Kanclerz Angela Merkel nie chce w żaden sposób ograniczać fali imigrantów napływających do Niemiec. Przynajmniej jeśli chodzi o przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu... Właśnie dzisiaj kanclerz odrzuciła propozycję premiera Bawarii, który chciałby wpuszczać do Niemiec jedynie 200 tysięcy "uchodźców" rocznie.

W tym roku do Niemiec przybył ponad milion imigrantów, ograniczenie miałoby więc olbrzymią wagę. Merkel jednak zgody nie wyraziła. Jak podają niemieckie media, według kanclerz jest to po prostu "nieosiągalne". Kryzys imigracyjny jest bowiem problemom całej Europy, który musi zostać rozwiązany na poziomie europejskim, a nie poziomie samych Niemiec. Instrumenty, które ma Europa?  W ocenie rzecznika Merkel są to: solidarność (tak, na pierwszym miejscu!), tzw. hot spoty,kontyngenty, zwalczanie przyczyn uchodźstwa oraz skuteczna kontrola granic zewnętrznych UE.

Co oznacza to w praktyce? Jak na razie, nic. Rząd niemiecki od dawna mówi o potrzebie walki z kryzysem, ale tej walki nie dostrzegamy. Do Europy wciąż napływa mnóstwo imigrantów i tej fali końca nie widać.

Tymczasem Berlin znacznie lepiej radzi sobie z walką z imigrantami... z Rumunii, Bułgarii czy Polski. Tak - to nie żart. Niedawno niemiecki rząd zaproponował obcięcie świadczeń socjalnych oraz pieniędzy dla bezrobotnych dla obywateli Unii Europejskiej, którzy przyjechaliby do Niemiec. Według dzisiejszych przepisów po sześciu miesiącach obywatele innych krajów mieszkający w Niemczech, jeżeli poszukują pracy, mają prawo do pomocy niemieckiego państwa. Niedługo to prawo stracą, nie będą też więc zapewne przyjeżdżać.

Tymczasem dla imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, którzy oddają cześć Allahowi, drzwi są ciągle szeroko otwarte... W dodatku wygląda na to, że kanclerz Merkel wciąż ma nadzieję na przekazanie wielu "uchodźców" takim krajom, jak Polska. Wymownie świadczy o tym wymienianie "solidarności" na pierwszym miejscu wśród instrumentów do zwalczania kryzysu imigracyjnego.

hk