W 2001 roku Polskie Stronnictwo Ludowe zebrało na kampanię wyborczą 9,4 miliona złotych, ale że robiło to w sposób nieprawidłowy, nie tylko straciło całą tę kwotę ale również naliczane przez kilka lat odsetki.

Błąd polegał na tym, że zamiast gromadzić środki na specjalnie utworzonym koncie wyborczym, Ludowcy zbierali fundusze na rachunku partyjnym. W 2002 roku Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła sprawozdanie finansowe komitetu wyborczego PSL i orzekła przepadek na rzecz Skarbu Państwa ponad 9 milionów złotych. Do czasu uprawomocnienia się wszystkich orzeczeń z 9,4 miliona zrobiło się ponad 18 milionów złotych, co stanowiło niemal równowartość subwencji tej partii za 4-letnią kadencję. To musiało zaboleć.

Jeszcze bardziej szkolny błąd popełniła partia Ryszarda Petru, za który zapłaciła utratą ponad 18 milionów złotych. Wystarczyło, że jej skarbnik, prywatnie mąż jednej z liderek partyjnych, dokonał przelewu środków na nieprawidłowe konto bankowe: zamiast na konto funduszu wyborczego partii, pieniądze zostały wysłane bezpośrednio na konto komitetu wyborczego. Rozumiecie coś z tego? Ludzie bankowca i finansisty też nic z tego nie pojmowali, dlatego partia musi się zadowolić kwotą 1,5 miliona zł rocznie, zamiast 6 milionów. Jeden przelew zrobił kolosalną różnicę.

Warto dodać, że finansowanie partii politycznych w Polsce przez osoby prawne, czyli np. firmy, czy też przez cudzoziemców jest całkowicie zabronione. Za przelew nawet na 10 Euro można stracić kilkadziesiąt milionów złotych subwencji.

Takich problemów i prawnych zakrętasów nie ma w przypadku organizacji pozarządowych. Jedna z fundacji, gdzie w radzie fundatorów zasiada były prezes Trybunału Konstytucyjnego, mgr Jerzy Stępnień, w 2014 roku dysponowała budżetem w wysokości ponad 48 milionów złotych, czyli kwotą dwukrotnie przewyższającą subwencje dla Platformy Obywatelskiej za ten sam rok. Środki, jakie mają do dyspozycji fundacje są nieosiągalne dla większości partii politycznych, dlatego coraz częściej to partie stają się przybudówkami i zleceniobiorcami finansowanych z nielimitowanych i niekontrolowanych przez nikogo źródeł, organizacji pozarządowych.

Z uwagi na mało restrykcyjne regulacje i wymogi prawne, NGO’sy stały się idealnymi wehikułami parapolitycznymi, wykorzystywanymi przez międzynarodowych oligarchów, obce służby specjalne i wrogo nastawione kraje do walki politycznej z niewygodnymi rządami w różnych częściach świata. Wystarczy wyszukać zdolnego dwudziestoparolatka, przysposobić mu żonę ukraińskiego czy rosyjskiego pochodzenia, z bezpośrednimi kontaktami w kręgach międzynarodowej finansjery, uruchomić fundację, wybrać jedno lub drugie chwytliwe hasełko o „obronie demokracji” czy „prawach mniejszości” i już można uczyć standardów a nawet organizować polityczne przewroty w 38 milionowym państwie, należącym do Unii Europejskiej i NATO. Nieograniczane środki finansowe płyną z Krymu, Petersburga, Brukseli czy od zaprzyjaźnionych polityków „totalnej opozycji”.

Bo kto im zabroni? Nie ma takiego przepisu, który ograniczałby ich finansowanie a resortowe dzieci i wnuki chętnie wyjdą na ulicę w obronie rent i emerytur swoich dziadków, byle tylko dać im do ręki gotowe transparenty i świeczki, oraz poinstruować ich, co aktualnie mają krzyczeć, np.: „kons-ty-tuc-ja”, czy jakoś tak.

Gdy parlament węgierski wprowadził w czerwcu 2017 r. obowiązek publicznego informowania przez organizacje pozarządowe o środkach otrzymanych ze źródeł zagranicznych, przekraczających 23.500 Euro, i obowiązek wprowadzenia oznaczeń „organizacja finansowana z zagranicy”, Komisja Europejska wszczęłą procedurę przeciwko Węgrom. Podobno ta ustawa łamie unijne przepisy w zakresie „swobody przepływu kapitału”. Ciekawe. Moim zdaniem ogranicza raczej projekcję wpływów politycznych Niemiec, Francji i Rosji w krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

Mocno doinwestowany „trzeci sektor”, wyposażony know-how testowany w różnych częściach świata, wprowadza chaos w zachodnich społeczeństwach i destabilizuje demokratycznie wybrane rządy z wykorzystaniem ideologicznie nastawionej młodzieży. Dobrze zorganizowana, agresywna i zdeterminowana mniejszość, zaopatrzona w sprawdzone scenariusze i nieograniczone środki finansowe, testuje możliwości przeprowadzania kontrolowanych przewrotów politycznych i przejmowania władzy metodami znanymi z rewolucji bolszewickiej, wzbogacanymi o 100 lat doświadczeń.

W interesach jest tak, że gdy trafia się niecodzienna okazja, np. wrogiego przejęcia władzy w kilku dobrze funkcjonujących państwach, to grzech byłoby nie skorzystać, prawda? Bo biznes jest biznes.

Paweł Cybula

Źródła: Gazeta Prawna, wPolityce.pl