Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Szef Rady Europejskiej, Donald Tusk w liście do europejskich przywódców ocenił administrację prezydenta Donalda Trumpa jako „antyeuropejską”. Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych w ocenie Tuska jest „zagrożeniem dla Europy”. Czy to nie za wcześnie na takie wypowiedzi, skoro nie zapadły jeszcze żadne decyzje ze strony administracji Donalda Trumpa, dotyczące naszego kontynentu?

Dr hab. Piotr Wawrzyk, politolog, Uniwersytet Warszawski: Delikatnie rzecz ujmując, było to mało dyplomatyczne sformułowanie ze strony przewodniczącego Rady Europejskiej. Jeżeli dojdzie do szczytu Stany Zjednoczone-Unia Europejska, to Donald Tusk będzie musiał Unię reprezentować. Jak w takiej sytuacji może być potraktowany poważnie przez administrację Donalda Trumpa, skoro wypisuje bzdury, stawiając nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych na jednej szali z imperializmem rosyjskim i terroryzmem. Jest to co najmniej niepoważne ze strony przewodniczącego Rady Europejskiej, w moim przekonaniu stawia to również pod znakiem zapytania jego zdolność do pełnienia tej funkcji. A może Donald Tusk wypisuje takie rzeczy, bo wie, że raczej nie będzie już przewodniczącym Rady Europejskiej, w związku z czym nie będzie już reprezentował Unii Europejskiej na spotkaniu z nowym prezydentem USA, które prędzej czy później będą musiały się odbyć.

Dlaczego wysoki urzędnik unijny uważa za zagrożenie nowego prezydenta, który nie podjął jeszcze żadnych decyzji związanych z Europą?

Na podstawie wyobrażeń upowszechnianych przez kręgi lewicowo-liberalne i przyjmowanych w Europie jako wydarzenia, które miały miejsce, administracja Donalda Trumpa już jest oceniana jako zagrożenie dla Europy, choć nie podjęła przecież jeszcze żadnych decyzji dotyczących naszego kontynentu czy relacji amerykańsko-europejskich. Moim zdaniem pokazuje to, że z jednej strony Donald Tusk nie nadaje się na swoją funkcję, a z drugiej strony- zamiast przy tworzeniu tego rodzaju dokumentów kierować się realiami, kieruje się swoimi własnymi wyobrażeniami na temat bieżących wydarzeń.

Mieliśmy jednak już kilka pierwszych spotkań i rozmów prezydenta Donalda Trumpa, a wszystkie- z przywódcami światowych i europejskich potęg. Czy sam fakt, którzy przywódcy mieli jako pierwsi okazję rozmawiać z nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych może już nakreślić wizję jego polityki zagranicznej? Wszystkie te rozmowy i spotkania również nie niosły za sobą żadnych decyzji, były raczej „wymianą poglądów”...

Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych nie funkcjonował wcześniej w polityce, w związku z czym jak na razie każde jego spotkanie czy rozmowa będą miały charakter „zapoznawczy”. Gdyby prezydentem została Hillary Clinton, nie miałaby takiego problemu, ponieważ jest „po imieniu” niemal ze wszystkimi światowymi przywódcami. Donald Trump natomiast ze wszystkimi przywódcami dopiero się zapoznaje, a oni- z nim. Przypomnę jeszcze, że na poziomie relacji unijno-amerykańskich była dopiero jedna rozmowa Tusk-Trump, mało tego, prezydent USA chyba nie wiedział nawet, z kim rozmawia. Dlatego wydawanie tego rodzaju opinii tym bardziej wydaje mi się dziwne.

Wśród pierwszych światowych polityków, z którymi rozmawiał Donald Trump, były dwie przywódczynie europejskie. Brytyjską premier, Theresę May, prezydent gościł w Białym Domu, z niemiecką kanclerz, Angelą Merkel, rozmawiał telefonicznie. W rozmowach z obydwiema przywódczyniami Trump podkreślał znaczenie Sojuszu Północnoatlantyckiego

No i nie sprawdziła się jedna z największych obaw opinii publicznej, czyli że NATO będzie kwestionowane przez nowego prezydenta USA, a i tak Donald Trump jest traktowany jako zagrożenie... Zastanawiam się jeszcze, czy Donald Tusk w ogóle wiedział, co pisze. Albo może inaczej: co miał na myśli, pisząc o „zagrożeniu”, bo żadne z dotychczasowych działań Trumpa nie świadczy o tym, żeby miał stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla Europy. Jest tylko jeden aspekt: z punktu widzenia prezydenta Stanów Zjednoczonych, jako osoby stawiającej na rozwój gospodarki amerykańskiej, Unia Europejska, a właściwie jej gospodarka- jest zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych. Warto jednak zwrócić uwagę, że nie zostały jeszcze podjęte żadne decyzje w tej kwestii. Jednak traktowanie od samego początku partnera jako „tego złego”, nie jest na pewno dobrym prognostykiem na przyszłość.

Wracając do administracji prezydenta Stanów Zjednoczonych, od 1 lutego sekretarzem stanu jest już oficjalnie Rex Tillerson. Ta postać budziła od początku pewne kontrowersje, z powodu dobrych relacji z Rosją. Część komentatorów uważała, że osoba odpowiedzialna za politykę zagraniczną USA nie będzie potrafiła spojrzeć realnie na Federację Rosyjską

Rex Tillerson był postrzegany jako osoba, która wręcz będzie reprezentowała w administracji interesy rosyjskie, jednak podczas przesłuchania przed Kongresem przyznał, że Rosja nie jest partnerem, a raczej zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych. Takie wypowiedzi stawiają więc pod znakiem zapytania dotychczasowe postrzeganie sekretarza stanu USA przez opinię publiczną.

Rosja była jednym z wielu krajów, z którymi  Tillerson prowadził interesy, jako prezes koncernu ExxonMobil, może traktował wówczas Federację Rosyjską wyłącznie jako kontrahenta? Może pozostaje poczekać, jak wykorzysta te doświadczenia?

Wydaje mi się, że właśnie dlatego został wyznaczony na stanowisko sekretarza stanu. W ten sposób będzie można wykorzystać jego doświadczenia w relacjach z Rosją oraz znajomość rosyjskiej polityki. Spotykał się z najważniejszymi politykami Rosji, wie, „kto jest kim” na Kremlu, dlatego będzie mu łatwiej rozmawiać z Rosjanami. Nie chodzi oczywiście o to, by reprezentował interesy rosyjskie, ale amerykańskie. Jednak, znając specyfikę polityki danego kraju, łatwiej jest w rozmowach z tym krajem przeforsować interesy własnego państwa. Wciąż jednak poruszamy się jeszcze w sferze spekulacji, ponieważ nie mamy jak na razie żadnych konkretów, rozmów, działań, decyzji. Musimy jeszcze poczekać.

Jednym ze światowych przywódców, z którymi rozmawiał w ubiegłym tygodniu Donald Trump był prezydent Rosji, Władimir Putin. Jak informowali później współpracownicy prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie poruszono kwestii Ukrainy czy utrzymania bądź wycofania amerykańskich sankcji wobec Rosji

Sprawa Ukrainy była poruszona, ale tak jakby mimochodem. Mam wrażenie, że Władimir Putin chciał sprawdzić, czy nowa administracja Stanów Zjednoczonych przywiązuje dużą wagę do sprawy Ukrainy. Okazało się, że nie. W efekcie- mamy nasilenie walk na wschodzie Ukrainy. W moim przekonaniu bowiem nasilenie nastąpiło bezpośrednio po mojej rozmowie. Fakt, że Trump nie stanął zdecydowanie po stronie Ukrainy, pozwolił Putinowi na wyciągnięcie wniosku, że nowy prezydent nie będzie tak wspierał Ukrainy, jak robił to Barack Obama. Rosyjski prezydent pozwolił sobie w związku z tym na eskalację działań zbrojnych na Wschodzie, licząc, że Amerykanie pozwolą mu na to.

Jak w Pana ocenie może więc dalej rozwinąć się sytuacja na Ukrainie, a więc w naszym regionie, bardzo niedaleko Polski?

Wszystko zależy od tego, na ile administracja prezydenta Trumpa będzie przedkładała walkę z terroryzmem nad Ukrainę. Nie wiemy, czy oba problemy będą przez prezydenta i jego współpracowników traktowane jako osobne, czy też jako kwestie powiązane ze sobą, na zasadzie: „Skoro Rosja idzie nam na rękę w walce z terroryzmem, to pozwolimy jej na więcej na wschodzie Ukrainy”. Wszystko zależy więc od tego, w jaki sposób spojrzy na te dwie sprawy administracja amerykańska. Może bowiem zdarzyć się tak, że Amerykanie będą obie kwestie traktować osobno. Jednak powtórzę, że wciąż jeszcze poruszamy się w sferze spekulacji. Brak konkretnych decyzji i działań, za wcześnie więc, by ocenić, w jakim kierunku rozwinie się sytuacja.

Bardzo dziękuję za rozmowę.