Piotr Legutko na łamach „Gościa Niedzielnego” zwrócił uwagę na książkę Marka Migalskiego, zdradzającą kulisy funkcjonowania Parlamentu Europejskiego. Migalski, obecnie z Polski Razem, dostał się do PE w 2009 roku. Według swojego zeznania podatkowego odłożył w ciągu pięciu lat ponad 1,3 mln zł. A to podobno mało jak na europejskie standardy.

Legutko wskazuje, że na konto eurodeputowanego wpływa co miesiąc 7,5 tys. euro. Drugie tyle można otrzymać, jeżeli się często podróżuje. To jednak tylko podstawa. Migalski uważa, że najważniejsze są diety. W ciągu tygodnia można uzyskać ich pięć – każda po 304 euro. W dodatku wystarczy, że poleci się do Brukseli w poniedziałek wieczorem, pisemnie potwierdzi swoją obecność; następnie powtórzy się to we wtorek rano – i wróci się samolotem do Polski. Do Brukseli wracamy w środę, a w piątek jesteśmy już znowu w Warszawie. To oznacza, że europoseł spędza w Brukseli w całości tylko czwartek – ale i tak nie musi pełnić swoich obowiązków.

Dodatkowo europosłowie otrzymują ogromne pieniądze na asystentów i prowadzenie biur – łącznie 24,5 tys. euro miesięcznie. De facto ci „asystenci” w ogóle nie pracują dla posła, ale dla centrali partynej w Warszawie. Według Migalskiego administracja w Brukseli stworzyła po prostu „system legalnej korupcji”. Dzięki temu europosłowie starają się bogacić i nie wtrącają się w proces podejmowania decyzji

pac/gość niedzielny