka rynku”. Dzięki takiemu czarowaniu Polacy oddali większość swojego majątku narodowego za psi pieniądz, potem oddali handel i usługi, które się Polsce nie opłacały, ale jakimś cudem opłacały się obcym. Nowi nabywcy nie płacili grama podatku, dostawali grunty i pracowników za miskę ryżu, w przeciwieństwie do miejscowych przedsiębiorców łupionych na 2/3 dochodu przy sprzedaży marchewki w „szczęce”.

Nie udało by się przeprowadzić całej tej operacji bez wsparcia krajowych rekinów finansjery i biznesu. Wszystkich nie można okradać, część tubylców musi zarabiać i trzymać resztę w otępieniu. Na tej bazie powstała grupa „biznesmenów”, czyli złodziei i darmozjadów, w sporej mierze byłych esbeków lub kapusiów esbecji. Mieli zakaz wchodzenia tam, gdzie działają międzynarodowi giganci i dlatego w 40 milionowym kraju nie produkuje się samochodów, telewizorów, czy komputerów pod narodową marką, ale montuje marki innych narodów. Co pozostało złodziejom, esbekom, kapusiom i marksistom? No jak to, co? Zawsze to samo – państwowe. Wszystkie Kulczyki, Krauze, itd., pasły się wyłącznie na państwowym. Bez wygranych przetargów, bez obracania akcjami na giełdzie, bez przejmowania państwowych firm i pośredniczenia w defraudacjach majątku narodowego, byliby sprzedawcami marchewki w szczęce.

Czas najwyższy podsumować 13 milionów straty Agory za rok 2016. Przyjmując założenia samych właścicieli tej marksistowskiej firmy, nic się w biznesie nie klei. Według Agory mamy reżim, deficyt wolnego słowa i puste półki po konstytucji oraz liberalnej demokracji. Cała produkcja deficytowych towarów przeniosła się do Gazety Wyborczej, ale z jakiegoś powodu nikt w społecznych kolejkach po demokratyczne artykuły dla młodych małżeństw nie stoi. Według zasad wolnego rynku i niewidzialnej ręki rynku Gazeta Wyborcza powinna się sprzedawać na pniu, jak podwawelska albo telewizor Rubin 714 za PRL-u. Tymczasem Wyborcza stoi niczym ocet w „Społem” i klient się o nią nie zabija. Wyjaśnię dramat Agory. Polska wyparła się gospodarki marksistowskiej i chociaż wielu twierdzi, że nie do końca tak jest, to odejście od marksizmu jest na tyle istotne, że do bankructwa Agory wystarczy. Poza marksizmem nie ma dla Agory życia. Jedyną nadzieją dla Agory i wielu innych tego typu firm jest powrót do państwowego wiktu i opierunku. Marksiści z Czerskiej rozpaczliwie usiłują zawrócić rzeczywistość, bo na wolnym rynku umrą z głodu.

Matka Kurka/kontrowersje.net