Leczenie niepłodności rozpala debaty publiczne. Ostatnio ostro na krytykę rządowego projektu dotyczącego in vitro zareagowało Stowarzyszenie „Nasz Bocian”. Kaja Godek w programie telewizyjnym jednoznacznie i mocno starała się pokazać negatywne skutki owej ustawy. Pytała wprost o to, czy dziecko w tej procedurze nie jest traktowane przedmiotowo:Przy tym jest jeszcze kwestia tego dziecka, które się rodzi, kwestia przedmiotowości tego dziecka. Dziecko w trakcie całej tej procedury jest traktowane przedmiotowo" – mówiła publicystka. I na jej głowę posypały się gromy od rodziców dzieci urodzonych z in vitro. Że jak mogła, ze to skandal, itp.

Pytanie to wydaje się bardzo zasadne w kontekście wywiadu, jaki Anna Krawczak ze Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”, udzieliła „Krytyce Politycznej”. Wywiad dotyczy rządowej ustawy o „leczeniu niepłodności”. Do tej pory sądziłam, że „Nasz  Bocian” po prostu reprezentuje interesy niepłodnych par, które z przyczyn medycznych nie mogą w sposób naturalny doczekać się dziecka. Skoro niepłodność jest wielkim źródłem cierpienia, a  medycyna zna sposoby, by sobie z tym poradzić (nie zawsze godziwe), to sobie radzimy. W końcu – jak mówią sympatycy stowarzyszenia – nie ważne są środki, ważny jest cel, który za ich pomocą osiągniemy. Co jest rzecz jasna sprzeczne nie tylko z etyką katolicką, ale ze zdrowym rozsądkiem w ogóle.

Tymczasem we wspomnianym wywiadzie Anna Krawczak stwierdza, że ustawa doskonała nie jest, ponieważ ogranicza się tylko do niepłodności klinicznej, a nie społecznej. Co to oznacza?To znaczy, że leczymy niepłodność tylko wtedy, kiedy ma ona jakąś medyczną przyczynę – np. niedrożne jajowody. Odpadają nam więc kobiety samotne i pary jednopłciowe” – mówi Anna Krawczak.

Dlaczego odpadają? „Projekt zakłada, że dziecko musi mieć wskazaną matkę i wskazanego ojca. Jeśli jesteś mężczyzną i zgodzisz się podejść do in vitro, bo chcesz wspomóc np. parę przyjaciółek lesbijek albo samotną przyjaciółkę, to finalnie podejmujesz zobowiązania wychowawcze, opiekuńcze i finansowe w stosunku do dziecka, które się urodzi. Czyja chęć pomocy jest tak duża, aby rozciągnąć ją na 18 lat alimentacji dziecka i na dziedziczenie?”.

Krawczak ubolewa, że tym dwóm grupom – samotnym kobietom i parom homoseksualnym – ustawa zamyka dostęp do in vitro. Czy to oznacza, że „Nasz Bocian” wspiera dążenia par jednopłciowych do tego, by mogły wychowywać/adoptować dzieci? Czy chodzi tylko o to, by do klinik zapłodnienia pozaustrojowego przyszli kolejni klienci?

Zadajmy też pani Krawczak kilka innych pytań. Jak podoba jej się sytuacja, w której matka homoseksualisty rodzi dla swojego syna wnuka, tak żeby on  mógł się cieszyć samotnym ojcostwem? Czy to też wchodzi w zakres obrony praw człowieka do dziecka? A co z sześćdziesięcioletnimi paniami, które „zapomniały” o posiadaniu potomstwa, i nagle na starość postanowiły „zrobić” sobie dzidziusia? Czy oni także mają „prawo do dziecka”? Czy dzieci mają się stać „uprawnieniem” kolejnych grup społecznych?

O ile dziecko ma prawo wychowywać się w rodzinie złożonej z matki i ojca, o tyle żaden ojciec, ani żadna matka, ani dwóch ojców, czy dwie matki prawa do dziecka nie mają. Bo dziecko nie jest przedmiotem niczyich roszczeń. Jest ono podmiotem, człowiekiem, które do harmonijnego rozwoju potrzebuje matki i ojca. Tymczasem uwzględnienie interesów obu grup, które ustawa wyklucza, oznaczałoby, że dziecko trzeba dać/wyprodukować każdemu, kto o to poprosi (a dokładnie za to zapłaci), wszak ma do tego prawo, czuje się bez dziecka nieszczęśliwy/a, więc trzeba te pragnienia i potrzeby spełnić. Tyle że w takiej sytuacji przestają się liczyć prawa dziecka. I przestaje się liczyć dobro dziecka.  I jak poważnie nie traktować zarzutu, że in vitro uprzedmiotawia dziecko, że traktuje je jak towar, który ma być dostępny dla każdego, kto ma na to dość pieniędzy lub ma dość inwencji politycznej, by przekonać państwo do  sfinansowania zaspokojenia swoich pragnień?

Małgorzata Terlikowska