Te fragmenty tekstu trzeba przytoczyć w całości, żeby nie uronić niczego z „głębi przemyśleń” Elizy Michalik. „Jest dla mnie jasne, że ludzie, a do takich zaliczam od dziś polski episkopat, którzy chcą żeby prawo katolickie stało się prawem obowiązującym wszystkich obywateli, bez względu na ich światopogląd, czy wyznawaną religię, są fanatykami - groźnymi i niezrównoważonymi, których należy powstrzymać w imię dobra społeczeństwa. Jest dla mnie oczywiste, że jeśli pozwolimy im rzadzić zaczną się (oprócz afer finansowych, pedofilskich i znęcania się nad dziećmi w katolickich placówkach wychowawczych) pobicia i zabójstwa, straszliwa przemoc na tle religijnym. I jestem pewna, że oprócz przemocy fizycznej, zacznie się także niewolenie kobiet i wprowadzanie szeroko pojętej cenzury: mediów, obyczajowej, każdej” - oznajmia Michalik.

„Raz na zawsze: fanatycy religijni nie są religijni, nie są ludźmi zasad. Oni traktują katolicyzm przedmiotowo, jak środek do zdobycia władzy nad innymi ludźmi. Nieważne, co tacy ludzie niosą na sztandarach, bo w historii nosili już różne rzeczy (zazwyczaj tradycję, religię czy moralność) - zawsze chodzi im tylko o jedno - o władzę. I uwierzcie mi, kiedy już ją zdobędą, nie będą podlegać prawom, które dla nas stworzą” - uzupełnia.

A w całej swej histerii nie dostrzega, że jak na razie, to lewica walczy o prawo do zabijania, a prawica i Kościół się jej sprzeciwiają... I o to właśnie idzie spór, czy można czy nie zabijać. Inna rzecz, że jej histeria jest elementem sprawnie realizowanego scenariusza budowania wrażenia, że katolicy są zagrożeniem, i że trzeba ich dopaść.

TPT/NaTemat.pl