Lubię sięgać po informacje, które z jakichś niezrozumiałych powodów giną w natłoku trzeciorzędnych newsów na siłę windowanych do poziomu „PILNE”. Pechowego 13 lutego 2018 roku Martin Schulz w kompromitujących okolicznościach i w trybie natychmiastowym zrezygnował ze stanowiska szefa SPD. Fakt ten dziwnym trafem nie doczekał się statusu „PILNE”. Niewiarygodne, wszak jeszcze rok temu Schulz był kreowany na nowego lidera Niemiec, a w Polsce jego haniebne słowa były wielokrotnie analizowane i przedkładane jako dowód na polski ciemnogród. Kariera polityczna niemieckiego socjalisty prysła jak bańka mydlana i zapadła cisza.

W polityce gorsi od Martina Schulza wchodzili na szczyt, ale według tej samej prawidłowości. W szkole podstawowej, co bardziej złośliwe nauczycielki, wróżą mało rozgarniętym uczniom podwójną karierę: „Ty to Kowalski, głąbie jeden, masz dwie szanse albo zostaniesz piłkarzem, albo politykiem”. Wypisz, wymaluj życiorys Martina Schulza! Podstawówkę niemiecki socjalista jakoś zmógł, ale szkołę średnią próbował zaliczyć przez osiem lat i skończyło się przerwaniem nauki na etapie „mittlere Reife” (mała matura). Schulz dwukrotnie nie otrzymał promocji do jedenastej klasy i ostatecznie dał sobie spokój ze szkołą. Zaraz po tym chciał zostać piłkarzem, lecz pechowo złapał ciężką kontuzję i marzenia o futbolowej karierze legły w gruzach. Na etapie przejściowym Martin Schulz z powodzeniem został alkoholikiem. Pić też nie bardzo umiał i w konsekwencji wpadł w depresję.

Nagły zwrot w życiorysie Schulza nastąpił z chwilą, gdy niedouczony piłkarz porzucił przejściowe zajęcie, jakim było księgarstwo i zaczął udzielać się politycznie. W 1984 zaliczył pierwszy awans społeczny i został radnym Würselen, by po trzech latach dorobić się stanowiska burmistrza. Działalność polityczna Schulza obejmowała kolejne szczeble władzy w ramach Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. Z lokalnego polityka przeskoczył do centrali SPD. Od 1991 do 1999 roku był członkiem rady partyjnej SPD, w1999 roku trafił do zarządu krajowego partii. Jednocześnie doskonale się spisywał w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Pierwszy raz zasiadł w PE już w 1994 roku i bez trudu zaliczył reelekcje w kolejnych wyborach: 1999, 2004, 2009 i 2014. Jako wybitny deputowany w 2012 roku został przewodniczącym Parlamentu Europejskiego VII i VIII kadencji.

Na początku 2017 roku zrezygnował z zaszczytnego stanowiska szefa Europarlamentu i natychmiast został przewodniczącym SPD oraz kandydatem socjalistów na kanclerza Niemiec. Jak wiadomo wybory zakończyły się dla Schulza i SPD porażką, a ostatnie notowania partii lawinowo lecą na dno i dlatego Martin Schulz zrezygnował z funkcji szefa partii. Tak oto przekleństwo nauczycielek znalazło tragikomiczny finał. Okazało się, że dwukrotne „kiblowanie” Martina Schulza i szereg innych życiowych porażek, to nie jest żaden przypadek, ale prawidłowość, do tego stopnia bezwzględna, że i w polityce Schulz skompromitował się do imentu.

Zadałem sobie sporo trudu pisząc dość nietypowy felieton, sięgnąłem do źródeł i życiorysu człowieka-porażki i tak prawdę mówiąc można się zastanowić, co poza złośliwością spłodziło ten tekst? Nic podobnego, żadna złośliwość, tylko szlachetny cel i patriotyczny obowiązek. Przypominam sobie pierwsze strony gazet i wiadomości dnia, te zafrasowane miny i pełne dydaktycznego tonu alarmy. Nieuk Schulz przez całe lata miał wyznaczać Polsce miejsce w szeregu, tłumaczył Polakom i pouczał, jak powinni żyć. Jego bzdurne wypowiedzi były powielane przez polskojęzycznych wyrobników i robiły za linijkę, którą Polska dostawała po łapie.

No i co? Ano to, że pan Schulz wraca tam skąd przyszedł, czyli z dna na dno i tylko niszowy publicysta zauważył, że ktoś taki istniał i właśnie się skończył. Polecam tę historię zwłaszcza tym, którzy teraz podniecają się nowymi „nauczycielami” Polski, bo czy to Schultz, Verhofstadt, czy Timmermans, wszyscy skończą tak samo, a Polska nie zginęła i nie zginie.

Matka Kurka (Piotr Wielgucki)