„Prokurator, który zażądał grzywny dla Dody, zachował się jak przedstawiciel państwa, w którym obywatele mają stać na baczność przed oficjalnymi autorytetami, klękać przed urzędowymi świętościami, nie krytykować, nie wątpić, nie wyśmiewać i nie podważać. A za nieposłuszeństwo grozi kara. W tym państwie jednostka nie ma statusu autonomicznego obywatela, ale raczej poddanego. Pamiętam takie państwo z własnego doświadczenia, bo żyłem w nim do 1989 r. Nazywało się PRL” - oznajmił Maziarski.



„...wyrok na Dodę nie ochroni katolickich świętości. Przeciwnie – ci, których oburza cenzura, poczują się teraz zobowiązani, by stanąć w obronie wolności słowa piosenkarki. Co też niniejszym czynię, zawiadamiając prokuratora: tak jest, przyłączam się do Dody w jej opinii na temat autorów Biblii. Proszę mnie też postawić przed sądem” - zadeklarował naczelny „Newsweeka”. I byłbym mu skłonny nawet uwierzyć w te liberalne zapewnienia, gdyby nie pewien drobiazg. Otóż Maziarski od dawna lekce sobie ważył wolność słowa i opinii, jeśli odnosiły się one do drogich jemu wartości czy osób. Tych obrażać nie wolno, ale już religia nie powinna być chroniona pod każdym względem. Działacze gejowscy są świętymi krowami, których nawet skrytykować nie wolno, ale tacy apostołowie, to wiadomo „napaleni ziołem są”.



Przesada? To proszę mi wskazać tekst Maziarskiego, w którym broniłby on „Rzeczpospolitą”, Macieja Rybińskiego czy choćby mnie, przed procesami wytoczonymi za słynny obrazem z kozą? A może pan Maziarski uznał, że nie wolno zakazywać wykładów na temat reorientacji homoseksualistów? Ale nie, też nie, bo to już w zakres wolności słowa nie wchodzi. Próżno też szukać obrony Joanna Najfeld, przed kolejnymi nawrotami procesów ze strony Wandy Nowickiej. A gdyby ktoś zapomniał, to był też taki czas, gdy Maziarski wzywał organy państwa do zaangażowania przeciw obrońcom życia, którzy też wyrażali swoje opinie w sporze wokół zamordowania dziecka „Agaty”.



Walka o wolność słowa jest więc w rzeczywistości zwykłą ściemą, a Maziarskiemu chodzi w niej nie o wolność słowa, a o wolność zniszczenia religii, ośmieszenia jej i sprofanowania symboli religijnych. Wolność słowa (ale tylko wrogiego religii) są tu tylko narzędziami. Maziarski sam w wartości, których rzekomo broni, nie wierzy. Jego interesuje tylko, by osłabić Kościół. Ma do tego prawo. Nikt za to po sądach ciągać go nie powinien (tak jak mam wrażenie, że największą karą dla Dody nie jest 5 tysięcy, tylko jej własne skretynienie). Nie zmienia to jednak faktu, że trzeba jego i jej fałsz demaskować, tak by nikt już się na niego nie nabierał.



Tomasz P. Terlikowski