Wszystko zaczęło się od tego, że Sojusz Lewicy Demokratycznej jako swoją kandydatkę na prezydenta wystawił Magdalenę Ogórek. Nie spodobało się to prof. Magdalenie Środzie, która ostro skrytykowała na łamach „Wyborczej” przewodniczącego Sojuszu. „Leszek Miller nie tylko nie potrafi skończyć jak prawdziwy mężczyzna, ale także zmusza wszystkich do oglądania smutnego, dekadenckiego widowiska wieńczącego jego polityczną biografię” - napisała feministka.

Dostało się również samej Ogórek, która zdaniem prof. Środy, zamiast iść własną drogą i być niezależną kobietą, „działa pod dyktando jakiegoś pana” i realizuje jego pomysły. W obronie urokliwej kandydatki SLD (także na łamach „Wyborczej”) stanął Andrzej Saramonowicz.

Reżyser zarzucił Środzie, że atakuje Ogórek za to, że ta nie realizuje jej obrazu kobiecości, który jest przecież „jedynym słusznym”. „Bo pani Środa jest trochę jak ksiądz Oko czy Janusz Korwin-Mikke, tylko w drugą stronę. Dla niej Ziemia też mogłaby być płaska, gdyby zadecydował o tym Kongres Kobiet” - napisał Saramonowicz. Nie podoba mu się to, że swój apel o niezależność, odwagę i odpowiedzialność Środa skierowała wyłącznie do kobiet, jakby mężczyźni nie mogli tacy być, bo po prostu taką mają „wredną naturę”.

Prof. Środa nie pozostała dłużna i odpowiedziała Saramonowiczowi na portalu Natemat.pl. Zaczęła od wielkiej uszczypliwości, udając, że w ogóle nie wie z kim ma do czynienia. „Szczerze powiedziawszy nie wiem, kim jest pan Saramonowicz i trochę szkoda mi czasu na szukanie jego sylwetki w internecie. Dziennikarz? Celebryta? Niedoszły polityk? Nie wiem, ale wiedza ta mnie z pewnością nie ubogaci” - napisała feministyczna działaczka.

Środa zarzuciła Saramonowiczowi, że wyżywa się na kobiecie, bo nie stać go na krytykę kolegów („ci mają przecież władzę”). Stwierdziła ponadto, że reżyser „pyszni się swoim szowinizmem”, w ramach którego kobiety mogą być, owszem, ale tylko ładne i posłuszne, z pewnością nie feministki.

Dalej etyczka pochwaliła samą siebie, a jakże(!), przyznając, że jej obsesją jest troska o „standardy życia politycznego i prawa kobiet”. I od razu usprawiedliwiła się, że to jedyny powód, dla którego zajmuje się ona publicystką (Saramonowicz, jak sugeruje etyczka, robi to, by zaistnieć). Na koniec dodała, że to nie dzięki szowinizmowi takich ludzi, jak Saramonowicz czy Miller, ale dzięki staraniom feministek, Ogórek może kandydować na prezydenta. „Nie jest niestety niczym więcej niż Pigmalionem Millera” - oceniła gorzko Środa.

Ostatni akord w tej wojence należy (jak na razie) do Saramonowicza, który na Facebooku przypomniał prof. Środzie, że przez siedem miesięcy ich felietony były zamieszczane obok siebie w tygodniku „Wprost”. Reżyser oczywiście nie śmie marzyć, że etyczka je czytała, ale powinna przynajmniej zorientować się, że ich nazwiska stoją obok siebie na szpaltach.

Saramonowicz zapewnił, że także jest „zaprzysięgłym feministą” i kocha kobiety nie mniej niż Środa, ale... Aby polskim wojenkom na penisy stało się zadość, napisał na koniec: „Natomiast od odpowiadania na inwektywy pod moim adresem zawarte w Pani tekście proszę mnie uprzejmie zwolnić. Odmiennie niż Pani, nie lubię publicznych igrzysk, które mają na celu dowiedzenie, czyj penis dłuższy. By wykazać, jak miękko i po kobiecemu jestem koncyliacyjny, od razu przyznaję, że Pani”.

MaR